- Wróć do Głównej »
- Rozdział II
Opublikowane przez : Unknown
30 lip 2015
Ciekawi dalszych losów Omegi? Drugi rozdział możecie przeczytać poniżej lub ściągnąć w formacie PDF, klikając na ten link:
Miłego czytania!
Pełzałam
w ciemnościach, poprzez ciasne tunele między gruzami budynków. Nie widziałam
nic prócz czerni, drogę wymacywałam sobie palcami. Próbowałam wypalić przejście
za pomocą piorunów, ale nie miałam tyle sił. Byłam wycieńczona. Coraz ciężej mi
się oddychało. Za każdym razem, gdy trafiałam na ślepy zaułek, miałam ochotę
płakać. Ogarniała mnie panika. Te tunele… przysięgam, że im dalej szłam, tym
coraz mniejsze się robiły. Chciały mnie zmiażdżyć. Wytarłam powieki z potu i
spojrzałam przed siebie. Nic, tylko ciemność. Muszę się stąd wydostać,
powtarzałam w myślach. Muszę się stąd wydostać.
Powoli
traciłam zmysły. Uwięzienie w zgliszczach wywoływało u mnie paniczny lęk.
Zdałam sobie sprawę z tego, że boję się małych przestrzeni. W starym świecie
nazywano to bodaj klaustrofobią. Byłam dziewczyną stworzoną do zabijania bogów,
a cierpiałam na klaustrofobię! Chyba nie mogło być nic bardziej żałosnego.
Przerażenie
tak namieszało mi w głowie, że kiedy zobaczyłam promyk światła, myślałam, że to
halucynacja. Dopiero po chwili zrozumiałam, jak bardzo jest prawdziwy, i już
nic innego się nie liczyło. Nie zwracałam uwagi na ostre odłamki ścian i
wystające pręty, które raniły mi skórę. Czołgałam się tak szybko, jak tylko
mogłam. Musiałam się do niego dostać, jak człowiek uwięziony na pustyni musi
się napić wody. Promyk widoczny przez szczelinę w stercie kamieni był dla mnie
całym światem. Zaczęłam kopać na podobieństwo psa, który wywęszył coś w ziemi,
i w końcu się wydostałam.
Jasność
dnia mnie oślepiła i poczułam chłodny powiew wiatru na policzku. Rozpłakałam
się ze szczęścia. Właśnie uciekłam z miejsca, które było dla mnie otchłanią
Hadesu. Cieszyłam się jak szalona. Potem, rzecz jasna, zwymiotowałam.
Nie
było ze mną dobrze. Czułam się osłabiona. Po tym, co zrobiłam, nie powinno mnie
to dziwić. Jakaś część jaźni podpowiadała mi jednak, że zabicie potwora
kosztowało znacznie więcej niż chwilową słabość. Już wewnątrz ruin miałam swoje
podejrzenia, ale wtedy za bardzo się bałam, żeby sprawdzić. Teraz strach osłabł,
więc skierowałam ostrze na gruzy i czekałam. Nic się nie stało, nie było błysku
ani huku. Czyżbym… czyżbym straciła moc? Tylko nie to… Taka moc nie mogła się
wyczerpać! To jakiś koszmar! Ledwo posmakowałam odzyskanej potęgi, a ona
przepadła! Jak to w ogóle możliwe?! Nie… Nie chcę być znowu słaba! Nie zniosę
tego!
Na
moment strach mnie sparaliżował, ale zaraz zaczęłam się uspokajać. Nie panikuj,
dziewczyno. Odzyskasz moc, wmawiałam sobie. Odzyskasz ją, musisz tylko
odpocząć. Wszystko będzie dobrze. Po prostu nie panikuj. Nie panikuj…
Pozbierałam
się jakoś. Otarłam twarz z łez i obejrzałam rany – na szczęście żadna z nich
nie była poważna. Potem zawiesiłam maczety w uchwytach na plecach, ostatni raz
zerknęłam na szary masyw będący ciałem Tyfona i ruszyłam przed siebie… przez
miasto ruin.
Nie
umiałam powiedzieć, jak wiele lat minęło, kiedy śniłam. Zanim bogowie mnie
uwięzili, większość miast była już zniszczona, ale pozostałości nie tonęły
jeszcze w zieleni tak jak teraz. Biurowce, drapacze chmur, kamienice, stare
centra handlowe – to wszystko ledwo prześwitywało spod gąszczu roślin. Ruiny,
które zapamiętałam jako postrzępione, szare skorupy, zostały zdominowane przez
naturę. W oczy szczególnie rzucały się ulice, które nie były już pokryte
betonem, lecz dywanami wysokiej trawy. Gdzieniegdzie wystawały z niej małe,
zielone pagórki, które kiedyś były chyba samochodami.
Coś
jeszcze zwróciło moją uwagę…
Cisza,
przerywana czasem przez świergot ptaka lub powiew wiatru, napierała na mnie ze
wszystkich stron, jakby usilnie chciała mi przypomnieć, że miejsce, w którym
się znalazłam, jest wymarłe, że za betonowymi lub szklanymi ścianami widmowych
konstrukcji nie żyją żadni ludzie. Robiła to tak efektywnie, że miasto zaczęło
przerażać mnie pustką. Czułam nawet, jak dreszcze chodzą mi po plecach.
Gdy
tak szłam, moje myśli mimowolnie skupiły się wokół kwestii obecnego wyglądu
świata. Bogowie nie chcieli rządzić pogorzeliskiem, dlatego kazali oszczędzonym
odtworzyć starożytną cywilizację. Daleko na południe stąd zaczęto budować Drugą
Grecję –krainę odrodzenia takich polis jak Ateny, Sparta czy Troja. Tam też
Zeus stworzył nowy Olimp, olbrzymią górę, na szycie której ja i Alfa
stoczyłyśmy z nim walkę o losy ocalałych.
By
ludzkość nie odzyskała utraconej potęgi, w Drugiej Grecji zabroniono używania
przedmiotów zniszczonego świata: broni palnej, prądu, maszyn… Ludzie wrócili do
używania koni i niewolników, jakby dwa tysiąclecia historii nigdy się nie
wydarzyły. A co z resztą ziemskiego padołu? Ta musiała wyglądać jak otaczające
mnie ruiny: wymarłe, ciche… przejęte przez naturę.
Znowu
zaczęłam myśleć o swojej siostrze. Im więcej czasu dzieliło mnie od snu
Hypnosa, tym coraz lepiej ją sobie przypominałam. Obie narodziłyśmy się jako
dziewczynki wyglądające na dwanaście wiosen. Przez dwa lata walczyłyśmy ze
zwolennikami bogów i poznawałyśmy świat. Dopiero potem zaatakowałyśmy Olimp.
Obejrzałam
swoje ciało i stwierdziłam, że w ogóle nie postarzałam się w czasie snu. Dalej
wyglądałam jak czternastoletnia dziewczynka. Ciekawe, czy Alfa wygląda tak
samo? Myślałam, że im więcej sobie przypomnę, tym bardziej będę za nią tęsknić,
ale tak nie było. Coś blokowało moje uczucia. Po chwili uświadomiłam sobie, że
bardziej brakuje mi Kalo niż Alfy, i poczułam do siebie obrzydzenie. Stawiałam
zjawę ze snu ponad swoją rodzoną siostrę! Usprawiedliwiało mnie jedynie to, że
sen stanowił moją rzeczywistość przez wiele nieistniejących lat. Że był tak
okrutnie realny.
Jak
ci nie wstyd, Omego? Twoja siostra cierpi w jakimś więzieniu, a ty dumasz o
widmach ze snu, który miał być koszmarem? W którym zboczony starzec miał cię
gwałcić nocami, a przełożone lać rózgą do końca życia? Naprawdę, dziewczyno,
jak ci nie wstyd?
Było
mi wstyd i gdybym mogła, już teraz wydusiłabym z jakiegoś boga, gdzie uwięziono
Alfę… Tyle że nie mogłam. Jeszcze nie odzyskałam mocy. Z każdą chwilą rosły
moje obawy, że tak zostanie. Że będę słaba, jak kapłanka we śnie. Powtarzałam
sobie w kółko, że to przez wycieńczenie po walce z Tyfonem, ale i tak strasznie
się bałam. Bardzo chciałam, by Kalo… pffu, by Alfa powiedziała mi, żebym się
nie martwiła, że wszystko będzie dobrze. Ale ona nie mogła tego zrobić. Sama
znajdowała się pewnie w czymś dużo gorszym od zniszczonego miasta.
Zastanawiałam
się, czy ona też śni koszmary, z których nie może się obudzić. Miałam nadzieję,
że bogowie nie skazali jej na nic gorszego. Bez końca powtarzałam w myślach
imię naszego ciemięzcy. Zeus. Surowy król bogów, który skazał ludzkość na
potępienie. Który zmusił mnie do przeżywania nieistniejących koszmarów.
Złość
wezbrała we mnie z ogromną siłą. Znajdę go, pomyślałam. Pewnego dnia znajdę
Zeusa i wtedy król bogów przypomni sobie te wszystkie chwile, gdy sprawił komuś
ból. Przypomni je sobie z krzykiem, a ja będę się tylko śmiać!
Zmęczenie
coraz bardziej dawało mi się we znaki. Ledwo stawiałam kolejne kroki, powieki
mi się kleiły. Do tego utykałam. Moja noga, potraktowana ogniem i smoczymi
kłami, nie nadawała się do dalekiej podróży. Za każdym razem, gdy opierałam na
niej ciężar ciała, przeszywał mnie spazm bólu. Dobrze, że część oparzonej skóry
zregenerowała się, kiedy miałam jeszcze moc. Inaczej nie przeszłabym nawet paru
przecznic.
Weszłam
do zniszczonego hotelu i znalazłam pokój na piętrze, gdzie łóżko nie
przemieniło się jeszcze w obrośniętą chwastami kupę przegniłych desek.
Położyłam się na nim i wlepiłam oczy w sufit. Trochę się bałam, że jak zasnę,
znowu pogrążę się w otchłani snów. To dopiero byłby koszmar. Legendarna Omega
wyswobodziła się z objęć Hypnosa, zabiła potężnego Tyfona, a potem dobrowolnie
wróciła do więzienia!
Obawiałam
się, że tak właśnie będzie, ale zanim strach przemógł zmęczenie, odpłynęłam w
nicość.
W
powietrzu wirowały płatki popiołu, niektóre tliły się jeszcze złotymi iskrami.
Usłyszałam grzmot i błyskawica oświetliła znajdujące się przede mną zgliszcza.
Patrzyłam na kolumny strzaskane niczym gałązki i pomniki bogów pozbawione
kończyn. Potem wyplułam mieszaninę śliny z krwią i wstałam. Każdy mięsień konał
mi z bólu, miałam chyba tuzin skurczy. Starając się je ignorować, wytarłam usta
i spojrzałam na Zeusa…
Król
bogów stał na podstawie zniszczonej kolumny. Wzrok miał skierowany w
zachmurzone niebo. Jego białe, sięgające ramion włosy falowały, szarpane
wiatrem. Ramiona miał skrzyżowane, a w dłoni trzymał kamienny sierp. Wyglądał
jak młodzieniec. Mógł się poszczycić smukłym, muskularnym ciałem, które okrywał
jedynie biały himation. Szata była brudna i postrzępiona po długiej walce, jaką
stoczyliśmy.
Bóg
pokręcił głową z dezaprobatą i popatrzył na mnie. Oczy jaśniały mu błękitem,
ale kiedy mrugnął, zrobiły się normalne, stalowoszare. Przypominał przepiękną,
pełną majestatu rzeźbę, co nie przeszkadzało mi wyobrażać sobie, że
roztrzaskuję go na miliony kawałków. Jego wyniosła mina tylko nasilała
szalejącą we mnie wściekłość. Dziwiłam się nawet, że pobliskie kamienie nie
topią się w aurze mojej furii.
-
Ledwo odbudowaliśmy Olimp, a ludzie i ich głupie przekonania zdążyły go już
zniszczyć – stwierdził surowym, szorstkim jak kamień głosem, który nie pasował
do młodego wyglądu. – Banda szalonych psów… Gryzą rękę, która chce im pomóc.
-
Jasne… nie ma to jak pomocnie zabić parę miliardów ludzi – przypomniałam mu
uprzejmie.
-
Mam ci tłumaczyć, dlaczego to zrobiliśmy? Dobrze, porozmawiajmy. Na koniec na
pewno uściśniemy sobie dłonie i rozejdziemy się w pokoju – powiedział bez
uśmiechu. Wyraz twarzy miał jeszcze surowszy niż głos.
-
Nie musisz być sarkastyczny. Ja tu się wykrwawiam, to nieuprzejme – zauważyłam,
wypluwając następną porcję krwi.
-
Zatem porozmawiajmy uprzejmie. – Podszedł do mnie. Przypominał starego lwa,
który nie musi się przejmować takim lwiątkiem jak ja. – Tak, zabiliśmy
większość ludzkiej populacji. Powody zostawmy. Jest ich tak dużo, że moglibyśmy
siedzieć tutaj do rana. Teraz odbudowujemy starożytną cywilizację, a ludzkość,
zamiast przyczynić się do własnej odnowy, spiskuje przeciwko nam i wysyła
ciebie, żebyś nas zniszczyła. Żałosne. Nie atakuje się tytana, gdy jest się
ptakiem o podciętych skrzydłach.
-
Jak na okaleczoną ptaszynę nieźle przetrzebiłam wam ten Olimp.
Zeus
parsknął.
-
Ty nie jesteś ptakiem lecz bestią całkiem innego rodzaju. A ja dopilnuję, by po
tym dniu nikt cię nie odnalazł.
Sierp
zaczął wyrzucać z siebie błyskawice. Król bogów uniósł go do ciosu. Wiedziałam,
że tego nie zablokuję, byłam zbyt wycieńczona. Nagle Alfa pojawiła się między
nami i zasłoniła mnie tarczą.
Huknęło
tak, że o mało nie straciłam słuchu i przez chwilę dzwoniło mi w uszach. Tarcza
rozprysła się w powietrzu, a ja i Alfa upadłyśmy na ziemię. Moja siostra miała
na przedramieniu paskudną ranę, oparzenie o kształcie gwiazdy. Serce zabolało
mnie na ten widok. Ocaliła mi życie, chodź uderzenie mogło ją zabić. I jeszcze
to oparzenie… Jak on mógł jej to zrobić?! Parszywy łajdak! Już dawno powinien
opuścić ten świat! On nie może wygrać! Nie może!
Zeus
stanął nad Alfą i dotknął sierpem jej gardła.
-
Mam nadzieję, że okażesz się użyteczna – rzekł.
Splunęła
na niego, ale nie trafiła w twarz tylko w dłoń.
-
Zarżnij się tym sierpem – powiedziała ze łzami bólu na policzkach.
Zeus
westchnął i wytarł rękę o skrawek szaty.
-
To takie prymitywne – rzekł sucho.
Oplutą
dłoń skierował w niebo, by pochwycić z niego pioruny. Alfa ujęła moją rękę i
bezgłośnie wyartykułowała: „Kocham cię, siostro”.
Ja
też cię kocham, pomyślałam. Za to, że byłaś przy mnie każdego dnia, za to
wspierałaś mnie, gdy tego potrzebowałam. Za to, że uratowałaś mi życie… Kocham
cię, Alfo.
Ledwo
te myśli przemknęły się przez mój umysł, Zeus uderzył ją setkami błyskawic.
Krzyk Alfy wypełnił mi głowę, poraził najmniejsze nerwy… A potem wszystko
utonęło w bezmiarze błękitnego blasku.
Obudził
mnie trzask. Półprzytomna usiadłam na łóżku i wyjrzałam przez okno… a raczej
przez dziurę w oknie, bo szyby były tak brudne, że równie dobrze mogłyby robić
za ściany.
Coś
dużego szło po ulicy przed budynkiem. Było co najmniej dwa razy większe od
przeciętnego człowieka i miało potężną posturę. Księżyc świecił zbyt słabo,
żebym mogła dojrzeć więcej szczegółów. Na szczęście stwór nie wiedział, że tu
jestem. Po prostu minął hotel i oddalił się w głąb miasta. Odetchnęłam z ulgą.
Jeszcze tego by brakowało, żebym musiała walczyć w takim stanie. Zesikałabym
się z wysiłku, gdybym miała znowu machać maczetami i odskakiwać na wszystkie
strony. Nie, nie dzisiaj.
Z
powrotem położyłam się na łóżku i zamknęłam oczy. Zanim zdążyłam pomyśleć o
tym, co mi się przyśniło, wędrowałam już po krainach Hypnosa.
*
Cały
ranek siedziałam w kącie z kolanami podciągniętymi pod brodę, oplatając rękoma
swoje nogi i patrząc w przestrzeń z przerażeniem. Nie było jej. Moja moc
znikła. Nie mogłam wydobyć z siebie najmniejszego wyładowania. Wina nie leżała
po stronie zmęczenia, które znikło wraz ze snem. Po prostu straciłam moc.
Uśmiercenie Tyfona wydarło ze mnie ostatnią cząstkę potęgi. Byłam teraz zwykłą
dziewczynką, może znacznie silniejszą i szybszą od innych ludzi, ale na pewno
nie taką, która dorównywałaby bogom.
Byłam
nikim.
Rozpacz
na jakiś czas odjęła mi rozum. Jak miałam stawić czoła bogom? Jak miałam
uwolnić swoją siostrę? Nie mogłam… Alfa była uwięziona w jakimś koszmarze, a ja
nie potrafiłam jej pomóc, nie wiedziałam nawet, jak do niej dotrzeć. Bogowie
jedni wiedzą, gdzie została uwięziona. Musiałabym schwytać któregoś i zmusić,
by wyjawił mi prawdę, ale teraz mogłam co najwyżej napluć takiemu w twarz, a i
tak pewnie zatrzymałby ślinę swoją mocą. Alfa będzie uwięziona, póki nie
odzyskam siły albo póki sama się nie obudzi. A ja? Ja muszę sobie jakoś
poradzić, przeżyć w świecie, którego w ogóle nie znam. Jedyne, co mi pozostało,
czego mogłam się jeszcze trzymać, to wiara, że moja potęga powróci. Że odzyskam
moc… choć nawet do końca nie rozumiałam, jak ją utraciłam.
Narastające
pragnienie i głód zmusiły mnie, żebym ruszyła się z miejsca. Opuściłam hotel i
znowu zaczęłam przemierzać ulice miasta. Po paru modlitwach zobaczyłam budynek,
którego front zdobił niszczejący, porośnięty mchem napis „Walmart”. We śnie nie
potrafiłam czytać, za to na jawie posługiwałam się wieloma językami zarówno w
mowie, jak i w piśmie. Nie byłam już głupią kapłanką lecz wojowniczką powstałą
z ludzkiej nadziei. Zaraz po narodzeniu potrafiłam nauczyć się dowolnego
dialektu, nim upłynęły dwa dni. Z czasem ta umiejętność osłabła, ale to, czego
się nauczyłam, nie przepadło. Co jak co, ale dla zdolności czytania warto się
było obudzić. We śnie wmówiono mi, że jestem bezrozumną wieśniaczką. Teraz
czułam się, jakbym spełniła jedno ze swoich największych marzeń.
Weszłam
do budynku. Liczyłam na to, że znajdę coś do jedzenia, bo głód wiercił mi w
brzuchu dziurę wielką jak otchłań Hadesu. Wcześniej, kiedy miałam moc, nie
mogłam umrzeć z niedożywienia, za to teraz… cóż, wolałam nie sprawdzać, co może
być teraz.
Sklepowe
pułki jak na złość raziły pustką. Nie znalazłam nawet jednej głupiej konserwy.
Więcej tu było roślin niż pozostałości po jedzeniu. Zaraza… Może przynajmniej
uda mi się zaspokoić pragnienie, pomyślałam. W mieście nie powinno być trudno o
znalezienie wody.
Ledwo
wyszłam ze sklepu, usłyszałam świst. Nie zdążyłam zareagować. Dostałam
kamieniem w głowę i upadłam na ziemię. Coś ciepłego pociekło mi po skroni, ból
na moment mnie zamroczył. Słyszałam tylko, jak się zbliżają. Kiedy
rzeczywistość wyłoniła się z mroku przed moimi oczami, byłam już otoczona.
Wokół mnie stało sześciu mężczyzn i dwie dziewczyny. Jedna trzymała procę
zrobioną ze sznurków, reszta dzierżyła fragmenty stalowych rur lub wystrugane
na szybko włócznie.
-
Nawet się nie zorientowała. Niezła już jestem, co? – zaczęła się chełpić ta z
procą. Choć brud zalegał na jej twarzy grubą warstwą, i tak dostrzegłam, że
jest bardzo ładna, czego nie dało się powiedzieć o jej koleżance z krzywymi
zębami i odstraszającym, lekko zezowatym spojrzeniem.
- I
niezwykle skromna – dodał mężczyzna o zbójnickim zaroście.
Zdziwiło
mnie, że oboje mówili w starożytnej grece. Bogowie nakazali uczyć się tego
dialektu wszystkim, którzy mieli zamieszkać w Drugiej Grecji. Ile lat śniłam,
skoro język Olimpu stał się językiem całego świata? Czterdzieści?
Sześćdziesiąt? Dobrze, że sama potrafiłam się nim posługiwać. Kiedy starożytni
bogowie próbują cofnąć historię o dwa tysiące lat, poznanie starożytnej mowy to
nie taki głupi ruch.
-
Co myślicie o tej tutaj? Młoda jest. Może dziewica? – spytał chłopak o
wyłupiastych oczach.
- A
co za różnica, dziewica czy nie? – odezwała się zezowata.
-
Dziewicy jeszcze nie miałem. – Wyłupiaste oczy podrapał się po kroczu.
-
Bo to jakaś różnica. Nic takie to nie umie, a jeszcze wszystko zakrwawi.
-
Czyżby tęskniło się za własnym dziewictwem? Co, ruda? – zagadnął ją najniższy z
mężczyzn.
-
Szczaj pod hydrę, świnio! – Zezowata zamachnęła się na niego drągiem, z którego
wystawały gwoździe, ale mężczyzna uchylił się bez problemu.
-
No, młoda – ten ze zbójnickim zarostem przykucnął obok mnie – mam nadzieję, że
będziesz grzeczna. Nie chcielibyśmy cię… echem… zbytnio uszkodzić. Kto wie,
może da się ciebie jeszcze potem poużywać. Co ty na to, hę? Chciałoby się
dłużej pożyć?
Jakieś
uczucie chwyciło mnie za pierś i uderzyło gorącem na twarz. Oddech mi
przyśpieszył, a krew załomotała w skroniach. Myślałam, że to obrzydzenie, ale
kiedy zacisnęły mi się zęby, wiedziałam już, że jestem wściekła. Chcieli mnie
zgwałcić. Wykorzystać podobnie jak kapłan w świątyni, a potem zabić, zarżnąć
niczym zwierzę. Nie wiedzieli tylko, że nie jestem bezbronną dziewczynką. Do
głowy im nie przyszło, że walczyłam z bogami. Musieli zapłacić za swoją
pomyłkę.
Padło
na tego z zarostem… Poderżnęłam mu gardło tak szybko, że reszta zorientowała
się dopiero po chwili.
-
No nie wiem – rzekłam mu prosto w twarz. – A chciałoby się?
Mężczyzna
charknął, wytrzeszczył oczy w zdumieniu i upadł. Niski przestał się śmiać z
zezowatej i zawołał:
-
Zabiła go! Na chuja Zeusa, zabiła nam kamrata!
Znalazł
się mistrz oczywistości…
-
Co? Zaskoczeni? Nie spodziewaliście się, że mała dziewczynka zarżnie wam
kumpla? No dalej, który następny? Może nie jestem w swojej szczytowej formie,
ale na was, bydlaki, sił mi wystarczy!
Rzucili
się na mnie kupą. Wściekli z powodu śmierci towarzysza, atakowali bez
opamiętania. Unikanie ich ciosów przychodziło mi z łatwością. Byłam znacznie
silniejsza i szybsza od nich. Parę razy się uchyliłam, parę razy sparowałam
uderzenie, jednemu odrąbałem nawet palce. Zabiłabym ich, pokonałabym
wszystkich, gdybym tylko nie zapomniała, że mam poparzoną nogę. Jak tylko
przeniosłam na nią ciężar ciała, poraził mnie ostry ból. Straciłam równowagę,
wypadając z rytmu. Potem dostałam w głowę i upadłam na ziemię. Wydałam przy tym
kwik, z którego wcale nie byłam dumna.
-
Przytrzymajcie ją! Rozłóżcie jej nogi! Zaraz przerżnę nierządnicę!
-
Odsuń się! Harpia ucięła mi palce! Wezmę ją jako pierwszy!
Niski
odsunął się, a ten z wyłupiastymi oczami (bo to jemu urżnęłam palce)
niezdarnymi ruchami okaleczonej ręki zaczął zdejmować ze mnie spodnie. Całą
złość, która we mnie wrzała, zastąpił strach. Po wszystkim, co zrobiłam, mają
mnie zgwałcić i zabić przechodni bandyci? Nie! Niech mogą tego zrobić! To
szaleństwo! Wyrwałam się z koszmarów i zabiłam Tyfona tylko po to, by wymienić
starca na kilku oprychów?!
Wszyscy
byli odrażający i cuchnęli, jakby nie mieli pojęcia, co to kąpiel… Jak wiele
razy mi to zrobią? Dwadzieścia? Pięćdziesiąt?! Sto?! Pewnie będą mnie używać,
póki im się nie znudzę. Wolałam już umrzeć. Wolałam walczyć, zmusić ich, żeby
mnie zabili. Wrzeszczałam i wyrywałam się, ale to nic nie dawało. Mężczyźni
przygwoździli moje ręce do ziemi, a zezowata zasłoniła mi usta dłonią.
-
No już, już, nie wrzeszcz. Jeszcze zwabisz jakieś monstrum, pełno się ostatnio
wylęgło plugastwa na świat – powiedziała. – Chłopacy załatwią swoje potrzeby, a
potem zabierzemy ci wszystko, co cenne, i zabijemy cię. Nie bierz tego do
siebie. To nic osobistego. Tak po prostu działa świat.
Nie
mogłam się ruszyć, nie mogłam ich powstrzymać. Szorowałam tylko gołym tyłkiem
po trawie i patrzyłam z rozpaczą, jak pierwszy z nich rozpina spodnie…
Huknęło
i głowa tego o wyłupiastych oczach eksplodowała na skroniach. Pióropusz krwi
chlusnął na niskiego. Inny, z długimi włosami, wrzasnął. Zezowata zabrała dłoń
z moich ust.
Znowu
huk i drugi mężczyzna padł jak kłoda.
-
Co się dzieje?!
-
Kto do nas strzela?!
-
Ta mała harpia musiała być z kimś jeszcze!
Coś
zabzyczało w powietrzu i zezowata dostała strzałą. Potem na ulicę przed
Walmart’em wybiegł olbrzymi mężczyzna. Miał dłonie jak łopaty i trzymał młot,
którym bez wysiłku mógłby rozłupać człowiekowi głowę. Ładna strzeliła do niego
z procy, ale kamień odbił się od umięśnionego torsu, nie wyrządzając szkody.
Olbrzym powalił ją uderzeniem ręki, a potem machnął młotem i niski poleciał w
powietrze, jakby był ze słomy. Został tylko ten długowłosy: bandyta popisał się
inteligencją i zaczął uciekać, ale gdzieś z góry spadła kolejna strzała.
Mężczyzna oberwał w szyję i wykrwawił się na miejscu.
Przez
moment słychać było jedynie stęknięcia ładnej. Rozglądałam się oniemiała, nie
mogąc pojąć tego, co zaszło. Tylko jakaś nie w pełni świadoma cząstka mnie
rozumiała, że już po wszystkim, że nikt nie wyrządzi mi krzywdy.
Tymczasem
na ulicy pojawiły się dwie osoby – kasztanowłosa dziewczyna i piegowaty
chłopak. On miał łuk, ona rewolwer. Podeszli do mnie i uśmiechnęli się, chłopak
trochę zbyt poufale.
-
Hej, odważna. Potrzebujesz pomocy? Bo wiesz, ja jestem pomocny… w wielu
sprawach – powiedział wesoło. Był wysoki. Miał szparę między zębami i burzę
rudych włosów na głowie.
-
Uwodzicielu, nie miałeś przypadkiem innej damy na oku? – spytała dziewczyna.
Była wręcz czarująco ładna i miała kasztanowe włosy zaplecione w długi warkocz.
-
Hej, trochę szacunku dla władcy tego miasta!
-
Oczywiście, panie – odparła z kpiną, wykonując dworski ukłon. – Niemniej
myślałam, że weźmiesz się za tamtą…
Wskazała
ładną. Chłopak przytaknął.
-
Rzeczywiście, ona również potrzebuję mojej uwagi – powiedział z uśmiechem,
który niezbyt mi się podobał. – A co z tą tutaj?
-
Cóż, znasz moje zdanie.
-
Tak, znam. Moje się zbytnio nie różni. Damokles też nie będzie miał nic
przeciwko… prawda, Damoklesie?!
Stojący
nieopodal mężczyzna z młotem odpowiedział szorstkim, gburowatym głosem:
-
Róbcie sobie, co chcecie, dzieciaki.
Nie
miałam pojęcia, o czym mówią, ale na wszelki wypadek planowałam już, jak się
przed nimi bronić. Szczerze wierzyłam, że przezorności nigdy za wiele.
-
Jak mówiłem, pomijając pewny brak szacunku, on też nie ma nic przeciwko. –
Piegowaty puścił do mnie oko. – Pójdę zobaczyć, jak się miewa tamta dzierlatka.
Z pewnością przyda jej się towarzystwo.
Ruszył
w kierunku ładnej, pogwizdując pod nosem. Damokles przyłączył się do niego,
choć jemu nie zbierało się na gwizdanie. Dziewczyna uzmysłowiła sobie, co chcą
z nią zrobić. Zerwała się z ziemi i zaczęła uciekać, ale ten większy dogonił ją
w dwa oddechy i z powrotem cisnął na trawę.
-
Gdzie uciekasz, co? Nie wiem, czy ktoś ci już to mówił, ale jesteś zbyt ładna,
żeby nie dzielić się z mężczyznami tym, co masz pomiędzy nogami. – Piegowaty
pochylił się nad dziewczyną. Chwilę później zaczęli się szarpać, bo próbował
zedrzeć z niej ubrania.
-
Więc co ty na to? – spytała mnie
kasztanowłosa.
Wciągnęłam
spodnie na tyłek i powoli usiadłam.
-
Wiesz, że jeszcze niczego mi nie zaproponowałaś, prawda?
-
Och, no tak. Wybacz – dziewczyna znowu się zaśmiała, a trzeba przyznać, że
śmiech miała bardziej czarujący od wyglądu. – Trochę zabawy i człowiek traci
głowę. W każdym razie… zrobiłaś na nas wrażenie. To, jak poderżnęłaś tamtemu
wieprzowi gardło… chyba nigdy nie widziałam tak szybkiego ruchu.
Czy
ona proponuje mi, żebym stała się częścią ich grupy? To niedorzeczność…
Przecież oni bez skrupułów zabili kilka osób, co więcej, traktowali to jak
zabawę! Mam się zadawać z takimi… takimi potworami? Jednak, jeśli rzeczywistość
wyglądała tak, jak tego właśnie doświadczyłam (jedni ludzie mordują innych
tylko po to, by trochę na tym zyskać), to dołączenie do bandy zabijaków nie
wydawało się złym pomysłem. Może ta trójka to najlepsze, co mogło mnie spotkać?
Damokles
przytrzymał ręce tej ładnej. Piegowaty rozerwał jej koszule i ściągnął spodnie.
Nie było mi żal dziewczyny. Sama nie powiedziała nawet słowa, kiedy jej
towarzysze chcieli mnie skrzywdzić. Dlatego patrzyłam obojętnie, jak mężczyźni
bawią się jej tyłkiem i macają piersi. Wyglądało to niemal jak… sprawiedliwość.
Potem piegowaty wyjął swoje przyrodzenie ze spodni i wszedł w dziewczynę pomimo
jej krzyków. Takiej sprawiedliwości nie chciałam już oglądać.
- I
co? Pewnie chcecie, żebym do was dołączyła, tak? – spytałam tę z warkoczem.
-
Mamy dwójkę strzelców, ale tylko jednego wojownika. Byłoby nam miło powitać
dodatkową parę mieczy.
Nie
wiedziałam, co powiedzieć. Zanim dobrze się zastanowiłam, czyjś jęk odwrócił
moją uwagę. Zezowata, postrzelona w nogę starała się od nas oddalić, ale nie
szło jej to zbyt sprawnie. Moja rozmówczyni zrobiła rozbawioną minę i zawołała
do tego piegowatego:
-
Hej, Tollosie! Zdaje się, że jedna nam przeżyła!
Tollos
był w trakcie zaspakajania swoich potrzeb, więc, zdenerwowany, wrzasnął tylko:
-
No to zabij ją, a nie mi przeszkadzasz! Po co, na bogów, cię ze sobą trzymam,
Filo?!
Dziewczyna
wzruszyła ramionami, a potem zwróciła się do mnie:
-
Wybacz. Jak widzisz, muszę coś załatwić.
Chyba
raczej kogoś.
-
Nie zabijaj jej – rzekłam.
Popatrzyła
na mnie ze zdumieniem.
-
Czemu? – spytała. – Ona jeszcze przed chwilą zamierzała zabić ciebie. Nie miała
nic przeciwko temu, by jej koledzy cię zgwałcili. Zamierzasz ją oszczędzić?
Cząstka
wcześniejszej wściekłości wróciła do mnie i zajęła się nowym płomieniem. Szybko
odnalazłam na ziemi swoje maczety.
-
Żeby nie było, jestem ci wdzięczna za uratowanie mojej cnoty – powiedziałam do
Filo. – Ale teraz bądź cicho.
Twarz
kasztanowłosej nie wyraziła oburzenia, lecz… zainteresowanie. Najwidoczniej
dziewczyna rzadko spotykała się z takim zachowaniem. Minęłam ją i podeszłam do
zezowatej, która dalej pełzła po ziemi, jakby miała nadzieję, że ucieknie.
Kiedy zorientowała się, że stanęłam nad nią, spojrzała w górę.
-
Nie zabijaj mnie, proszę – wyskamlała.
Przykucnęłam,
a płomień w mojej głowie rozlał się na resztę ciała. Prosiła mnie o litość,
choć jeszcze przed chwilą zasłaniała mi usta i spokojnie mówiła o mojej
śmierci. Nie, dzisiaj nie będzie litości.
-
Wiesz, nie bierz tego do siebie – zaczęłam. – To nic osobistego. Tak po prostu
działa świat.
Kiedy
przebiłam jej przedramię, a ona rozdarła się przeraźliwie, podjęłam decyzję.
Sięgnęłam po drugą maczetę i rzekłam do Filo:
-
Możesz to potraktować jako moje potwierdzenie.
Potem
wraziłam ostrze w serce zezowatej.
*
Nadeszła
noc. Siedzieliśmy przy kominku, w olbrzymiej, przypominającej greckie świątynie
budowli. Była z nami ta ładna, ale nie liczyłam jej jako członka kompanii.
Mężczyźni zabrali ją tylko po to, by sobie ulżyć. Długo nie pożyje.
Kominek,
w którym co chwilę trzaskały bierwiona, posyłając w powietrze złociste iskry,
był, podobnie jak cały budynek, zrobiony na modłę starożytnej architektury.
Wykuty z białego marmuru i zdobny w rzeźbienia o zachwycającej ilości detalów
wyglądał jak żywcem wyjęty z zamierzchłych czasów. Sama zaś budowla, sądząc po
zastępach ziejących pustką półek, musiała być kiedyś biblioteką. Przynajmniej
tak twierdziła Filo. Ja nie miałam głowy, by zaprzątać sobie uwagę takimi
rzeczami. Dopiero teraz przesiąkałam wydarzeniami całego dnia. Docierało do
mnie, że zabiłam dwie osoby. Ja, dziewczyna, która miała zabijać bogów, nie
ludzi. To tak, jakby podczas mojego uwięzienia zmienił się nie tylko świat, ale
i moja rola w nim. Kiedyś ich ochraniałam, liczył się każdy ocalały. A teraz?
Półtora dni i pach! Dwójka ludzi nie żyje. Zarżnęłam ich jak wieprze na ucztę.
Wzięłam
głęboki oddech i przetarłam twarz. Wtedy zobaczyłam, że mam na dłoniach krew
zezowatej i o mało nie zwymiotowałam. Udało mi się powstrzymać mdłości, choć
nie bez trudu. Głupio by wyszło, gdybym zwróciła posiłek, o którym marzyłam
przez ostatnie dwa dni, szczególnie że upolowana przez Tollosa sarna była
wyborna.
-
To się nazywa iście królewska wyżerka. – Chłopak spuentował wypowiedź
beknięciem i klepnął się po brzuchu. – Panie wybaczą, ale teraz idę zająć się
naszym gościem.
Udał
się do sąsiedniego pokoju, gdzie, związana sznurem, leżała ładna. Damokles
dokończył sarni udziec i ruszył za nim. Nie podobało mi się ich zachowanie. W
żadnym wypadku nie zmierzałam bronić dziewczyny, ale nie mogłam też pozostać
obojętna na to, co jej robili. Gwałt budził we mnie odrazę. Ostatnio groził mi
coraz częściej, dlatego dobrze zrozumiałam jego istotę.
Moja
mina musiała zdradzać, co sądzę na ten temat, bo Filo spytała mnie:
-
Nie popierasz tego?
-
Gwałt z natury nie przypada mi do gustu – odparłam, sięgając po kolejny kawałek
mięsa.
-
Chłopcy mają swoje potrzeby. Ja to rozumiem, ty nie?
Otarłam
podbródek z tłuszczu i obrzuciłam ją pytającym spojrzeniem.
-
No dobra, ale nie uważasz, że to… no, złe?
Nie
zrozumiała.
-
Dlaczego to jest złe? – zapytała.
Pomyślałam,
że sobie ze mnie żartuje, ale ona zachowywała powagę.
-
Bo wiesz… oni krzywdzą tę dziewczynę, nie? – odpowiedziałam.
Moja
rozmówczyni zmrużyła oczy, jakby naprawdę mocno starała się pojąć mój tok
myślenia. W końcu rzekła:
-
Nie wiem, skąd pochodzisz, młoda, ale u nas sprawy wyglądają zupełnie inaczej.
„Złe” jest wtedy, jak krzywdzisz kogoś ze swoich. Kiedy krzywdzisz kogoś
obcego, to normalne. Nietykalni są tylko towarzysze. Reszta nie ma znaczenia.
Obcy będą chcieli zabić ciebie, a ty będziesz chciała zabić obcych. Tak działa
świat.
Tak
działa świat… To samo powiedziała zezowata, gdy jej towarzysze chcieli mnie
zgwałcić. Czy ludzie rzeczywiście tak bardzo zdziczeli podczas mojego
uwięzienia? Czy wszelką życzliwość i altruizm szlag trafił i nie liczyło się
już nic innego poza dbaniem o własne dobro? Powoli zdawałam sobie sprawę z
tego, że obudziłam się w jeszcze gorszym koszmarze niż ten, który dotychczas
śniłam. Naszła mnie nawet myśl, że może lepiej było się wcale nie budzić.
- A
gdyby obcy cię złapali i zgwałcili… to też byłoby normalne? – spytałam Filo.
-
Oni wygrali, my przegraliśmy. Tak, to normalne. Jeśli jesteś pokonaną, musisz
godzić się na wszystko, czego chcą twoi oprawcy. Musisz przekonać ich, że naprawdę
tego chcesz. To jedyny sposób, żeby przeżyć. Gdy uwierzą, że istniejesz tylko
po to, by im służyć, oszczędzą cię. Inaczej trzeba być gotowym na taki los,
jaki będzie miała ta ładna… Nie ma dobra i zła. Jest tylko swój i obcy. A ty
jesteś już jedną z nas. Pamiętaj o tym.
Jedną
z nas… Rozumiałam, że to swego rodzaju groźba. Nie próbuj nam zaszkodzić, bo
pokażemy ci, co to znaczy „obcy”. Nie zamierzałam próbować. Pojęłam już, że
potrzebuję takich ludzi jak ona i jej towarzysze. Sama nie przeżyłabym w tej dziczy
dwóch dni, szczególnie teraz, gdy nie miałam mocy. Bez względu na wszystko przy
tej trójce czułam się bezpieczniej.
Po
kolacji Filo wskazała mi materac, na którym miałam spać. Był postrzępiony i
brudny, ale nie narzekałam, bo i tak wyglądał lepiej niż większość rzeczy w tym
mieście. Położyłam się, przykryłam przeżartymi przez mole kocami i spojrzałam w
ogień. Pomarańczowozłoty blask zdawał się uspokajać nawałnicę myśli w mojej
głowie, a tych było naprawdę sporo. Jeszcze wczoraj walczyłam z Tyfonem wśród
deszczu błyskawic, szybując w powietrzu i zażynając smoki, a teraz chowałam się
w ponurej ruinie z bandą zwyrodnialców, mając nadzieję, że jutro nie zabije
mnie jakiś cep ze strzelbą.
Kiedy
ujęłam to w taki sposób, naszła mnie myśl, że moja rzeczywistość przypomina
dramat odgrywany przez zastępy szaleńców. Gdyby o poranku spadła mi na łeb
chmara płonących harpii poganiana przez legiony śliniących się cerberów,
mogłabym to chyba nazwać swoim normalnym dniem.
I
co teraz, dziewczyno? Co zamierzasz zrobić?
Nie
miałam najmniejszego pojęcia. Czy czekać, aż moja moc powróci równie magicznie,
jak znikła? Czy nauczyć się od tych dzikusów, jak przetrwać, i ruszyć na
samotne poszukiwanie Alfy, która może być gdziekolwiek na świecie i pewnie nikt
poza bogami nie wie gdzie? Obie możliwości przygnębiały mnie swoją
beznadziejnością. Jedno wiedziałam na pewno: przez jakiś czas muszę się trzymać
Filo i jej kompanii.
Wraz
z upływem kolejnych godzin realne wspomnienia zaczynały dominować nad
urojonymi, a w ślad za nimi szły uczucia. Nie tęskniłam już za Kalo, której
wizerunek rozmywał mi się w umyśle, za to wzmagała się moja tęsknota za Alfą i
za starym światem, gdzie obie byłyśmy boginiami. Tak… Brakowało mi tamtych
czasów, choć wcale nie były usłane różami. Istnieli w nich ludzie, którzy mnie
zdradzili, ludzie, których pokochałam, a później straciłam, ludzie, którzy
traktowali mnie jak broń, nie jak człowieka, oraz ludzie, którzy uważali, że
tak jak bogowie w ogóle nie powinnam istnieć. Mimo to tęskniłam za tamtym
światem i za swoją siostrą, która towarzyszyła mi, gdy wokół szalały rozpacz,
śmierć i zniszczenie. Kochałam ją i naprawdę bardzo chciałam, by była razem ze
mną.
Coraz
częstsze ziewnięcia przerywały mi wspominanie poprzedniego życia. W końcu
senność pokonała wichurę uczuć w moim sercu. Zasnęłam, mimo że z przyległego
pokoju dobiegał szloch zgwałconej dziewczyny.
Rankiem
jak zwykle powitał mnie arogancki głos Tollosa:
-
Wstawaj, piękna. Musisz trochę popracować.
Otuliłam
się mocniej swoim ulubionym, najmniej stęchłym kolcem i odparłam:
-
Sraj pod harpie, Tollos. Ja chcę spać.
Zbliżył
się, chwycił mnie za twarz i skierował w swoją stronę.
-
Nie wymądrzaj się tak, dziewczynko, bo będę musiał dać ci lekcję pokory –
powiedział.
Złapałam
go między nogami, aż pisnął.
- Ta?
No to spróbuj. Ciekawe, kto będzie szybszy, ty ze swoim łukiem, czy ja z moimi
maczetami? No, jak myślisz?
Tollos
uśmiechnął się, choć do oczu napłynęły mu łzy. Podobało mi się, że wystarczy
chwycić mężczyzn za jedno miejsce, a oni już zwijają się z bólu. Bardzo fajna
sztuczka.
-
Agresywna jak zawsze. Takie lubię – odparł.
-
Pewnie dlatego, że jeszcze żadna taka ci nie dała – stwierdziłam i puściłam
jego przyrodzenie. – Zmywaj się stąd, chłoptasiu.
Tollos
pomasował się po kroczu i rzekł:
-
Nie każ na siebie długo czekać, młoda.
Potem
wyszedł.
Przeciągnęłam
się jak kocica, ziewnęłam szeroko i wstałam z posłania. Minęły trzy miesiące,
odkąd przyłączyłam się do Tollosa, Damoklesa i Filo. Trzy miesiące… Na bogów,
to dopiero tyle? Czułam się, jakbym spędziła z nimi pół życia, tak bardzo do
nich przywykłam. Byli jednymi osobami, którym mogłam zaufać. Może nie w pełni,
ale przynajmniej na tyle, na ile można było komukolwiek zaufać w tym świecie.
Całkiem dobrze ich poznałam, nawet polubiłam, o ile w ogóle można polubić tą
zgraję osłów.
Tollosa
interesowało głównie to, co dziewczyny miały między nogami. Był tylko kilka
wiosen starszy ode mnie, więc za jego zachowanie obwiniałam hormony. Poza tym
lubił się nazywać „władcą tego miasta”, co nie miało żadnego sensu, bo jedyną
rzeczą, jaką władał, było jego przyrodzenie. Gadał często i o niczym, a także
przechwalał się zmyślonymi wyczynami.
Damokles…
ten odzywał się rzadko, jeśli w ogóle. Na pytania odpowiadał burkliwie, jakby
rozmowa z nami nie bardzo go interesowała. Ciężko było powiedzieć, co siedzi
wewnątrz tej góry mięśni. Gadać się z nim nie dało, więc traktowałam go jak
milczącego strażnika. Jeśli nawet mu to przeszkadzało, nigdy się do tego nie
przyznał. Wymagałoby to zapewne zbyt wielu burknięć.
Filo
była najmądrzejsza z całej bandy. To ona przewodziła nam w kontaktach z innymi
grupami. Doskonale znała reguły rządzące tą krainą, wiedziała, jak postępować,
żeby zyskać i przy tym nie zginąć. Miała łeb na karku, do tego zawsze mówiła i
zachowywała się w sposób iście czarujący. Można było z nią normalnie
porozmawiać. Jedyne, czego nie mogłam pojąć, to dlaczego taka rozsądna, urocza
dziewczyna sypia z baranem pokroju Tollosa, ale… co ja tam mogłam wiedzieć o
dupczeniu? W końcu wciąż byłam dziewicą.
Jak
wspomniałam, poznałam ich już całkiem dobrze. Nie znałam tylko historii żadnego
z nich. Nikt nie opowiadał o swojej przeszłości, ani nie wymagał tego od
innych. Mi to odpowiadało, bo gdybym miała się im wyspowiadać z wszystkiego, co
mi się przytrafiło, od razu uznaliby mnie za niespełna rozumu. Moi kompani
ograniczali się do opisywania ogólnych prawideł rządzących światem. Ze słów tej
trójki (a praktycznie rzecz biorąc dwójki, bo Damokles nie miał w zwyczaju
niczego opowiadać) w mojej głowie uformował się wizerunek obecnej cywilizacji.
Wyglądało to mniej więcej tak, jak wyobrażałam sobie w pierwszym dniu po
przebudzeniu. Daleko na południe stąd znajdowała się Druga Grecja, starożytność
odtworzona przez ludzi na polecenie bogów. Nie posługiwano się tam niczym
bardziej zaawansowanym od pługa, a jej mieszkańcy prowadzili ze sobą
nieustające wojny. Tutaj, w krainach, które Drudzy Grecy zwali Północnymi
Pustkowiami, obowiązywały prawa zwierząt. Silniejsi trwali, a słabsi mieli z
góry przeje… no, wiadomo. Ludzie tworzyli małe bandy, które przemierzały ruiny
upadłej cywilizacji w poszukiwaniu zasobów lub, tak jak moi nowi przyjaciele,
zajmowali jakiś wyjątkowo sprzyjający przeżyciu obszar.
Zarówno
ludy południa, jak i te żyjące na północy wierzyły, że Druga Grecja była
nagrodą od bogów za zwycięstwo starożytnych Greków nad wojskami Persji. Nikt
już nie pamiętał, że gdzieś pomiędzy był całkiem inny świat, świat postępu i
panowania człowieka. Jakiekolwiek wspomnienia o nim przemieniły się w zakazane
legendy, które opowiadano po kryjomu dzieciom. Jak w takim razie postrzegano
zniszczone miasta o budynkach sięgających chmur i broń zdolną przebić
najtwardszą zbroję? Cóż, bogowie wmówili ludziom, że to pozostałości po wieku
tytanów, pełne grzechu i plugastwa, których żaden cywilizowany człowiek nie
powinien dotykać. Trzeba to oddać Zeusowi i jego pupilom, wiedzieli, jak
przeprowadzić swoją małą zagładę.
Wszelako
koczownicy z Północnych Pustkowi nie byli zbytnio… cywilizowani. Posługiwali
się wszystkim, co tylko było pod ręką, o ile, rzecz jasna, działało. Jednak bez
względu na to, czy strzelałam z rewolweru, czy ładowałam do przeciwników ze
strzelby, nijak nie zastępowało to mojej prawdziwej mocy. Myślałam o niej za
każdym razem, gdy mogła się przydać, a że mieszkałam w miejscu, gdzie zabijało
się co parę dni, takich momentów było naprawdę wiele. Zaczynałam już wierzyć,
że moja potęga nigdy nie powróci. To mnie przerażało. Bez mocy nie mogłam
uwolnić Alfy. Byłam skazana na zwykłe życie, które budziło we mnie strach. Bo
jak długo miała trwać nasza krwawa bajka? Ile czasu zostało, zanim spotkamy
turystów, którzy będą sprytniejsi od nas? Co wtedy będzie? Umrę, czy czeka mnie
coś gorszego, jak bycie gwałconą przez zaraz wie ile razy? Jak bardzo będę
musiała się zachwycać przyrodzeniami swoich gwałcicieli, żeby pozwolili mi żyć?
Tak
bardzo tęsknię, Alfo. Tęsknie codziennie, a prawdopodobnie już nigdy się nie
spotkamy…
Nie,
nie mogę tak myśleć. To dopiero trzy miesiące. Moja moc zdąży jeszcze wrócić…
Na pewno zdąży…
-
No, o co chodzi? – spytałam swoją kompanię, gdy spotkaliśmy się na ulicy przed
biblioteką.
-
Turyści. Cała piątka na południu. Mają ze sobą bagaże – powiedziała uroczo
Filo, poprawiając ułożenie rewolweru w kaburze.
-
Świetnie – odparłam. – W końcu się obłowimy. A jak nie, to przynajmniej
rozruszamy kości.
Tak
właśnie wyglądała nasza codzienność. Zwykle albo zabijaliśmy ludzi, którzy
zapędzili się na nasz teren – takich zwano tutaj turystami – albo polowaliśmy
na zwierzynę, od której roiło się w tym mieście, tak bardzo zdominowanym przez
naturę. Czasami handlowaliśmy też z grupami zamieszkującymi inne rejony. No
tak, nie byliśmy tutaj jedyni. W ruinach koczowało wiele bandyckich grup, ale
wszyscy trzymali się poza naszym terenem, więc nie mieliśmy powodów do
zmartwień. Życie płynęło tu spokojnie i sielankowo… nie licząc kilku trupów
tygodniowo.
-
No to w drogę. Idźcie pierwsze, dziewczyny. My będziemy tuż za wami – rzekł
Tollos, uśmiechając się głupkowato.
-
Żebyście mogli oglądać nasze tyłki? Nic z tego. Panie przodem – powiedziałam,
popychając go przed siebie.
*
Turyści
urządzili sobie postój w starym centrum handlowym. Budynek dzielił się wewnątrz
na cztery kondygnacje, ale przybysze nie byli na tyle inteligentni, by zająć
najwyższe pozycje. Zamiast tego rozgościli się pośrodku parteru, gdzie byli
widoczni jak na talerzu. Ja, Filo i reszta ukryliśmy się za balustradami
drugiego poziomu, skąd mogliśmy powystrzelać obcych jak kaczki.
-
Mamy jakiś plan? – szepnęłam.
-
Trzech mężczyzn i dwie kobiety – oznajmiła Filo po krótkiej obserwacji. – To
oczywiste. Na górze zostanie Tollos i jedna z nas. Wyjścia awaryjne są
zablokowane, więc będą uciekali przez główne drzwi. Pozostała dwójka zablokuje
im drogę. Musimy tylko zdecydować, która z nas bierze rewolwer.
-
Ile mamy naboi? – spytałam ją.
Filo
uczyła mnie strzelać z rewolweru od dwóch miesięcy. Szło mi to już całkiem
nieźle. Umiałam się też posługiwać łukiem, czego z kolei raczył mnie nauczyć
jaśnie panujący Tollos.
-
Trzy – odpowiedziała Filo.
-
Do dupy – zaklęłam. – Dobra, ty bierz rewolwer. Strzelasz lepiej ode mnie. Ja i
Damokles zajmiemy się walką wręcz.
-
Zgoda.
Rozbiegliśmy
się po antresoli, zajmując odpowiednie pozycje. Później Filo wychyliła się zza
balustrady, wymierzyła z rewolweru i nacisnęła spust.
Huk
poniósł się echem po sali. Ktoś krzyknął przeraźliwie. Turyści zaczęli uciekać.
Tollos strzelił ładniejszej z dziewczyn w nogę; widać wybrał sobie obiekt do
zaspokajania chuci. Reszta obcych popędziła w kierunku przedniego wyjścia.
-
Teraz! – zawołała Filo.
Zeskoczyliśmy
z antresoli na uciekających. Damokles był tak wielki, że zabił przeciwnika
samym skokiem. Ja musiałam doprawić swojego ciosem w szyję. Została tylko
dziewczyna z czarnymi włosami. Była szybka jak gazela - przemknęła między nami,
uchyliła się przed strzałą i prawie dotarła do wyjścia. Moi nie mogli już w nią
strzelić, bo znikła im z pola widzenia.
-
Filo, rewolwer! – wrzasnęłam.
Filo
rzuciła mi rewolwer, a ja złapałam go w powietrzu, wycelowałam w uciekającą
dziewczynę i wystrzeliłam.
Upadła
na ziemię, a plama krwi wykwitła jej w okolicach łopatki. Po prawdzie nie
sądziłam, że trafię. Robiłam się w tym naprawdę dobra.
-
Świetny strzał – powiedziała Filo, jakby czytając mi w myślach.
-
Wiesz, ćwiczy się – odparłam z uśmiechem.
Czarnowłosa
jeszcze żyła. Zbliżyłam się i przewróciłam ją na plecy. Ustami, do których
napływała krew, wyszeptała:
-
Proszę… nie zabijaj mnie…
-
Dlaczego nie? – spytałam.
Chyba
ją to zaskoczyło, bo tylko otwierała i zamykała wspomniane usta, nie wiedząc,
co powiedzieć.
-
Tak myślałam – stwierdzałam, unosząc maczety.
-
Poczekaj! – wykrztusiła rozpaczliwie. Strumyk krwi popłynął jej po policzku. –
Do tego miasta zbliża się armia z południa! Zabiją was wszystkich!
-
Armia z południa? – zdziwiłam się. – Większej bzdury nie słyszałam. Ludy
Drugiej Grecji nie interesują się tymi pustkowiami. Naprawdę mogłaś wymyślić
coś lepszego. Ja na pewno bym wymyśliła.
Po
tych słowach przebiłam ją ostrzem i patrzyłam, jak krew zmienia barwę jej
koszuli. Przez te trzy miesiące przywykłam już do zabijania. Nie robiło to na
mnie większego wrażenia. Bardziej przerażał mnie fakt, jak bardzo można się do
wszystkiego przyzwyczaić. Potrafiłam już mordować bez wyrzutów sumienia – co
będzie następne? Nawet nie chciałam sobie wyobrażać.
Nagle
przypomniało mi się, że kiedyś uważałam swoich towarzyszy za potwory, bo
mordowali innych bez zastanowienia. Zdaje się, że byłam teraz takim samym
potworem. Nie pragnęłam tego, ale nie miałam wyboru. Tak działał świat, mogłam
się dostosować lub zginąć. A ja, jak zdecydowana większość ludzi, chciałam żyć.
Gdy
dziewczyna umarła, wróciłam do reszty. Tollos rozdziewał już tą, którą
wcześniej postrzelił (trzeba przyznać, że się nie ociągał), za to Damokles i
Filo przeszukiwali ciała zabitych.
- I
jak, opłacało się ich napadać? – spytałam.
-
Tak – odparła Filo. – Mieli sporo jedzenia i w miarę zadbane ubrania. Znalazło
się też kilka innych ciekawych drobiazgów.
-
No to świetnie – rzekłam. – Niech chłopaki zaspokoją się dowoli, a my tymczasem
zabierzemy łup do kryjówki, co?
-
Nie mam nic przeciwko – powiedziała Filo, jak zwykle uroczo.
Damokles
podszedł do nas i przemówił swoim gburowatym głosem:
-
Nie zapomniałyście o czymś?
Wskazał
odległy filar, za którym chowała się mała dziewczynka.
-
Wygląda na jakieś osiem lat – stwierdziła Filo.
-
Nie zabijajcie jej – burknął Damokles.
-
Ta, wiemy – odpowiedziałam.
Kiedy
po raz pierwszy kazał mi oszczędzić dziecko, myślałam, że znalazł w sobie
trochę serca. Okazało się jednak, że puszcza dzieci, bo liczy na to, że pewnego
dnia jedno z nich wróci i zabije go w walce. Twierdził, że śmierć z ręki kogoś,
kto marzył o tym od wielu lat, jest znacznie bardziej przyzwoita niż umieranie
ze starości, wypluwając własne płuca i nie mogąc się nawet porządnie wysikać.
Po części przyznawałam mu rację. W umieraniu z rąk kogoś, kto nienawidził cię przez
większość życia, było coś poetyckiego, nie to co w powolnym zdychaniu z
niewydolności organów. W tym świecie nikt nie podałby mi nawet kubka wody.
-
Witaj, mała. Nie bój się. Nic ci nie zrobimy. Dzisiaj masz szczęście –
powiedziałam, podchodząc do dziewczynki.
Nie
słuchała mnie. Z przerażeniem patrzyła tylko, jak Tollos gwałci postrzeloną
dziewczynę.
-
Ach tak – popatrzyłam w tym samym kierunku co ona. – Cóż mogę rzec? Mężczyźni
mają potrzeby, które muszą zaspokoić. Zrozumiesz, jak trochę podrośniesz.
Dziewczynka
skierowała ku mnie swoją przestraszoną twarz, a po policzkach popłynęły jej
łzy.
-
Ale to moja… to moja siostra – wychlipała.
Wzruszyłam
ramionami.
- A
bo to jakaś różnica – odparłam. – Zmykaj stąd, kwiatku. Dzisiaj nie zabijamy
dzieci.
Dziewczynka
nie ruszyła się z miejsca.
-
No już, zmiataj stąd, bo inaczej ci mężczyźni wezmą się za ciebie! –
zdenerwowałam się.
Spojrzała
na mnie, a w jej oczach zabłysła cała nienawiść tego świata.
-
Wszyscy zginiecie! Zobaczysz! Przybędzie tu wielka armia i was pozabija! –
zawołała, a potem pobiegła w kierunku wyjścia i po chwili zniknęła mi z oczu.
-
Ej, Omega, wszystko w porządku? Trochę pobladłaś – zauważyła Filo.
-
Co? Nie… nie, wszystko w porządku – powiedziałam.
Ale
prawda była taka, dziewczynka trochę mnie nastraszyła. Przybycie wielkiej armii
to zbyt głupia historia, by stanowić wspólnie wymyśloną wymówkę na unikniecie
śmierci. A co, jeśli obie dziewczyny mówiły prawdę? Jeśli w kierunku miasta
naprawdę zmierza armia z południa?
Potrząsnęłam
głową. Tollos powiedział, że od czasu stworzenia Drugiej Grecji żadne z
greckich miast nie wysyłało żołnierzy na północ. Byliśmy dla nich zapomnianym
światem. To wszystko bzdury. Małe, głupie kłamstwo, które stworzyły, by ratować
się przed mniej inteligentnymi bandytami.
Chwyciłam
worek z łupami i razem z Filo opuściłam zrujnowane centrum handlowe. Nie miałam
zamiaru przejmować się słowami jakiejś młodej gówniary. Na pewno nie w tak
uroczy dzień.
*
-
Ale ty nam łój wciskasz, Tollos – stwierdziłam.
-
Kiedy ja prawdę mówię – odparł chłopak. – Byłem wtedy z taką dwójką…
Przedzieraliśmy się przez las, gdzieś na południowy zachód stąd, gdy nagle
wyłonił się zza drzew, wielki jak trzech chłopów, jeden na drugim! Pierwszy raz
w życiu widziałem wtedy cyklopa! Nogi miał wielkie jak kolumny, a oko
błyszczało mu jak u jakiegoś demona! Zaatakował nas, wymachując w powietrzu
konarem albo czymś podobnym! Był już przy mnie, chciał mi chyba urwać łeb, ale
strzeliłem z łuku i trafiłem go prosto w oko, tak że strzała weszła w mózg!
Zachwiał się jak pijany i padł bez życia! A mi nawet włos z głowy nie spadł,
tak go załatwiłem!
Pokręciłam
głową w niedowierzaniu.
-
Ale ty łżesz, Tollos. Łżesz jak najgorsza ladacznica – powiedziałam.
-
Skoro jesteś taka mądra, to sama coś opowiedz – odszczeknął się. – Krytykować
umiesz, mendo, ale z twoich ust to jeszcze nic mądrego nie wyszło.
-
Uważaj, bo się popłaczę. Nic ode mnie nie wyciągniesz. Nie mam zamiaru mówić o
swojej przeszłości. Niech Damokles coś opowie. On zawsze milczy – zaczęłam
mówić o olbrzymie, którego twarz w świetle płomieni wyglądała naprawdę groźnie
(nie żebym się tym przejmowała). – Co tam, Damoklesie? Opowiesz nam coś
ciekawego? Co robiłeś, zanim opuściłeś Drugą Grecję?
Spojrzał
na mnie krótko, potem opuścił wzrok i szorstkim głosem odparł:
-
Zabijałem.
-
Aha. – Mistrz ciętej riposty, przemknęło mi przez myśl. – Podobnie jak Tollos
nie lubisz mówić o Drugiej Grecji, co? No dobra, to powiedz chociaż, co
robiłeś, jak ją opuściłeś.
Znowu
spojrzał na mnie krótko, znowu opuścił wzrok, a potem burknął:
-
Zabijałem.
Drugi
raz pokręciłam głową.
-
Jesteście niemożliwi, wiecie? Jeden łgarz, drugi gbur! Piękną kompanię sobie
dobrałam!
-
Zapomniałaś jeszcze o harpii z pustynią między nogami – powiedział Tollos, a po
chwili, jakby trochę niepewnie, dodał: - Wiesz, to o tobie.
-
Jakbym się nie domyśliła, ośle – warknęłam. – Filo, chociaż ty powiedz coś
inteligentnego, zanim dam mu po pysku.
- A
no powiem – odparła dziewczyna. – Przynieś więcej drewna, bo ogień w kominku
zaczyna dogasać.
-
Przynajmniej przechodzisz do konkretów – westchnęłam.
Jako
najświeższy nabytek w bandzie bez przerwy robiłam za pomagiera. Przynieś to,
przynieś tamto… takie polecenia słyszałam najczęściej. Niemniej, pomijając ów
fakt, Filo i reszta traktowali mnie przyzwoicie. Byli porządnymi towarzyszami.
Przeszłam
do pomieszczenia, w którym trzymaliśmy drewno na opał. Miałam już chwycić sporą
wiązkę drew, gdy usłyszałam za sobą kroki. Zerknęłam przez ramię i zobaczyłam Tollosa
stojącego w progu. Uśmiechał się w ten swój poufały sposób, bezczelnie
wlepiając spojrzenie w mój tyłek.
-
Co tutaj robisz? – spytałam.
-
Cóż, przyszedłem sprawdzić, czy przypadkiem nie potrzebujesz pomocy.
- A
przyłożyć ci w tą obleśną gębę? Gadaj, czego naprawdę chcesz.
-
Po prostu myślałem, że może znudziła ci się już cnota. Chyba nie chcesz zostać
dziewicą na wieczność?
-
Na wieczność? Na pewno nie. Ale jeszcze trochę sobie poczekam.
Chwyciłam
drewno i udałam się w kierunku drzwi, ale Tollos zastąpił mi drogę, złapał mnie
za ramiona i przyparł do ściany. Zrobił to tak niespodziewanie, że wszystko
wypadło mi z rąk.
-
Po co czekać? – spytał. – Dlaczego nie zakosztujesz przyjemności już teraz? Nie
zawiodę cię, obiecuję.
Jego
ręka wślizgnęła się pod moją koszulę i dotknęła piersi. Zadrżałam. Zdziwiło
mnie, że nie potrafiłam powiedzieć, jaki jest jego dotyk: nieprzyjemny czy
podniecający. Mój oddech przyśpieszył, po skórze rozeszły się dreszcze.
Zacisnęłam palce na jego kroczu i poczułam, że przyrodzenie rośnie mu pod moją
dłonią.
-
Jak chcesz wsadzić w coś kutasa, to idź do Filo. Ona może ci się oddawać, jeśli
chce, ale ode trzymaj się z daleka, bo inaczej utnę ci tego małego robaczka –
powiedziałam.
-
On nie jest taki mały – odparł Tollos.
Jego
przyrodzenie ponownie poruszyło się pod moimi palcami. Choć nie miałam
porównania, rzeczywiście nie wydawało się takie małe.
- W
takim razie łatwiej będzie go uciąć maczetą. – Uśmiechnęłam się wrednie,
odepchnęłam Tollosa i zebrałam drwa z podłogi.
-
Pewnego dnia sama do mnie przyjdziesz i będziesz o niego prosić! – zawołał za
mną, bo wyszłam z pokoiku.
-
Może, ale na pewno nie dzisiaj! – zawołałam.
Tollos
próbował zaciągnąć mnie łóżka, od kiedy przyłączyłam się do kompanii, ale
zawsze mu odmawiałam. Sprawiało mi to mnóstwo satysfakcji, a do tego było
całkiem zabawne. Kto wie, może kiedyś rzeczywiście mu ulegnę. Z każdą próbą
coraz bardziej ciągnęło mnie do tego, by spróbować. By dowiedzieć się, jak to
jest mieć w sobie mężczyznę. Może nie był specjalnie ładny ani inteligentny,
ale coraz bardziej lubiłam tego osła.
Noc
nastała w pełni. Tollos, Damokles i Filo, która wcześniej oddała się temu
pierwszemu, odpłynęli do krain Hypnosa. Ja też powoli szłam w ich ślady. Oczy
mi się kleiły i co chwilę ziewałam. Nagle usłyszałam nietypowy dźwięk, jakby
odgłos miażdżonej stali. Zaniepokojona, podniosłam się ze swojego zeszmaconego
posłania, stanęłam przy oknie i wyjrzałam na zewnątrz. Na ulicy przebywało coś
wielkiego, przynajmniej dwukrotnie większego od człowieka. Już to widziałam:
przed trzema miesiącami, w noc po pokonaniu Tyfona. Teraz, w świetle księżyca,
ponowie zobaczyłam potężną sylwetkę. Dojrzałam też parę wielkich kopyt i
olbrzymie, bycze rogi…
*
-
Minotaur? Co ty? Zeus cię błyskawicą poraził? W tym mieście nie ma żadnego
minotaura. Tezeusz zabił go setki lat temu w labiryncie. Nie znasz tego mitu?
Według
legendy minotaur został poczęty ze związku żony Minosa i zesłanego przez
Posejdona byka. Tak… prawdziwego byka i ludzkiej kobiety, jak obrzydliwie by to
nie brzmiało. Podobno król Minos miał złożyć zwierzę w ofierze bogu mórz, ale
nie dotrzymał obietnicy, bo uznał je za zbyt piękne. Posejdon w ramach zemsty
sprawił, że żona Minosa zapałała do byka chorą miłością, owocem której był
przerażający potwór.
Minotaur
został zamknięty przez króla w labiryncie skonstruowanym przez Dedala. Podobno
w tamtych czasach nie istniała bardziej skomplikowana budowla. Gdy Minos
pokonał ateńczyków, zażądał, by co roku dostarczali siedmiu młodzieńców i
siedem dziewczyn, których składano w ofierze minotaurowi. Trzeciego roku na
ofiarę zgłosił się Tezeusz, któremu udało się zabić potwora.
-
Znam ten mit, ale przecież mówiłeś, że po narodzinach Drugiej Grecji bogowie
ożywili stworzenia z legend – odpowiedziałam.
Bogowie
wskrzeszali wszelkie plugastwa jeszcze przed moim uwięzieniem. Opowieści
Tollosa, choć ciekawe, nie były dla mnie żadnym zaskoczeniem.
-
Ale nie minotaura – rzekł chłopak. – Podobnie jak nie przenieśli labiryntu
Dedala na nową Kretę. Minotaur nie żyje i koniec.
-
Co się dzieje? – spytała Filo, gdy podeszliśmy do niej, ciągle się kłócąc.
-
Omedze przyśnił się minotaur, ale nowa najwyraźniej nie potrafi odróżnić snu od
rzeczywistości.
Tollos
lubił mnie denerwować, ale ja, ma się rozumieć, nie pozostawałam mu dłużna.
Wspólnie z Filo często płatałyśmy jaśnie oświeconemu władcy figle. Raz, na ten
przykład, wmówiłyśmy mu, że schwytałyśmy dla niego najpiękniejszą dziewczynę,
jaką tylko można sobie wyobrazić. Tollos napalił się jak nigdy, ale gdy wszedł
do pomieszczenia, w którym rzekomo ją zamknęliśmy, jego oczom ukazała się
opasła, dzika świnia. Strasznie się potem pieklił. Filo musiała pójść z nim do
łóżka, żeby ochłonął. A świnię, rzecz jasna, zjedliśmy.
-
Wcale mi się nie przyśnił! Naprawdę go widziałam! – zaczęłam się bronić.
-
Minotaura? – zdziwiła się Filo.
-
Tak!
Zmierzyła
mnie uważnym spojrzeniem, ale najwyraźniej nie doszła do żadnego wniosku, bo
rzekła:
-
Później o tym porozmawiamy. Teraz musimy się zająć pilniejszymi sprawami.
-
Co się dzieje? – spytał Tollos.
-
Obcy wkroczyli na nasz teren.
-
Kolejni turyści? – odezwałam się.
Filo
pokręciła głową.
-
Nie uwierzycie, ale to grupa z południa. Ci, od których wymieniamy się na ryby
i węgorze. Znając życie, pewnie chcą poszerzyć teren.
Coś
takiego nie zdarzyło się, odkąd wstąpiłam do bandy. Wprawdzie turyści często
wchodzili na nasz rejon, ale grupy żyjące w mieście zawsze trzymały się swoich
obszarów. Czemu południowcy złamali tę regułę? No nic, trzeba ich powstrzymać.
Nie możemy pozwolić, żeby nasze terytorium zostało naruszone. Musimy pokazać
wszystkim, że nie wolno z nami zadzierać.
-
Głupie łajzy – stwierdziłam. – Chodźcie. Już ja im poszerzę… tyłki moimi maczetami.
I
ruszyliśmy między zniszczonymi budynkami Starego Świata, obierając drogę na
południe.
*
Damokles
czekał na nas w biurowcu nad rzeką, za którą zatrzymali się obcy. Na jego
pomarszczonej twarzy jak zawsze próżno było doszukiwać się uśmiechu.
- Szybciej
– mruknął na nas. – Zaraz będą ruszać.
Pochyliliśmy
się i podpełzliśmy do krawędzi. Kiedyś to zarośnięte, pociemniałe od brudu
pomieszczenie miało tu pewnie szklaną ścianę, ale teraz nic nie przeszkadzało
nam w wychyleniu się na zewnątrz.
Byli
tu wszyscy południowcy. Dziewięciu mężczyzn i sześć kobiet. Grupa, z którą
handlowaliśmy wiele razy i którą zdążyłam już polubić. Przewodził jej Nikolas,
starszy mężczyzna o długich włosach i opadłych, ciemnych wąsach. Ilekroć bym go
nie spotkała, zawsze przypominał mi zmęczonego, wyjątkowo żałosnego szczura.
-
Co im strzeliło do głowy, żeby wchodzić na nasz teren? Naprawdę myśleli, że się
nas pozbędą? – powiedziałam.
-
To, co myśleli, nie jest ważne – odparła Filo. – Musimy się ich pozbyć, by inni
zrozumieli, że nie można z nami pogrywać.
- I
pozbędziemy się – przytaknęłam. – Ile masz naboi?
-
Dwa tuziny.
-
Świetnie. Tym razem ja biorę rewolwer.
Filo
uśmiechnęła się i wręczyła mi broń. Później zajęliśmy pozycje. Ja i Tollos
zostaliśmy na drugim piętrze, a Filo i Damokles zeszli na parter, by zaatakować
frontalnie, jak tylko damy im znak.
Wycelowałam
w dryblasa, który wydawał się najsilniejszy z całej grupy. Tollos naciągnął
łuk. Potem wystrzeliliśmy, niemal równocześnie, i dwóch południowców padło
trupem.
Kobiety
zapiszczały. Mężczyźni zaklęli. Jednak nikt nie rzucił się do ucieczki ani nie
odpowiedział ogniem. Zamiast tego Nikolas zaczął machać rękami, wołając:
-
Stójcie, na bogów, stójcie! Nie chcieliśmy wejść na wasz teren, nie mieliśmy
wyboru! Nic od was nie chcemy!
Zawahałam
się. Tollos również. Nie wiedzieliśmy, co robić. Z pomocą jak zwykle przyszła
nam Filo. Wewnątrz biurowca rozległ się jej uroczy głos, teraz o wiele bardziej
ostry i zdecydowany:
-
Skąd mamy wiedzieć, że mówisz prawdę?!
Wąsaty
opuścił nieco ręce i odparł:
-
Wiem, że ciężko wam uwierzyć mi na słowo. Mogę pokazać, dlaczego opuściliśmy
swój teren. Niech jedno z was wejdzie ze mną na szczyt tego budynku. – Wskazał
biurowiec, w którym się na nich zasadziliśmy. – Z góry wszystko będzie widać.
Reszta waszych może zostać tutaj i wciąż mierzyć do naszych ludzi. Odpowiada
wam to?
Filo
podejmowała decyzję w milczeniu. Zastanawiałam się, co wybierze. Propozycja
Nikolasa mogła być pułapką, ale z drugiej strony południowcy nie przypominali
ludzi, którzy chcą poszerzać teren. Przeciwnie, wyglądali jak uchodźcy
przegnani siłą z własnego domu. Filo miała chyba pokrewne zdanie.
-
Wejdź do środka – zawołała. – Ale powoli. Bez żadnych głupich ruchów. Pójdę z
tobą na szczyt budynku. Jeśli to podstęp, wiedz, że ty i twoi ludzie jesteście
już martwi.
-
Doskonale rozumiem – odpowiedział Nikolas, zbliżając się do biurowca. Miał
spokojny, nieco zduszony głos, jakby bardzo rzadko zdarzało mu się krzyczeć.
Potem
znikł mi z oczu. Mijały długie minuty, ale ja i Tollos nie przestawaliśmy
mierzyć do południowców. Ręce zaczęły mi drętwieć, po czole spłynęły kropelki
potu. Trwanie w bezruchu było niespodziewanie wyczerpujące, jednak instynkt
podpowiadał mi, żebym się nie ruszała. Chwila nieuwagi i to my mogliśmy być
martwi, nie oni…
Był
taki moment, że chciałam nacisnąć spust. Przedziurawić głowę jednemu z mężczyzn
i patrzeć, jak zdycha. Myślałam, że ten z wąsami zrobił coś Filo i ona już nie
wróci. Na szczęście ten moment minął, a dziewczyna wbiegła do pokoju razem z
Nikolasem.
-
Dajcie sobie spokój – powiedziała, gestem dając do zrozumienia, że chodzi jej o
naszą broń. – Mamy o wiele poważniejsze zmartwienia.
-
Jakie? – spytałam, chowając rewolwer do kabury.
-
Sami musicie to zobaczyć.
Minę
miała taką samą jak wąsaty, coś jakby… strach. Zaniepokoiło mnie to – Filo nie
należała do strachliwych osób. Tollos pobiegł po Damoklesa, a później wszyscy
wspięliśmy się po schodach na szczyt budynku.
Na
dachu biurowca było słonecznie. Pobliskie wieżowce nie zasłaniały nieba ani nie
ograniczały widoczności. Filo wskazała na południe. Spojrzałam tam i na ulicy,
która ciągnęła się za mostem przecinającym rzekę, zobaczyłam coś, co
przypominało chmarę mrówek. Zmierzały w naszą stronę powoli lecz konsekwentnie.
Tollos
zmrużył oczy.
-
Żołnierze. Cała mora – stwierdził słusznie, obeznany w hierarchii greckich
wojsk.
Poczułam,
jak wnętrzności wywracają mi się na drugą stronę.
-
Znaczy się… armia?
Przytaknął.
Więc
ta mała mówiła prawdę… Dlaczego armia z południa opuściła Drugą Grecję i udała
się tak daleko na północ? Tollos mówił, że coś takiego nigdy nie miało miejsca.
Czy to przeze mnie? Może bogowie nakazali ludom Drugiej Grecji mnie odnaleźć?
Aż tak boją się widma z przeszłości, mitu pozbawionego mocy? Aż tak mnie
nienawidzą, że nie pozwolą mi umrzeć we własnych szczynach, zadźganą przez
oprychów, którzy pewnego dnia postanowią przejąć naszą dzielnicę?
Musimy
stąd uciekać, opamiętałam się nagle. Musimy przeżyć. Tylko to jest istotne.
Filo
myślała podobnie.
-
Ruszajmy – powiedziała do wąsatego. – Im dłużej tu zostaniemy, tym większa
szansa, że wpadniemy prosto na nich. Omega, Tollos, Damokles… Idziemy!
Zeszliśmy
z biurowca i dołączyliśmy do południowców. Gdy wąsaty przekazał im, co
zobaczyliśmy na dachu, żaden nie miał ochoty mścić się za zabitych towarzyszy.
Zaczęli się zbierać do wymarszu, ale na mój gust robili to zdecydowanie za
wolno.
Jak
tak dalej pójdzie, armia natknie się na nas w przeciągu dwóch modlitw.
-
Zostawmy ich – powiedziałam. – Będą nas tylko spowalniać.
-
Coś pobladłaś – stwierdził Tollos. – Nie wiedziałem, że sikasz ze strachu przed
żołnierzami.
- A
ty co, podkochujesz się w nich, ptaszyno? Jeśli tak, to idź i ich przywitaj.
-
Omega ma rację – przerwała nam Filo. – Nie ma sensu ciągnąć ze sobą
południowców. Wynośmy się stąd.
Mieliśmy
już odejść, ale coś rozległo się za rogiem pobliskiej kamienicy, jakiś stukot,
jakby kopyta uderzające o asfalt. Potem naszym oczom objawił się najprawdziwszy
minotaur.
Czemu
akurat teraz musiało się okazać, że miałam rację?
Zastygliśmy
w osłupieniu, wlepiając w niego spojrzenia. Pół-człowiek, pół-byk miał parę
olbrzymich rogów i krótką sierść w odcieniu ciemnego brązu, pod którą malowały
się zarysy potężnych mięśni. Jego czarne oczy były pozbawione wyrazu, a nozdrza
wibrowały przy każdym oddechu. Zobaczył nas, lecz nie przejął się tym zbytnio.
Chyba chciał odejść, ale jakaś głupia flądra od południowców nie wytrzymała
napięcia i wystrzeliła do niego ze strzelby. Byłoby miło, gdyby chociaż
trafiła.
Byk
spojrzał ponownie, tym razem ze zmarszczkami wściekłości między brwiami. Nie
spodobało mu się jej zachowanie. Pochylił swój wielki łeb i zaszarżował. Wśród
południowców wybuchła panika – wszyscy rzucili się do ucieczki. My nie byliśmy
lepsi. Potwór nadziewał już ludzi na swoje rogi, miażdżył ich pojedynczymi
uderzeniami pięści. Nikt z nas nie był na tyle głupi, by się na niego porywać.
Zaczęliśmy biec i to najszybciej, jak potrafiliśmy. Zerknęłam za siebie i od
razu pożałowałam, że to zrobiłam. Minotaur chwycił Nikolasa i po prostu…
rozerwał go na pół. Z fragmentów ciała wylała się fontanna jelit i krwi. Często
zabijałam ludzi, ale jeszcze nigdy nie widziałam, by kogoś rozpołowiono jak
owoc pomarańczy. Mój żołądek nie wytrzymał. Zatrzymałam się i zwymiotowałam.
Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby po tym wszystkim jeszcze raz popatrzeć za
siebie…
Odkryłam
tylko, że minotaur galopuje już w moją stronę.
Rzuciłam
się przed siebie jak szalona. Chyba jeszcze nigdy nie biegłam tak szybko.
Gardło bolało mnie od zaczerpywania oddechu, w uszach mi szumiało. Ale biegłam,
musiałam… Może kiedyś zabiłam Tyfona, ale teraz byłam zwykłą dziewczyną.
Chciałam przeżyć, tak po prostu, a walka z minotaurem to szaleństwo.
Zginęłabym. Nawet ze swoją szybkością i siłą… Nie dałabym rady.
Filo,
Tollos, Damokles – oni wszyscy byli daleko przede mną. Mieli wystarczająco
wiele oliwy w głowie, żeby się nie oglądać, żeby nie wymiotować. Biegli przed
siebie. Nie obejrzeli się nawet, gdy minotaur mnie dogonił.
Poczułam
tylko, jakby w mój bok uderzył taran. Potem poleciałam w powietrze i
wylądowałam na jakimś krzaku. Gdyby to była betonowa ściana jednego z budynków,
już bym nie wstała, a tak miałam na ciele parę głębszych i kilkadziesiąt
płytszych zadrapań, ale wciąż żyłam. Przynajmniej przez parę sekund, zanim
minotaur dokończy robotę. Perspektywa końca przygniotła mnie nagle z całą siłą,
miażdżąc resztki oporu. Rozryczałam się, głupia, jak niemowlę. Najważniejsze
było przetrwanie, tego nauczyłam się od swoich towarzyszy. Czy trzeba kogoś
zabić, czy się przed kimś płaszczyć… Nie ważne. Musisz przeżyć, tylko to ma
znaczenie. A mi się nie udało. Moje wysiłki poszły na marne, bo jakaś głupia
wywłoka postanowiła wystrzelić w minotaura ze strzelby. Zaraza z tym wszystkim!
Gałązki
krzewu zahaczyły o moje ubranie: zwykłą, skórzaną kurtkę i dżinsowe spodnie.
Wszyscy mieszkańcy pustkowi ubierali się w odzież starego świata. Ubrania jakoś
przetrwały. W tych rzeczach umrę, przemknęło mi przez myśl.
Wyplątałam
się z krzewu i spojrzałam w górę, na minotaura. Z paszczy ciekła mu ślina, pysk
marszczył się w wyrazie wściekłości. Chciał zabijać. Mówiły to jego błyszczące
czernią oczy. Podniósł z ziemi kamień, wielki jak mój tułów, i uniósł go do
ciosu. Wtedy pojawił się Tollos. Wskoczył między nas, napinając łuk i mierząc
potworowi w łeb. Nie mogłam w to uwierzyć. Dlaczego wrócił? To bez sensu. Przez
trzy miesiące on i Filo wbijali mi do głowy, że liczy się tylko przeżycie. Twój
towarzysz znalazł się w beznadziejnej sytuacji? Zostawiasz go. Bez żalu i
wyrzutów sumienia. Ratujesz siebie. To najlepsze, co możesz zrobić. A mimo to
on wrócił, wywracając cały ten światopogląd do góry nogami.
Minotaur
ryknął, ukazując kły jak u dzika. Tollos się nie zawahał. Wziął głęboki oddech,
naciągnął cięciwę aż do policzka, a potem strzelił. I chociaż nie mogłam dać
temu wiary… ten głupi osioł trafił prosto w oko.
Potwór
wierzgnął się i zamuczał żałośnie. Potem uderzył Tollosa tak mocno, że
usłyszałam trzask kości. Chłopak przeleciał w powietrzu parę stóp i wylądował
na ziemi. Chciałam mu jakoś pomóc, zobaczyć, czy żyje, ale nie było czasu.
Minotaur już się zbliżał, zapewne by rozszarpać go jak Nikolasa. Nie mogłam na
to pozwolić. Jeśli mam zginąć, to w walce. Niech mnie Zeus razi z nieba
piorunem, ale zabiję tego śmierdzącego muła!
Maczety
jakby same znalazły się w moich dłoniach. Rzuciłam się do przodu i uderzyłam w
ścięgna pod kolanem. Ostrza rozcięły sierść i raniły skórę, ale nie przeszły
przez twarde jak kamień mięśnie potwora. Obrócił się i zaatakował pięścią, ale
odskoczyłam. Nie był szybszy ode mnie, w tym względzie miałam małą przewagę.
Gdy znowu się zamachnął, przemknęłam pod jego ramieniem i ponownie uderzyłam w
nogę, tym razem dźgnąwszy ją jak mięso nożem. Maczety wbiły się głębiej niż
uprzednio i minotaur zachwiał się, ale poza tym nie doznał większej szkody.
Uniósł tylko rękę i zakreślił szeroki łuk nad moją głową. Było blisko –
szczęście, że w porę się uchyliłam. W oczach potwora błysnęła wściekłość.
Zwierzęce instynkty całkiem przejęły nad nim kontrolę. Zaczął uderzać pięściami
na oślep i ze dwa, może trzy razy niemal mnie trafił. Potem, rozeźlony, że
ciągle mu uciekam, pochylił łeb i zaszarżował w typowo byczy sposób.
Odskoczyłam na bok, obróciłam się w miejscu i pozwoliłam, by sam przejechał ramieniem
po maczecie. Tym razem ostrze weszło na głębokość co najmniej pół stopy.
Wachlarz krwi trysnął w powietrze, a minotaur stracił równowagę i z hukiem
upadł na ziemię. Teraz miałam szansę. Podbiegłam, by ciąć w gardło, które
znalazło się w moim zasięgu. Naprawdę mogłam go zabić. Napięłam mięśnie,
zamachnęłam się… i wtedy minotaur przemówił.
-
Rozszarpię cię, ladacznico!
Tak
mnie to zaskoczyło, że zamarłam na sekundę… Sekundę, którą dobrze wykorzystał,
uderzając mnie w pierś.
Żebro
trzasnęło mi głośno, oddech na moment utkwił w gardle, a ja sama upadłam na
ziemię. Pod powiekami zamigotały mi gwiazdy. Byłam tak oszołomiona, że cały
świat to rozmywał się, to wirował mi przed oczami. Usiadłam na ziemi i
zobaczyłam, że minotaur jest już na nogach. Tylko jakiś wewnętrzny instynkt
wojownika, jeśli coś takiego w ogóle istnieje, sprawił, że zdążyłam się
odtoczyć na bok i uniknąć pięści, która zrobiła w podłożu spore wgłębienie.
Sięgnęłam dłońmi za plecy, ale nie poczułam rękojeści maczet. Moja broń leżała
na ziemi, upuszczona po tym, jak minotaur mnie uderzył. Klęczałam naprzeciw
niego, zupełnie bezbronna, a on znowu opuszczał łeb, by przypuścić szarżę.
Wtedy
ktoś zawołał:
-
Omega, padnij!
Padłam,
zanim w ogóle zorientowałam się, kto to powiedział. Potem huknął rewolwer i
usłyszałam, jak minotaur przewraca się na ziemię.
Filo
podeszła do mnie i pomogła mi wstać. Najpierw Tollos, teraz ona. Nie
rozumiałam, dlaczego wrócili, ale byłam im za to niezmiernie wdzięczna.
-
Wszystko w porządku? – spytała mnie.
-
Ta, nic mi nie jest – odparłam.
Na
ciele miałam kilkadziesiąt zadrapań, złamane żebro pulsowało urywanym bólem,
ale nie umierałam, więc w sumie rzeczywiście nic mi nie było.
-
Wygląda na to, że już po wszystkim. – Filo zerknęła na nieruchomego minotaura.
– Chodź, zobaczymy co z…
Wielka,
włochata łapa chwyciła ją za kark i cisnęła na pobliski pagórek, który, zdaje
się, był kiedyś samochodem. Minotaur podniósł się z ziemi i wydał ten
przeraźliwy, muczący ryk. Nie uciekałam. Czas na ucieczkę się skończył. Moimi
żyłami popłynęła wściekłość. Miałam już dosyć tej byczej mordy.
Potwór
chwycił jakiś głaz i zamachnął się w moją stronę. Przeturlałam się pod jego
ramieniem, podniosłam rewolwer, który upuściła Filo, i nacisnęłam spust. Pocisk
trafił potwora prosto w głowę… i podobnie jak ten wystrzelony przez moją
towarzyszkę, nie przebił stalowo-twardej czaszki minotaura. Strzeliłam po raz
drugi, potem trzeci, czwarty i piąty, opróżniając cały bębenek. Byk nie umarł,
ale sześć strzałów w głowę wystarczająco go oszołomiło. Gdy po raz wtóry
zbierał się z ziemi, ryjąc podłoże kopytami, chwyciłam leżącą w trawie maczetę
i uderzyłam… Cięłam jego skórę i mięśnie, aż cały łeb pokrył się ranami, z
których krew ciekła na wszystkie strony, również na mnie. Ale ten zawszony byk
wciąż dychał. Zrozumiałam to, gdy spojrzał na mnie i jęknął na podobieństwo
zarzynanej krowy.
-
Och, zdechnij wreszcie! – zawołałam, wbijając mu ostrze między rozwarte usta,
prosto w podniebienie.
Zacharczał,
wierzgnął się po raz ostatni, a potem znieruchomiał. Wyjęłam rękę z jego
paszczy i odetchnęłam głęboko. Udało mi się, stwierdziłam po chwili, gdy trochę
ochłonęłam. Zabiłam minotaura, choć nie miałam żadnych mocy!
Cała
umazana we krwi, ruszyłam ku Filo. Dziewczyna wciąż leżała na pagórku, ale na
szczęście żyła.
-
Jak się trzymasz? – odezwałam się do niej.
Filo
sięgnęła dłonią za plecy i pomasowała się po krzyżu.
-
Wszystko w porządku, tak sądzę – rzekła, krzywiąc się lekko.
-
Gdzie nasz olbrzym? – spytałam.
Zaśmiała
się, a potem syknęła, bo śmiech nasilił jej ból.
-
Damokles uciekł. Jako jedyny wykazał się zdrowym rozsądkiem – odparła.
Chciałam
jej pomóc, gdy wstawała, ale ona machnęła ręką, żebym dała sobie spokój.
-
Mną się nie przejmuj – powiedziała. – Tollos… Lepiej sprawdź, co z nim.
Kiwnęłam
głową i oddaliłam się, by znaleźć Tollosa. Chłopak leżał w tym samym miejscu, w
które cisnął go minotaur. Jego ciało było nienaturalnie wykrzywione, ale pierś
na zmianę unosiła się i opadała. Żył jeszcze. Podeszłam bliżej, przykucnęłam i
delikatnie potrząsnęłam go za ramię.
-
Ej, baranie, co z tobą?
Parsknął
śmiechem, co wyglądało makabrycznie, bo z jego ust popłynęła strużka krwi.
-
Agresywna jak zawsze… - wykrztusił. – Takie lubię.
-
Pewnie dlatego, że jeszcze żadna taka ci nie dała – odparłam z uśmiechem.
Coś
nieprzyjemnego okręciło mi się wokół wnętrzności i wspięło po przełyku.
Mrugnęłam parę razy, by nie pozwolić popłynąć łzom. Zdałam sobie sprawę, jak
bardzo żal mi tego osła. Tollos umierał i nie mogłam nic z tym zrobić.
Pociągnęłam nosem, a w gardle zapiekło mnie z bezsilności. Gdyby się dało,
nadstawiłabym mu dupy tu i teraz, na zasłanej trupami uliczce, żeby uratować go
przed śmiercią. Ale się nie dało. Nie mogłam przeszkodzić mu w podróży przez
Styks.
-
Nie umieraj mi tu, popaprańcu – szepnęłam tylko.
-
Na to nic nie mogę poradzić. Chyba, że poprosisz.
Przełamałam
się w sobie z trudem i powiedziałam:
-
Proszę.
-
He, he… - zaśmiał się przez krew zebraną w ustach. – Mówiłem, że pewnego dnia
będziesz o to prosić.
Westchnęłam.
-
Zawsze musisz myśleć kutasem?
-
Zawsze – odpowiedział i, choć ledwo żywy, niezwykle wprawnym ruchem wsadził mi
dłoń do spodni. – Nawet nie wiesz, jak długo o tym marzyłem. – Dotknął palcami
mojego łona, aż jęknęłam. – Teraz mogę zdechnąć w spokoju.
Nie
uciekłam. Przeciwnie, przysunęłam się bliżej, by mógł poczuć tyle ciepła i
wilgoci, ile tylko chciał. Gdybyśmy mieli więcej czasu… Zależało mi na nim. I
jemu na mnie też. W końcu wrócił i stanął do beznadziejnej walki z minotaurem.
Na bogów, trafił tego byka prosto w oko!
-
Kiedy ja nie chcę, żebyś zdychał – wyszeptałam.
-
Pewnie, że nie chcesz – rzekł ze swoim poufałym uśmieszkiem. – Nie każdego dnia
zdarza się, żeby obmacywał cię sam książę Troi.
Po
tych słowach jego oczy zgasły i Tollos wyzionął ducha.
Nie
wiedziałam, co myśleć. Czy to był tylko głupi żart albo majaczenie umierającego
człowieka? Możliwe… Ale zaraz przypomniały mi się te wszystkie momenty, gdy
nazywał się „władcą tego miasta”. Kiedy to robił, w jego głosie, oprócz humoru,
było słychać coś jeszcze, jakby… tęsknotę. Czyżby rzeczywiście ten głupi,
motywowany wyłącznie chucią osioł był kiedyś księciem Troii? Nie potrafiłam
sobie tego wyobrazić. Siedziałam tylko w miejscu, patrząc na jego nieruchomą,
piegowatą twarz z mieszanymi uczuciami. Lecz przede wszystkim czułam
przytłaczający smutek.
Filo
dokuśtykała do mnie po chwili. Znała Tollosa lepiej niż ja. Musiała bardzo
przeżywać jego śmierć. Mimo to zachowała trzeźwość umysłu.
-
Żołnierze nadchodzą – powiedziała. – Nie uciekniemy im, młoda.
Miała
rację. Równy marsz powoli zagłuszał inne dźwięki. Sylwetki wojowników rosły bez
ustanku, przeistaczając się z ledwo widocznych mrówek w realnych ludzi. My za
to byłyśmy w opłakanym stanie, Filo pobijana i kuśtykająca, ja w zadrapaniach,
z siniakami wielkości jabłek na całym ciele. Nie udałoby się nam uciec.
Żołnierze już nas dostrzegli. Nawet gdybyśmy rzuciły się do biegu, dogoniliby
nas w parę oddechów. Filo dobrze oceniła sytuację.
- Pamiętaj
nasze rozmowy. Najważniejsze to przeżyć – powiedziała.
-
Jeśli tak, to czemu wróciłaś, żeby mnie ratować?
Wydała
nietypowy dźwięk, coś pomiędzy śmiechem i westchnięciem.
-
Bo głupia ze mnie dupa.
Żołnierze
już nas otaczali. Szeregi zbrojnych hoplitów w krótkich, czerwonych chitonach i
błyszczących napierśnikach, z okrągłymi tarczami, na których – jak na ironię –
przedstawiony był byczy łeb. Filo złapała mnie za ramiona i przyciągnęła do
siebie.
-
Chyba znowu będziesz musiała nagiąć swój światopogląd, żeby przetrwać, młoda.
Jak wtedy, gdy po raz pierwszy zabiłaś turystę – wyszeptała z ustami przy moim
uchu, tak by żaden z wojowników jej nie usłyszał.
-
Ale przecież nie dam rady wyrżnąć całej armii – powiedziałam.
Znowu
śmiech, tym razem cichy, ledwo słyszalny.
-
Wymachiwanie maczetami to nie jedyny sposób na przetrwanie. Przypominasz sobie
ten wieczór przy ognisku, kiedy do nas dołączyłaś? Powiedziałam, że jeśli
zostałaś pokonana, musisz godzić się na wszystko, czego chcą twoi oprawcy.
Musisz przekonać ich, że naprawdę tego chcesz. Widzisz tych żołnierzy? Przybyli
tu z Drugiej Grecji. Wielu nie miało kobiety od miesięcy, doświadczyli tylko
chłodu i surowości północnych pustkowi. Ty możesz dać im odrobinę ciepła.
Przekonaj ich, a najlepiej sama uwierz w to, że istniejesz, by umilić im żywot.
Kochaj się z nimi jak z ukochanymi. Dbaj o każdego z uśmiechem na ustach i
wilgotnym łonem. Ich męskości mają być dla ciebie przyrodzeniami bogów.
Wystarczy, że chociaż część uwierzy w to oddanie, a już będziesz miała o wiele
większe szanse na przeżycie, bo wstawią się za tobą, gdy inni będą chcieli
poderżnąć ci gardło. Mężczyźni uwielbiają żywić przekonanie, że kobiety marzą o
ich przyrodzeniach. Pokaż, że jesteś jedną z takich kobiet, a nie dadzą cię
skrzywdzić.
-
Ale… mam się aż tak poniżyć? – wydusiłam, czując, jak całe ciało wiotczeje mi
ze strachu.
-
Omega, na wszystkie gwiazdy nieba, zapomnij o dumie! Wybij sobie z głowy myśli,
że jesteś ponad to. Na taki komfort mogą sobie pozwolić bogowie, ty jesteś
człowiekiem. Musisz przeżyć, to najważniejsze!
- I
naprawdę nie ma nic innego? Nic się nie liczy?
-
Posłuchaj, jednego dnia brodzi się w gównie, następnego rozporządza, kto ma w
tym gównie brodzić. Ludzie upadają, a potem wstają, chyba że upadek był
śmiertelny. Nie dowiesz się tego, jeśli poddasz się na starcie. Dzisiaj oddasz
się tylu żołnierzom, że po wszystkim nie będziesz czuła własnych nóg, jutro
sama wybierzesz sobie tych, których chcesz obsłużyć, a pojutrze zostaniesz żoną
jakiegoś stratega. Musisz tylko przeżyć.
-
Ale… ale ja jeszcze nigdy z nikim nie byłam.
Filo
pogłaskała mnie po włosach i poczułam się jak mała dziewczynka… którą zresztą
byłam.
-
Zawsze zastanawiałam się, dlaczego tak usilnie odmawiasz Tollosowi –
powiedziała. – Nie martw się. To nie takie straszne. Na początku będzie trochę
bólu, ale potem może nawet uda ci się czerpać z tego przyjemność… jeśli tylko
nam się poszczęści i nie będą brutalni.
Puściła
mnie i obie popatrzyłyśmy na hoplitów. Na twarzach mężczyzn nie było pożądania.
Ich spojrzenia wędrowały to na nas, to na martwe ciało minotaura. Nie
dowierzali, że zabiłyśmy mitycznego potwora. Podzielałam ich zdumienie. Bez
boskiej mocy byłam jedynie głupią dziewczyną, która dobrze machała maczetami.
Tylko jakiś cud sprawił, że zdołałam zabić minotaura. Nie można było mówić o
niczym innym.
Z
tłumu wystąpił charakterystyczny człowiek. Miał małe oczka, krzaczasty zarost,
uśmieszek jak u lisa i długą szramę ciągnącą się od policzka do sporej dziury w
głowie, gdzie kiedyś musiało być ucho. Nie ma co, widok zapadał w pamięć.
-
No co jest, ludzie? Czego tak stoicie jak święte krowy? Raportować mi, ale
szczerze, jakbyście ojcu Zeusowi wyznawali grzechy – rozkazał, a głos miał
stanowczy, choć nieco skrzekliwy.
Nie
było jednak potrzeby wyjaśniania mu czegokolwiek, bo kiedy skierował wzrok za
spojrzeniami swoich ludzi, sam rozeznał się w sytuacji.
- O
żesz w mordę – powiedział i wolnym krokiem zbliżył się do mnie i Filo. – Piękne
niewiasty, możecie mi powiedzieć, co się tutaj wydarzyło.
Przemówił
z taką dworskością, jakby spotkał dwie szlachetnie urodzone dzierlatki na
ulicach Aten. Odpowiedziałyśmy milczeniem z bardzo prostego powodu: nie
wiedziałyśmy, jaka odpowiedź oznacza przeżycie.
-
Śmiało. – Mężczyznę nie zraziło nasze milczenie. – Nie ma się czego obawiać.
Filo
doszła do wniosku, że cisza nie jest najlepszym rozwiązaniem. Uśmiechnęła się uroczo
(co umiała robić doskonale) i odpowiedziała w sposób, którego rzeczywiście
można się spodziewać po kimś wysoko urodzonym:
-
To, co się nam przydarzyło, znacznie wykracza poza wydarzenia zwyczajnego dnia,
przystojny herosie. Spacerowałyśmy ulicą razem ze swoimi towarzyszami, gdy
zaatakował nas ten pomiot hadesu. Choć ponieśliśmy straty, udało nam się
poskromić bestię.
-
Mam rozumieć, że to wy zabiłyście minotaura?
- Z
wielkim trudem – odparła.
-
Wybaczcie moje niedowierzanie, ale mit głosi, że ten stwór potrafi zgładzić
tuziny doborowych hoplitów. Dlatego nie mogę wyjść z podziwu, że udało się go
zabić jedynie dwóm dzielnym wojowniczkom – oświadczył sarkastycznie dowódca
oddziałów.
-
My też w to niedowierzamy. Najwidoczniej sama Atena musiała pobłogosławić nasze
dłonie, wiodąc je do zadania śmiertelnych ciosów – ciągnęła Filo. Byłam pod
wrażeniem tego, jak dobrze potrafi bawić się w takie dworskie bajdurzenie.
Jej
rozmówca uśmiechnął się.
-
Najwidoczniej – przytaknął z dziwnym błyskiem w oku. – Co o tym myślisz,
Chimosie?
Mężczyzny,
do którego się zwrócił, w ogóle wcześniej nie zauważyłam, jakby pojawił się
znikąd. Ów Chimos miał nieprzyjemnie wytrzeszczone oczy i był całkiem łysy,
choć nie wyglądał na starca. Poprawiając biały himation, który nosił na sobie,
zmierzył wzrokiem martwego minotaura i zawołał:
-
Minotaur nie żyje! Bogowie pobłogosławili naszą wyprawę! Sam Zeus cisnął
gromem, by usunąć przeszkodę z naszej drogi!
-
Że pobłogosławili, to raczej pewne, ale czy Zeus… w to wątpię – powiedział
dowódca. – Te niewiasty twierdzą, że same powaliły potwora.
Chimos
– po jego zachowaniu stwierdziłam, że to chyba kapłan – zareagował tak, jakby
dopiero teraz nas zauważył. Jego twarz przybrała wyraz oburzenia.
-
Bluźnierstwo! Tylko bogowie i herosi są w stanie zabić minotaura! Chyba że… -
Kapłan pobladł, a potem zatrwożonym głosem orzekł: - Któraś z nich musi być
półboginią! To jedyna możliwość!
Filo
zerknęła na mnie ukradkiem. Czyżby naprawdę brała mnie za córkę boga?
-
Ależ żadna z nas nie jest półboginią – rzekła do dowódcy. – Po prostu mieliśmy
boską opatrzność, nic więcej.
-
Wybacz mi ponownie, pani, ale w tej kwestii podzielam zdanie kapłana. Dwójka
zwykłych śmiertelniczek nie jest w stanie zabić minotaura. Musimy rozstrzygnąć,
która z was jest córką boga – odparł.
Kapłan
napuszył się, jakby Atena powierzyła mu całą mądrość tego świata, i równie
megalomańskim tonem oznajmił:
-
Bogowie znają rozwiązanie i przemawiają przeze mnie!
*
Gdy
słońce sięgnęło zenitu, maszerowałam już z armią w głąb zniszczonego miasta,
wyczerpana i nieobecna. Spojrzałam na prawo, gdzie, oddzieleni ode mnie kilkoma
szeregami hoplitów, szli kapłan z dowódcą, obaj w wyśmienitym nastroju, choć
sługa bogów i tak wyglądał, jakby mu wsadzono kij między nogi. Opuściłam wzrok.
Chciałabym powiedzieć, że Filo maszerowała obok mnie… ale dzisiejszy dzień był
pełen rozczarowań.
*
- A
jakie to rozwiązanie? – spytał Demos, dowódca hoplitów, parę modlitw wcześniej.
-
Bogowie ponad wszystko cenią sobie waleczność i to właśnie w ogniu walki objawi
się ich potomstwo! Dajcie im miecze! Ta, która zwycięży, będzie córą boga! –
zagrzmiał kapłan, a przekrwione oczy niemal wyszły mu z orbit.
-
Walka jest niepotrzebna. To ja jestem pół-boginią – rzekła Filo.
Nie
wiedziałam, co miała na celu, gdy to mówiła, ale jej słowa nie przypadły mi do
gustu. To ja zabiłam minotaura – jakaś cząstka mnie zdawała się to wykrzykiwać.
- W
takim razie na pewno pokonasz swoją przyjaciółkę – zaskrzeczał Demos, rzucając
Filo swój własny miecz. – Tylko nie za ostro, nimfy. Przegrana musi jeszcze
umilić ten wieczór moim żołnierzom.
-
Bogowie domagają się krwi niewiernych! – odparł Chimos.
Demos
spojrzał na kapłana i zmarszczył brwi.
-
Nie przesadzajmy. Nikt nie musi ginąć. Spójrz na żołnierzy. Przebyli długą
drogę. Przyda im się trochę rozrywki.
-
Żołnierze Grecji nie będą dotykać plugastwa z północnych pustkowi, gdzie ludzie
nie szanują bogów! W łonach tych kobiet czai się zaraza i grzech! Sam Zeus
domaga się ofiar z krwi niewiernych! Chyba nie chcesz obrazić króla niebios?!
Dowódca
cmoknął z niesmakiem.
-
Spokojnie. Nie ma powodów, by się unosić. Zrobimy wszystko wedle woli bogów –
powiedział.
-
Wątpię, żeby to była wola bogów – przemówiła Filo. – Tak jak powiedziałam,
jestem pół-boginią… ale moja przyjaciółka również. Jesteśmy siostrami spłodzonymi
przez samego Zeusa i razem zabiłyśmy minotaura. Wątpię, by król niebios chciał,
by jego córki pozabijały się nawzajem.
Dowódca
zmrużył oczy w zastanowieniu. Chyba jej nie uwierzył.
- W
takim razie na pewno zapewnicie nam niezapomniane widowisko – oznajmił po
chwili, ukazując w uśmiechu dwa rzędy zadbanych zębów.
Spojrzałyśmy
na siebie, ja i Filo. Nie miałyśmy zbyt dużego wyboru. Zdjęłam maczety z
uchwytów na plecach, a ona sięgnęła po broń rzuconą przez Demosa. Nie była tak
dobra jak ja, ale świetnie radziła sobie ze sztyletem. Szkoda tylko, że rzucili
jej miecz…
Znowu
spojrzałyśmy na siebie. Dostrzegłam coś w jej oczach, jakby prośbę.
Zrozumiałam. Potem wstałam z klęczek i obserwowałam, jak ona próbuje zrobić to
samo.
Wspomniałam,
że miała kłopoty z nogą?
Za
pierwszym razem upadła, cudem nie nabijając się na swój miecz (kilku hoplitów
parsknęło śmiechem). Potem jej się udało, ale kulała. Trudno. I tak musimy
zrobić widowisko.
Uderzyłam
z dołu, na tyle wolno, by zdążyła się zasłonić, i na tyle szybko, by nie
pomyśleli, że się wstrzymuję. Odbiła to i cięła na skos. Zablokowałam ostrze
jedną maczetą, a drugą wymierzyłam w jej bok. Zrobiła unik, jak przewidywałam,
ale zachwiała się. Zaatakowałam z góry, bo tylko tak mogła się obronić. Za
wolno. Demos pokręcił głową z dezaprobatą.
-
Utrzymujecie, że jesteście półboginiami, ale walczycie jak moi najgorsi
żołnierze – stwierdził. – Wiedziałem, że tylko jedna z was jest herosem. Byłoby
za dobrze, gdyby bogowie zesłali mi aż dwóch. Widzicie, jestem człowiekiem
interesu. Lubię, gdy wszystko jest przedstawione jasno i wyraźne, więc
pozwólcie, że złożę wam propozycję. Ta z was… ta półbogini… może skończyć
sprawę już teraz, albo pozwolić, by zrobili to za nią ci tutaj… dzielni
mężowie. Moi żołnierze potrzebują rozrywki. Chimos mówi, że nie mogą was
wyruchać, to przynajmniej pobawią się w inny sposób. No ale decyzje pozostawiam
wam, panie. W końcu to wasze miasto.
Spojrzałyśmy
na siebie jeszcze raz. Dla niej oznaczało to koniec, obie to wiedziałyśmy.
Dziwna pustka zapanowała w moim umyśle, ale zaraz wypełniły ją obrazy. Ja i
Filo gawędzące przy ognisku, polujące na turystów, robiące idiotę z Tollosa –
co swoją drogą nie było trudne. A teraz wszystko bladło, sprowadzone do błysku
jej miecza…
Cięła
w brzuch. Ledwo zdążyłam się odsunąć. Potem skośnie z góry. Ostrze przejechało
po moim czole, zostawiając płytkie zadrapanie. Uderzała szybko, szybciej, niż
się po niej spodziewałam. Może miała nadzieję, że przeżyje? Nie winiłam jej za
to. Trzeci cios znów wymierzyła w brzuch. Odbiłam miecz i przysunęłam się do
niej półobrotem…
Jęknęła.
Ostrze maczety zagłębiło się w jej brzuchu.
-
Heh… - Z gardła dziewczyny wydobył się nienaturalny odgłos, na poły śmiech, na
poły rzężenie. Osunęła się w moje ramiona i uśmiechnęła w swój uroczy sposób. –
Kto wie, może rzeczywiście jesteś córką boga.
Po
tych słowach umarła.
Przez
nieskończenie długą chwilę trzymałam jej bezwładne ciało. Potem coś owinęło mi
się wokół wnętrzności. Położyłam ją na ziemi, odwróciłam się i po raz drugi
tego dnia zwymiotowałam. Gdy mój organizm skończył wyrzucać z siebie resztki
żółci, usiadłam na jakimś kamieniu i zakryłam twarz dłońmi.
Skończyło
się. Nasze spokojne życie szlag trafił. Filo i Tollos nie żyją, Damokles
uciekł, a ja trafiłam w ręce greckich hoplitów. Przynajmniej nie daliśmy się
bandytom, potrzeba było armii i minotaura, żeby nas załatwić… Heh, słaba
pociecha. Dlaczego właśnie ja musiałam zabić Filo? Już lepiej byłoby, gdyby to
minotaur ją załatwił. Potwora nie prześladowałaby jej śmierć, mnie z pewnością
będzie. „Najważniejsze to przeżyć”, przypomniałam sobie jej słowa. Ciekawe, czy
przypuszczała, że będę musiała ją zabić, gdy to mówiła. Ech, nie zadręczaj się.
Nie miałaś wyboru. Filo na pewno by to zrozumiała.
Demos
cmoknął z rozczarowaniem i zaskrzeczał:
-
Szkoda. Miałem nadzieję, że to ta druga. Wydawała się bardziej, jakby to ująć…
rozrywkowa.
Otarłam
łzy i wierzchem dłoni usunęłam gluty, które popłynęły mi z nosa. Jak to zwykle
przy płaczu.
-
Poczekaj, póki nie poznasz mnie – odparłam.
Dowódca
splunął, a potem uśmiechnął się w charakterystyczny sposób, samym kącikiem ust.
-
Nie mogę się doczekać. Ten półobrót… to chyba najszybszy ruch, jaki widziałem.
Zaśmiałam
się krótko. Filo powiedziała coś podobnego, gdy spotkałyśmy się po raz
pierwszy.
Kazali
mi wstać. Potem mnie związali. Nie opierałam się. Było mi wszystko jedno. Gdyby
zażądali, żebym nadstawiła dupy, pewnie tylko wzruszyłabym ramionami. Nie
zareagowałam nawet, gdy kapłan polecił rozciąć minotaura. Patrzyłam tylko, jak
miecze rozrzynają byczy tors. Później, po niecałej modlitwie babrania się we
flakach, żołnierze wyciągnęli dziwny przedmiot: kamienny ostrosłup o ścianach z
równobocznych trójkątów. Coś było na nich wyryte, ale nie wdziałam co; bryła
miała na sobie za dużo krwi. Kapłan ujął ją w dłonie, uniósł wysoko i z wyrazem
ekstazy na twarzy zawołał:
-
Oto jest! Znaleźliśmy mapę labiryntu!
PAMIĘTAJCIE: jeśli treści bloga przypadły Wam do gustu, polubcie moją stronę na Facebook'u lub dodajcie mnie do obserwowanych na Google+, by być na bieżąco z najnowszymi recenzjami lub opowiadaniami! Dzięki!
PAMIĘTAJCIE: jeśli treści bloga przypadły Wam do gustu, polubcie moją stronę na Facebook'u lub dodajcie mnie do obserwowanych na Google+, by być na bieżąco z najnowszymi recenzjami lub opowiadaniami! Dzięki!
Jak do tej pory naprawdę ciekawa historia, tylko co dalej? :) Taki moment, takie wyczekiwanie czy Omega wróci do swoich mocy i w jakich okolicznościach, a tu od lipca cisza... Można wiedzieć czy warto czekać jeszcze kolejne miesiące aby dowiedzieć się, jak potoczą się losy bohaterki, czy samemu stworzyć najlepszą dla siebie wersję i odpuścić sobie czekanie na kolejne rozdziały? Mam jednak nadzieję, że w planach autora jest kontynuacja :)
OdpowiedzUsuńKolejny rozdział wrzucę przed nadejściem czerwca. Przepraszam za przerwę, ale chcę jak najszybciej skończyć Omegę, dlatego skupiam się na pisaniu kolejnych rozdziałów, zamiast na poprawianiu wcześniejszych (a niepoprawionych nie chcę wrzucać). Do tego krąży nade mną widmo pracy magisterskiej, co raczej nie pomoże mi w pisaniu :-)
UsuńTo trochę jeszcze nas potrzymasz w niepewności, co będzie dalej :( Ale na podstawie 2 twoich rozdziałów wiem, że warto czekać :). W takim razie powodzonka w walce z magisterką i weny podczas wymyślania i pisania historii.
OdpowiedzUsuńMiał być ten komentarz jako moja odpowiedź pod twoją odpowiedzią Jack, ale coś się zbuntowało i nie wyszło ;)
UsuńCieszę się, że jest przynajmniej kilka osób, które w ogóle oczekują na kontynuację :-) Zobaczę, może uda mi się wrzucić trzeci rozdział jeszcze w tym miesiącu, bo jest najkrótszy ze wszystkich. Niemniej niczego nie obiecuję ;-)
UsuńOkej, rozumiemy i grzecznie czekamy :)
UsuńŚwietne teksty :-) czekam na kolejne.
OdpowiedzUsuń