Opublikowane przez : Unknown 30 lip 2015

Ciekawi dalszych losów Omegi? Drugi rozdział możecie przeczytać poniżej lub ściągnąć w formacie PDF, klikając na ten link:
Miłego czytania!


Pełzałam w ciemnościach, poprzez ciasne tunele między gruzami budynków. Nie widziałam nic prócz czerni, drogę wymacywałam sobie palcami. Próbowałam wypalić przejście za pomocą piorunów, ale nie miałam tyle sił. Byłam wycieńczona. Coraz ciężej mi się oddychało. Za każdym razem, gdy trafiałam na ślepy zaułek, miałam ochotę płakać. Ogarniała mnie panika. Te tunele… przysięgam, że im dalej szłam, tym coraz mniejsze się robiły. Chciały mnie zmiażdżyć. Wytarłam powieki z potu i spojrzałam przed siebie. Nic, tylko ciemność. Muszę się stąd wydostać, powtarzałam w myślach. Muszę się stąd wydostać.
Powoli traciłam zmysły. Uwięzienie w zgliszczach wywoływało u mnie paniczny lęk. Zdałam sobie sprawę z tego, że boję się małych przestrzeni. W starym świecie nazywano to bodaj klaustrofobią. Byłam dziewczyną stworzoną do zabijania bogów, a cierpiałam na klaustrofobię! Chyba nie mogło być nic bardziej żałosnego.
Przerażenie tak namieszało mi w głowie, że kiedy zobaczyłam promyk światła, myślałam, że to halucynacja. Dopiero po chwili zrozumiałam, jak bardzo jest prawdziwy, i już nic innego się nie liczyło. Nie zwracałam uwagi na ostre odłamki ścian i wystające pręty, które raniły mi skórę. Czołgałam się tak szybko, jak tylko mogłam. Musiałam się do niego dostać, jak człowiek uwięziony na pustyni musi się napić wody. Promyk widoczny przez szczelinę w stercie kamieni był dla mnie całym światem. Zaczęłam kopać na podobieństwo psa, który wywęszył coś w ziemi, i w końcu się wydostałam.
Jasność dnia mnie oślepiła i poczułam chłodny powiew wiatru na policzku. Rozpłakałam się ze szczęścia. Właśnie uciekłam z miejsca, które było dla mnie otchłanią Hadesu. Cieszyłam się jak szalona. Potem, rzecz jasna, zwymiotowałam.
Nie było ze mną dobrze. Czułam się osłabiona. Po tym, co zrobiłam, nie powinno mnie to dziwić. Jakaś część jaźni podpowiadała mi jednak, że zabicie potwora kosztowało znacznie więcej niż chwilową słabość. Już wewnątrz ruin miałam swoje podejrzenia, ale wtedy za bardzo się bałam, żeby sprawdzić. Teraz strach osłabł, więc skierowałam ostrze na gruzy i czekałam. Nic się nie stało, nie było błysku ani huku. Czyżbym… czyżbym straciła moc? Tylko nie to… Taka moc nie mogła się wyczerpać! To jakiś koszmar! Ledwo posmakowałam odzyskanej potęgi, a ona przepadła! Jak to w ogóle możliwe?! Nie… Nie chcę być znowu słaba! Nie zniosę tego!
Na moment strach mnie sparaliżował, ale zaraz zaczęłam się uspokajać. Nie panikuj, dziewczyno. Odzyskasz moc, wmawiałam sobie. Odzyskasz ją, musisz tylko odpocząć. Wszystko będzie dobrze. Po prostu nie panikuj. Nie panikuj…
Pozbierałam się jakoś. Otarłam twarz z łez i obejrzałam rany – na szczęście żadna z nich nie była poważna. Potem zawiesiłam maczety w uchwytach na plecach, ostatni raz zerknęłam na szary masyw będący ciałem Tyfona i ruszyłam przed siebie… przez miasto ruin.

*
Nie umiałam powiedzieć, jak wiele lat minęło, kiedy śniłam. Zanim bogowie mnie uwięzili, większość miast była już zniszczona, ale pozostałości nie tonęły jeszcze w zieleni tak jak teraz. Biurowce, drapacze chmur, kamienice, stare centra handlowe – to wszystko ledwo prześwitywało spod gąszczu roślin. Ruiny, które zapamiętałam jako postrzępione, szare skorupy, zostały zdominowane przez naturę. W oczy szczególnie rzucały się ulice, które nie były już pokryte betonem, lecz dywanami wysokiej trawy. Gdzieniegdzie wystawały z niej małe, zielone pagórki, które kiedyś były chyba samochodami.
Coś jeszcze zwróciło moją uwagę…
Cisza, przerywana czasem przez świergot ptaka lub powiew wiatru, napierała na mnie ze wszystkich stron, jakby usilnie chciała mi przypomnieć, że miejsce, w którym się znalazłam, jest wymarłe, że za betonowymi lub szklanymi ścianami widmowych konstrukcji nie żyją żadni ludzie. Robiła to tak efektywnie, że miasto zaczęło przerażać mnie pustką. Czułam nawet, jak dreszcze chodzą mi po plecach.
Gdy tak szłam, moje myśli mimowolnie skupiły się wokół kwestii obecnego wyglądu świata. Bogowie nie chcieli rządzić pogorzeliskiem, dlatego kazali oszczędzonym odtworzyć starożytną cywilizację. Daleko na południe stąd zaczęto budować Drugą Grecję –krainę odrodzenia takich polis jak Ateny, Sparta czy Troja. Tam też Zeus stworzył nowy Olimp, olbrzymią górę, na szycie której ja i Alfa stoczyłyśmy z nim walkę o losy ocalałych.
By ludzkość nie odzyskała utraconej potęgi, w Drugiej Grecji zabroniono używania przedmiotów zniszczonego świata: broni palnej, prądu, maszyn… Ludzie wrócili do używania koni i niewolników, jakby dwa tysiąclecia historii nigdy się nie wydarzyły. A co z resztą ziemskiego padołu? Ta musiała wyglądać jak otaczające mnie ruiny: wymarłe, ciche… przejęte przez naturę.
Znowu zaczęłam myśleć o swojej siostrze. Im więcej czasu dzieliło mnie od snu Hypnosa, tym coraz lepiej ją sobie przypominałam. Obie narodziłyśmy się jako dziewczynki wyglądające na dwanaście wiosen. Przez dwa lata walczyłyśmy ze zwolennikami bogów i poznawałyśmy świat. Dopiero potem zaatakowałyśmy Olimp.
Obejrzałam swoje ciało i stwierdziłam, że w ogóle nie postarzałam się w czasie snu. Dalej wyglądałam jak czternastoletnia dziewczynka. Ciekawe, czy Alfa wygląda tak samo? Myślałam, że im więcej sobie przypomnę, tym bardziej będę za nią tęsknić, ale tak nie było. Coś blokowało moje uczucia. Po chwili uświadomiłam sobie, że bardziej brakuje mi Kalo niż Alfy, i poczułam do siebie obrzydzenie. Stawiałam zjawę ze snu ponad swoją rodzoną siostrę! Usprawiedliwiało mnie jedynie to, że sen stanowił moją rzeczywistość przez wiele nieistniejących lat. Że był tak okrutnie realny.
Jak ci nie wstyd, Omego? Twoja siostra cierpi w jakimś więzieniu, a ty dumasz o widmach ze snu, który miał być koszmarem? W którym zboczony starzec miał cię gwałcić nocami, a przełożone lać rózgą do końca życia? Naprawdę, dziewczyno, jak ci nie wstyd?
Było mi wstyd i gdybym mogła, już teraz wydusiłabym z jakiegoś boga, gdzie uwięziono Alfę… Tyle że nie mogłam. Jeszcze nie odzyskałam mocy. Z każdą chwilą rosły moje obawy, że tak zostanie. Że będę słaba, jak kapłanka we śnie. Powtarzałam sobie w kółko, że to przez wycieńczenie po walce z Tyfonem, ale i tak strasznie się bałam. Bardzo chciałam, by Kalo… pffu, by Alfa powiedziała mi, żebym się nie martwiła, że wszystko będzie dobrze. Ale ona nie mogła tego zrobić. Sama znajdowała się pewnie w czymś dużo gorszym od zniszczonego miasta.
Zastanawiałam się, czy ona też śni koszmary, z których nie może się obudzić. Miałam nadzieję, że bogowie nie skazali jej na nic gorszego. Bez końca powtarzałam w myślach imię naszego ciemięzcy. Zeus. Surowy król bogów, który skazał ludzkość na potępienie. Który zmusił mnie do przeżywania nieistniejących koszmarów.
Złość wezbrała we mnie z ogromną siłą. Znajdę go, pomyślałam. Pewnego dnia znajdę Zeusa i wtedy król bogów przypomni sobie te wszystkie chwile, gdy sprawił komuś ból. Przypomni je sobie z krzykiem, a ja będę się tylko śmiać!
Zmęczenie coraz bardziej dawało mi się we znaki. Ledwo stawiałam kolejne kroki, powieki mi się kleiły. Do tego utykałam. Moja noga, potraktowana ogniem i smoczymi kłami, nie nadawała się do dalekiej podróży. Za każdym razem, gdy opierałam na niej ciężar ciała, przeszywał mnie spazm bólu. Dobrze, że część oparzonej skóry zregenerowała się, kiedy miałam jeszcze moc. Inaczej nie przeszłabym nawet paru przecznic.
Weszłam do zniszczonego hotelu i znalazłam pokój na piętrze, gdzie łóżko nie przemieniło się jeszcze w obrośniętą chwastami kupę przegniłych desek. Położyłam się na nim i wlepiłam oczy w sufit. Trochę się bałam, że jak zasnę, znowu pogrążę się w otchłani snów. To dopiero byłby koszmar. Legendarna Omega wyswobodziła się z objęć Hypnosa, zabiła potężnego Tyfona, a potem dobrowolnie wróciła do więzienia!
Obawiałam się, że tak właśnie będzie, ale zanim strach przemógł zmęczenie, odpłynęłam w nicość.
W powietrzu wirowały płatki popiołu, niektóre tliły się jeszcze złotymi iskrami. Usłyszałam grzmot i błyskawica oświetliła znajdujące się przede mną zgliszcza. Patrzyłam na kolumny strzaskane niczym gałązki i pomniki bogów pozbawione kończyn. Potem wyplułam mieszaninę śliny z krwią i wstałam. Każdy mięsień konał mi z bólu, miałam chyba tuzin skurczy. Starając się je ignorować, wytarłam usta i spojrzałam na Zeusa…
Król bogów stał na podstawie zniszczonej kolumny. Wzrok miał skierowany w zachmurzone niebo. Jego białe, sięgające ramion włosy falowały, szarpane wiatrem. Ramiona miał skrzyżowane, a w dłoni trzymał kamienny sierp. Wyglądał jak młodzieniec. Mógł się poszczycić smukłym, muskularnym ciałem, które okrywał jedynie biały himation. Szata była brudna i postrzępiona po długiej walce, jaką stoczyliśmy.
Bóg pokręcił głową z dezaprobatą i popatrzył na mnie. Oczy jaśniały mu błękitem, ale kiedy mrugnął, zrobiły się normalne, stalowoszare. Przypominał przepiękną, pełną majestatu rzeźbę, co nie przeszkadzało mi wyobrażać sobie, że roztrzaskuję go na miliony kawałków. Jego wyniosła mina tylko nasilała szalejącą we mnie wściekłość. Dziwiłam się nawet, że pobliskie kamienie nie topią się w aurze mojej furii.
 - Ledwo odbudowaliśmy Olimp, a ludzie i ich głupie przekonania zdążyły go już zniszczyć – stwierdził surowym, szorstkim jak kamień głosem, który nie pasował do młodego wyglądu. – Banda szalonych psów… Gryzą rękę, która chce im pomóc.
- Jasne… nie ma to jak pomocnie zabić parę miliardów ludzi – przypomniałam mu uprzejmie.
- Mam ci tłumaczyć, dlaczego to zrobiliśmy? Dobrze, porozmawiajmy. Na koniec na pewno uściśniemy sobie dłonie i rozejdziemy się w pokoju – powiedział bez uśmiechu. Wyraz twarzy miał jeszcze surowszy niż głos.
- Nie musisz być sarkastyczny. Ja tu się wykrwawiam, to nieuprzejme – zauważyłam, wypluwając następną porcję krwi.
- Zatem porozmawiajmy uprzejmie. – Podszedł do mnie. Przypominał starego lwa, który nie musi się przejmować takim lwiątkiem jak ja. – Tak, zabiliśmy większość ludzkiej populacji. Powody zostawmy. Jest ich tak dużo, że moglibyśmy siedzieć tutaj do rana. Teraz odbudowujemy starożytną cywilizację, a ludzkość, zamiast przyczynić się do własnej odnowy, spiskuje przeciwko nam i wysyła ciebie, żebyś nas zniszczyła. Żałosne. Nie atakuje się tytana, gdy jest się ptakiem o podciętych skrzydłach.
- Jak na okaleczoną ptaszynę nieźle przetrzebiłam wam ten Olimp.
Zeus parsknął.
- Ty nie jesteś ptakiem lecz bestią całkiem innego rodzaju. A ja dopilnuję, by po tym dniu nikt cię nie odnalazł.
Sierp zaczął wyrzucać z siebie błyskawice. Król bogów uniósł go do ciosu. Wiedziałam, że tego nie zablokuję, byłam zbyt wycieńczona. Nagle Alfa pojawiła się między nami i zasłoniła mnie tarczą.
Huknęło tak, że o mało nie straciłam słuchu i przez chwilę dzwoniło mi w uszach. Tarcza rozprysła się w powietrzu, a ja i Alfa upadłyśmy na ziemię. Moja siostra miała na przedramieniu paskudną ranę, oparzenie o kształcie gwiazdy. Serce zabolało mnie na ten widok. Ocaliła mi życie, chodź uderzenie mogło ją zabić. I jeszcze to oparzenie… Jak on mógł jej to zrobić?! Parszywy łajdak! Już dawno powinien opuścić ten świat! On nie może wygrać! Nie może!
Zeus stanął nad Alfą i dotknął sierpem jej gardła.
- Mam nadzieję, że okażesz się użyteczna – rzekł.
Splunęła na niego, ale nie trafiła w twarz tylko w dłoń.
- Zarżnij się tym sierpem – powiedziała ze łzami bólu na policzkach.
Zeus westchnął i wytarł rękę o skrawek szaty.
- To takie prymitywne – rzekł sucho.
Oplutą dłoń skierował w niebo, by pochwycić z niego pioruny. Alfa ujęła moją rękę i bezgłośnie wyartykułowała: „Kocham cię, siostro”.
Ja też cię kocham, pomyślałam. Za to, że byłaś przy mnie każdego dnia, za to wspierałaś mnie, gdy tego potrzebowałam. Za to, że uratowałaś mi życie… Kocham cię, Alfo.
Ledwo te myśli przemknęły się przez mój umysł, Zeus uderzył ją setkami błyskawic. Krzyk Alfy wypełnił mi głowę, poraził najmniejsze nerwy… A potem wszystko utonęło w bezmiarze błękitnego blasku.
Obudził mnie trzask. Półprzytomna usiadłam na łóżku i wyjrzałam przez okno… a raczej przez dziurę w oknie, bo szyby były tak brudne, że równie dobrze mogłyby robić za ściany.
Coś dużego szło po ulicy przed budynkiem. Było co najmniej dwa razy większe od przeciętnego człowieka i miało potężną posturę. Księżyc świecił zbyt słabo, żebym mogła dojrzeć więcej szczegółów. Na szczęście stwór nie wiedział, że tu jestem. Po prostu minął hotel i oddalił się w głąb miasta. Odetchnęłam z ulgą. Jeszcze tego by brakowało, żebym musiała walczyć w takim stanie. Zesikałabym się z wysiłku, gdybym miała znowu machać maczetami i odskakiwać na wszystkie strony. Nie, nie dzisiaj. 
Z powrotem położyłam się na łóżku i zamknęłam oczy. Zanim zdążyłam pomyśleć o tym, co mi się przyśniło, wędrowałam już po krainach Hypnosa.
*
Cały ranek siedziałam w kącie z kolanami podciągniętymi pod brodę, oplatając rękoma swoje nogi i patrząc w przestrzeń z przerażeniem. Nie było jej. Moja moc znikła. Nie mogłam wydobyć z siebie najmniejszego wyładowania. Wina nie leżała po stronie zmęczenia, które znikło wraz ze snem. Po prostu straciłam moc. Uśmiercenie Tyfona wydarło ze mnie ostatnią cząstkę potęgi. Byłam teraz zwykłą dziewczynką, może znacznie silniejszą i szybszą od innych ludzi, ale na pewno nie taką, która dorównywałaby bogom.
Byłam nikim.
Rozpacz na jakiś czas odjęła mi rozum. Jak miałam stawić czoła bogom? Jak miałam uwolnić swoją siostrę? Nie mogłam… Alfa była uwięziona w jakimś koszmarze, a ja nie potrafiłam jej pomóc, nie wiedziałam nawet, jak do niej dotrzeć. Bogowie jedni wiedzą, gdzie została uwięziona. Musiałabym schwytać któregoś i zmusić, by wyjawił mi prawdę, ale teraz mogłam co najwyżej napluć takiemu w twarz, a i tak pewnie zatrzymałby ślinę swoją mocą. Alfa będzie uwięziona, póki nie odzyskam siły albo póki sama się nie obudzi. A ja? Ja muszę sobie jakoś poradzić, przeżyć w świecie, którego w ogóle nie znam. Jedyne, co mi pozostało, czego mogłam się jeszcze trzymać, to wiara, że moja potęga powróci. Że odzyskam moc… choć nawet do końca nie rozumiałam, jak ją utraciłam.
Narastające pragnienie i głód zmusiły mnie, żebym ruszyła się z miejsca. Opuściłam hotel i znowu zaczęłam przemierzać ulice miasta. Po paru modlitwach zobaczyłam budynek, którego front zdobił niszczejący, porośnięty mchem napis „Walmart”. We śnie nie potrafiłam czytać, za to na jawie posługiwałam się wieloma językami zarówno w mowie, jak i w piśmie. Nie byłam już głupią kapłanką lecz wojowniczką powstałą z ludzkiej nadziei. Zaraz po narodzeniu potrafiłam nauczyć się dowolnego dialektu, nim upłynęły dwa dni. Z czasem ta umiejętność osłabła, ale to, czego się nauczyłam, nie przepadło. Co jak co, ale dla zdolności czytania warto się było obudzić. We śnie wmówiono mi, że jestem bezrozumną wieśniaczką. Teraz czułam się, jakbym spełniła jedno ze swoich największych marzeń.
Weszłam do budynku. Liczyłam na to, że znajdę coś do jedzenia, bo głód wiercił mi w brzuchu dziurę wielką jak otchłań Hadesu. Wcześniej, kiedy miałam moc, nie mogłam umrzeć z niedożywienia, za to teraz… cóż, wolałam nie sprawdzać, co może być teraz.
Sklepowe pułki jak na złość raziły pustką. Nie znalazłam nawet jednej głupiej konserwy. Więcej tu było roślin niż pozostałości po jedzeniu. Zaraza… Może przynajmniej uda mi się zaspokoić pragnienie, pomyślałam. W mieście nie powinno być trudno o znalezienie wody.
Ledwo wyszłam ze sklepu, usłyszałam świst. Nie zdążyłam zareagować. Dostałam kamieniem w głowę i upadłam na ziemię. Coś ciepłego pociekło mi po skroni, ból na moment mnie zamroczył. Słyszałam tylko, jak się zbliżają. Kiedy rzeczywistość wyłoniła się z mroku przed moimi oczami, byłam już otoczona. Wokół mnie stało sześciu mężczyzn i dwie dziewczyny. Jedna trzymała procę zrobioną ze sznurków, reszta dzierżyła fragmenty stalowych rur lub wystrugane na szybko włócznie.
- Nawet się nie zorientowała. Niezła już jestem, co? – zaczęła się chełpić ta z procą. Choć brud zalegał na jej twarzy grubą warstwą, i tak dostrzegłam, że jest bardzo ładna, czego nie dało się powiedzieć o jej koleżance z krzywymi zębami i odstraszającym, lekko zezowatym spojrzeniem.
- I niezwykle skromna – dodał mężczyzna o zbójnickim zaroście.
Zdziwiło mnie, że oboje mówili w starożytnej grece. Bogowie nakazali uczyć się tego dialektu wszystkim, którzy mieli zamieszkać w Drugiej Grecji. Ile lat śniłam, skoro język Olimpu stał się językiem całego świata? Czterdzieści? Sześćdziesiąt? Dobrze, że sama potrafiłam się nim posługiwać. Kiedy starożytni bogowie próbują cofnąć historię o dwa tysiące lat, poznanie starożytnej mowy to nie taki głupi ruch.
- Co myślicie o tej tutaj? Młoda jest. Może dziewica? – spytał chłopak o wyłupiastych oczach.
- A co za różnica, dziewica czy nie? – odezwała się zezowata.
- Dziewicy jeszcze nie miałem. – Wyłupiaste oczy podrapał się po kroczu.
- Bo to jakaś różnica. Nic takie to nie umie, a jeszcze wszystko zakrwawi.
- Czyżby tęskniło się za własnym dziewictwem? Co, ruda? – zagadnął ją najniższy z mężczyzn.
- Szczaj pod hydrę, świnio! – Zezowata zamachnęła się na niego drągiem, z którego wystawały gwoździe, ale mężczyzna uchylił się bez problemu.
- No, młoda – ten ze zbójnickim zarostem przykucnął obok mnie – mam nadzieję, że będziesz grzeczna. Nie chcielibyśmy cię… echem… zbytnio uszkodzić. Kto wie, może da się ciebie jeszcze potem poużywać. Co ty na to, hę? Chciałoby się dłużej pożyć?
Jakieś uczucie chwyciło mnie za pierś i uderzyło gorącem na twarz. Oddech mi przyśpieszył, a krew załomotała w skroniach. Myślałam, że to obrzydzenie, ale kiedy zacisnęły mi się zęby, wiedziałam już, że jestem wściekła. Chcieli mnie zgwałcić. Wykorzystać podobnie jak kapłan w świątyni, a potem zabić, zarżnąć niczym zwierzę. Nie wiedzieli tylko, że nie jestem bezbronną dziewczynką. Do głowy im nie przyszło, że walczyłam z bogami. Musieli zapłacić za swoją pomyłkę.
Padło na tego z zarostem… Poderżnęłam mu gardło tak szybko, że reszta zorientowała się dopiero po chwili.
- No nie wiem – rzekłam mu prosto w twarz. – A chciałoby się?
Mężczyzna charknął, wytrzeszczył oczy w zdumieniu i upadł. Niski przestał się śmiać z zezowatej i zawołał:
- Zabiła go! Na chuja Zeusa, zabiła nam kamrata!
Znalazł się mistrz oczywistości…
- Co? Zaskoczeni? Nie spodziewaliście się, że mała dziewczynka zarżnie wam kumpla? No dalej, który następny? Może nie jestem w swojej szczytowej formie, ale na was, bydlaki, sił mi wystarczy!
Rzucili się na mnie kupą. Wściekli z powodu śmierci towarzysza, atakowali bez opamiętania. Unikanie ich ciosów przychodziło mi z łatwością. Byłam znacznie silniejsza i szybsza od nich. Parę razy się uchyliłam, parę razy sparowałam uderzenie, jednemu odrąbałem nawet palce. Zabiłabym ich, pokonałabym wszystkich, gdybym tylko nie zapomniała, że mam poparzoną nogę. Jak tylko przeniosłam na nią ciężar ciała, poraził mnie ostry ból. Straciłam równowagę, wypadając z rytmu. Potem dostałam w głowę i upadłam na ziemię. Wydałam przy tym kwik, z którego wcale nie byłam dumna.
- Przytrzymajcie ją! Rozłóżcie jej nogi! Zaraz przerżnę nierządnicę!
- Odsuń się! Harpia ucięła mi palce! Wezmę ją jako pierwszy!
Niski odsunął się, a ten z wyłupiastymi oczami (bo to jemu urżnęłam palce) niezdarnymi ruchami okaleczonej ręki zaczął zdejmować ze mnie spodnie. Całą złość, która we mnie wrzała, zastąpił strach. Po wszystkim, co zrobiłam, mają mnie zgwałcić i zabić przechodni bandyci? Nie! Niech mogą tego zrobić! To szaleństwo! Wyrwałam się z koszmarów i zabiłam Tyfona tylko po to, by wymienić starca na kilku oprychów?!
Wszyscy byli odrażający i cuchnęli, jakby nie mieli pojęcia, co to kąpiel… Jak wiele razy mi to zrobią? Dwadzieścia? Pięćdziesiąt?! Sto?! Pewnie będą mnie używać, póki im się nie znudzę. Wolałam już umrzeć. Wolałam walczyć, zmusić ich, żeby mnie zabili. Wrzeszczałam i wyrywałam się, ale to nic nie dawało. Mężczyźni przygwoździli moje ręce do ziemi, a zezowata zasłoniła mi usta dłonią.
- No już, już, nie wrzeszcz. Jeszcze zwabisz jakieś monstrum, pełno się ostatnio wylęgło plugastwa na świat – powiedziała. – Chłopacy załatwią swoje potrzeby, a potem zabierzemy ci wszystko, co cenne, i zabijemy cię. Nie bierz tego do siebie. To nic osobistego. Tak po prostu działa świat.
Nie mogłam się ruszyć, nie mogłam ich powstrzymać. Szorowałam tylko gołym tyłkiem po trawie i patrzyłam z rozpaczą, jak pierwszy z nich rozpina spodnie…
Huknęło i głowa tego o wyłupiastych oczach eksplodowała na skroniach. Pióropusz krwi chlusnął na niskiego. Inny, z długimi włosami, wrzasnął. Zezowata zabrała dłoń z moich ust.
Znowu huk i drugi mężczyzna padł jak kłoda.
- Co się dzieje?!
- Kto do nas strzela?!
- Ta mała harpia musiała być z kimś jeszcze!
Coś zabzyczało w powietrzu i zezowata dostała strzałą. Potem na ulicę przed Walmart’em wybiegł olbrzymi mężczyzna. Miał dłonie jak łopaty i trzymał młot, którym bez wysiłku mógłby rozłupać człowiekowi głowę. Ładna strzeliła do niego z procy, ale kamień odbił się od umięśnionego torsu, nie wyrządzając szkody. Olbrzym powalił ją uderzeniem ręki, a potem machnął młotem i niski poleciał w powietrze, jakby był ze słomy. Został tylko ten długowłosy: bandyta popisał się inteligencją i zaczął uciekać, ale gdzieś z góry spadła kolejna strzała. Mężczyzna oberwał w szyję i wykrwawił się na miejscu.
Przez moment słychać było jedynie stęknięcia ładnej. Rozglądałam się oniemiała, nie mogąc pojąć tego, co zaszło. Tylko jakaś nie w pełni świadoma cząstka mnie rozumiała, że już po wszystkim, że nikt nie wyrządzi mi krzywdy.
Tymczasem na ulicy pojawiły się dwie osoby – kasztanowłosa dziewczyna i piegowaty chłopak. On miał łuk, ona rewolwer. Podeszli do mnie i uśmiechnęli się, chłopak trochę zbyt poufale.
- Hej, odważna. Potrzebujesz pomocy? Bo wiesz, ja jestem pomocny… w wielu sprawach – powiedział wesoło. Był wysoki. Miał szparę między zębami i burzę rudych włosów na głowie.
- Uwodzicielu, nie miałeś przypadkiem innej damy na oku? – spytała dziewczyna. Była wręcz czarująco ładna i miała kasztanowe włosy zaplecione w długi warkocz.
- Hej, trochę szacunku dla władcy tego miasta!
- Oczywiście, panie – odparła z kpiną, wykonując dworski ukłon. – Niemniej myślałam, że weźmiesz się za tamtą…
Wskazała ładną. Chłopak przytaknął.
- Rzeczywiście, ona również potrzebuję mojej uwagi – powiedział z uśmiechem, który niezbyt mi się podobał. – A co z tą tutaj?
- Cóż, znasz moje zdanie.
- Tak, znam. Moje się zbytnio nie różni. Damokles też nie będzie miał nic przeciwko… prawda, Damoklesie?!
Stojący nieopodal mężczyzna z młotem odpowiedział szorstkim, gburowatym głosem:
- Róbcie sobie, co chcecie, dzieciaki.
Nie miałam pojęcia, o czym mówią, ale na wszelki wypadek planowałam już, jak się przed nimi bronić. Szczerze wierzyłam, że przezorności nigdy za wiele.
- Jak mówiłem, pomijając pewny brak szacunku, on też nie ma nic przeciwko. – Piegowaty puścił do mnie oko. – Pójdę zobaczyć, jak się miewa tamta dzierlatka. Z pewnością przyda jej się towarzystwo.
Ruszył w kierunku ładnej, pogwizdując pod nosem. Damokles przyłączył się do niego, choć jemu nie zbierało się na gwizdanie. Dziewczyna uzmysłowiła sobie, co chcą z nią zrobić. Zerwała się z ziemi i zaczęła uciekać, ale ten większy dogonił ją w dwa oddechy i z powrotem cisnął na trawę.
- Gdzie uciekasz, co? Nie wiem, czy ktoś ci już to mówił, ale jesteś zbyt ładna, żeby nie dzielić się z mężczyznami tym, co masz pomiędzy nogami. – Piegowaty pochylił się nad dziewczyną. Chwilę później zaczęli się szarpać, bo próbował zedrzeć z niej ubrania.
- Więc co ty na to? – spytała mnie kasztanowłosa.      
Wciągnęłam spodnie na tyłek i powoli usiadłam.
- Wiesz, że jeszcze niczego mi nie zaproponowałaś, prawda?
- Och, no tak. Wybacz – dziewczyna znowu się zaśmiała, a trzeba przyznać, że śmiech miała bardziej czarujący od wyglądu. – Trochę zabawy i człowiek traci głowę. W każdym razie… zrobiłaś na nas wrażenie. To, jak poderżnęłaś tamtemu wieprzowi gardło… chyba nigdy nie widziałam tak szybkiego ruchu. 
Czy ona proponuje mi, żebym stała się częścią ich grupy? To niedorzeczność… Przecież oni bez skrupułów zabili kilka osób, co więcej, traktowali to jak zabawę! Mam się zadawać z takimi… takimi potworami? Jednak, jeśli rzeczywistość wyglądała tak, jak tego właśnie doświadczyłam (jedni ludzie mordują innych tylko po to, by trochę na tym zyskać), to dołączenie do bandy zabijaków nie wydawało się złym pomysłem. Może ta trójka to najlepsze, co mogło mnie spotkać?
Damokles przytrzymał ręce tej ładnej. Piegowaty rozerwał jej koszule i ściągnął spodnie. Nie było mi żal dziewczyny. Sama nie powiedziała nawet słowa, kiedy jej towarzysze chcieli mnie skrzywdzić. Dlatego patrzyłam obojętnie, jak mężczyźni bawią się jej tyłkiem i macają piersi. Wyglądało to niemal jak… sprawiedliwość. Potem piegowaty wyjął swoje przyrodzenie ze spodni i wszedł w dziewczynę pomimo jej krzyków. Takiej sprawiedliwości nie chciałam już oglądać.
- I co? Pewnie chcecie, żebym do was dołączyła, tak? – spytałam tę z warkoczem.
- Mamy dwójkę strzelców, ale tylko jednego wojownika. Byłoby nam miło powitać dodatkową parę mieczy.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Zanim dobrze się zastanowiłam, czyjś jęk odwrócił moją uwagę. Zezowata, postrzelona w nogę starała się od nas oddalić, ale nie szło jej to zbyt sprawnie. Moja rozmówczyni zrobiła rozbawioną minę i zawołała do tego piegowatego:
- Hej, Tollosie! Zdaje się, że jedna nam przeżyła!
Tollos był w trakcie zaspakajania swoich potrzeb, więc, zdenerwowany, wrzasnął tylko:
- No to zabij ją, a nie mi przeszkadzasz! Po co, na bogów, cię ze sobą trzymam, Filo?!
Dziewczyna wzruszyła ramionami, a potem zwróciła się do mnie:
- Wybacz. Jak widzisz, muszę coś załatwić.
Chyba raczej kogoś.
- Nie zabijaj jej – rzekłam.
Popatrzyła na mnie ze zdumieniem.
- Czemu? – spytała. – Ona jeszcze przed chwilą zamierzała zabić ciebie. Nie miała nic przeciwko temu, by jej koledzy cię zgwałcili. Zamierzasz ją oszczędzić?
Cząstka wcześniejszej wściekłości wróciła do mnie i zajęła się nowym płomieniem. Szybko odnalazłam na ziemi swoje maczety.
- Żeby nie było, jestem ci wdzięczna za uratowanie mojej cnoty – powiedziałam do Filo. – Ale teraz bądź cicho.
Twarz kasztanowłosej nie wyraziła oburzenia, lecz… zainteresowanie. Najwidoczniej dziewczyna rzadko spotykała się z takim zachowaniem. Minęłam ją i podeszłam do zezowatej, która dalej pełzła po ziemi, jakby miała nadzieję, że ucieknie. Kiedy zorientowała się, że stanęłam nad nią, spojrzała w górę.
- Nie zabijaj mnie, proszę – wyskamlała.
Przykucnęłam, a płomień w mojej głowie rozlał się na resztę ciała. Prosiła mnie o litość, choć jeszcze przed chwilą zasłaniała mi usta i spokojnie mówiła o mojej śmierci. Nie, dzisiaj nie będzie litości.
- Wiesz, nie bierz tego do siebie – zaczęłam. – To nic osobistego. Tak po prostu działa świat.
Kiedy przebiłam jej przedramię, a ona rozdarła się przeraźliwie, podjęłam decyzję. Sięgnęłam po drugą maczetę i rzekłam do Filo:
- Możesz to potraktować jako moje potwierdzenie.
Potem wraziłam ostrze w serce zezowatej.
*
Nadeszła noc. Siedzieliśmy przy kominku, w olbrzymiej, przypominającej greckie świątynie budowli. Była z nami ta ładna, ale nie liczyłam jej jako członka kompanii. Mężczyźni zabrali ją tylko po to, by sobie ulżyć. Długo nie pożyje.
Kominek, w którym co chwilę trzaskały bierwiona, posyłając w powietrze złociste iskry, był, podobnie jak cały budynek, zrobiony na modłę starożytnej architektury. Wykuty z białego marmuru i zdobny w rzeźbienia o zachwycającej ilości detalów wyglądał jak żywcem wyjęty z zamierzchłych czasów. Sama zaś budowla, sądząc po zastępach ziejących pustką półek, musiała być kiedyś biblioteką. Przynajmniej tak twierdziła Filo. Ja nie miałam głowy, by zaprzątać sobie uwagę takimi rzeczami. Dopiero teraz przesiąkałam wydarzeniami całego dnia. Docierało do mnie, że zabiłam dwie osoby. Ja, dziewczyna, która miała zabijać bogów, nie ludzi. To tak, jakby podczas mojego uwięzienia zmienił się nie tylko świat, ale i moja rola w nim. Kiedyś ich ochraniałam, liczył się każdy ocalały. A teraz? Półtora dni i pach! Dwójka ludzi nie żyje. Zarżnęłam ich jak wieprze na ucztę.
Wzięłam głęboki oddech i przetarłam twarz. Wtedy zobaczyłam, że mam na dłoniach krew zezowatej i o mało nie zwymiotowałam. Udało mi się powstrzymać mdłości, choć nie bez trudu. Głupio by wyszło, gdybym zwróciła posiłek, o którym marzyłam przez ostatnie dwa dni, szczególnie że upolowana przez Tollosa sarna była wyborna.
- To się nazywa iście królewska wyżerka. – Chłopak spuentował wypowiedź beknięciem i klepnął się po brzuchu. – Panie wybaczą, ale teraz idę zająć się naszym gościem.
Udał się do sąsiedniego pokoju, gdzie, związana sznurem, leżała ładna. Damokles dokończył sarni udziec i ruszył za nim. Nie podobało mi się ich zachowanie. W żadnym wypadku nie zmierzałam bronić dziewczyny, ale nie mogłam też pozostać obojętna na to, co jej robili. Gwałt budził we mnie odrazę. Ostatnio groził mi coraz częściej, dlatego dobrze zrozumiałam jego istotę.
Moja mina musiała zdradzać, co sądzę na ten temat, bo Filo spytała mnie:
- Nie popierasz tego?
- Gwałt z natury nie przypada mi do gustu – odparłam, sięgając po kolejny kawałek mięsa.
- Chłopcy mają swoje potrzeby. Ja to rozumiem, ty nie?
Otarłam podbródek z tłuszczu i obrzuciłam ją pytającym spojrzeniem.
- No dobra, ale nie uważasz, że to… no, złe?
Nie zrozumiała.
- Dlaczego to jest złe? – zapytała.
Pomyślałam, że sobie ze mnie żartuje, ale ona zachowywała powagę.
- Bo wiesz… oni krzywdzą tę dziewczynę, nie? – odpowiedziałam.
Moja rozmówczyni zmrużyła oczy, jakby naprawdę mocno starała się pojąć mój tok myślenia. W końcu rzekła:
- Nie wiem, skąd pochodzisz, młoda, ale u nas sprawy wyglądają zupełnie inaczej. „Złe” jest wtedy, jak krzywdzisz kogoś ze swoich. Kiedy krzywdzisz kogoś obcego, to normalne. Nietykalni są tylko towarzysze. Reszta nie ma znaczenia. Obcy będą chcieli zabić ciebie, a ty będziesz chciała zabić obcych. Tak działa świat.
Tak działa świat… To samo powiedziała zezowata, gdy jej towarzysze chcieli mnie zgwałcić. Czy ludzie rzeczywiście tak bardzo zdziczeli podczas mojego uwięzienia? Czy wszelką życzliwość i altruizm szlag trafił i nie liczyło się już nic innego poza dbaniem o własne dobro? Powoli zdawałam sobie sprawę z tego, że obudziłam się w jeszcze gorszym koszmarze niż ten, który dotychczas śniłam. Naszła mnie nawet myśl, że może lepiej było się wcale nie budzić.
- A gdyby obcy cię złapali i zgwałcili… to też byłoby normalne? – spytałam Filo.
- Oni wygrali, my przegraliśmy. Tak, to normalne. Jeśli jesteś pokonaną, musisz godzić się na wszystko, czego chcą twoi oprawcy. Musisz przekonać ich, że naprawdę tego chcesz. To jedyny sposób, żeby przeżyć. Gdy uwierzą, że istniejesz tylko po to, by im służyć, oszczędzą cię. Inaczej trzeba być gotowym na taki los, jaki będzie miała ta ładna… Nie ma dobra i zła. Jest tylko swój i obcy. A ty jesteś już jedną z nas. Pamiętaj o tym.
Jedną z nas… Rozumiałam, że to swego rodzaju groźba. Nie próbuj nam zaszkodzić, bo pokażemy ci, co to znaczy „obcy”. Nie zamierzałam próbować. Pojęłam już, że potrzebuję takich ludzi jak ona i jej towarzysze. Sama nie przeżyłabym w tej dziczy dwóch dni, szczególnie teraz, gdy nie miałam mocy. Bez względu na wszystko przy tej trójce czułam się bezpieczniej.
Po kolacji Filo wskazała mi materac, na którym miałam spać. Był postrzępiony i brudny, ale nie narzekałam, bo i tak wyglądał lepiej niż większość rzeczy w tym mieście. Położyłam się, przykryłam przeżartymi przez mole kocami i spojrzałam w ogień. Pomarańczowozłoty blask zdawał się uspokajać nawałnicę myśli w mojej głowie, a tych było naprawdę sporo. Jeszcze wczoraj walczyłam z Tyfonem wśród deszczu błyskawic, szybując w powietrzu i zażynając smoki, a teraz chowałam się w ponurej ruinie z bandą zwyrodnialców, mając nadzieję, że jutro nie zabije mnie jakiś cep ze strzelbą.
Kiedy ujęłam to w taki sposób, naszła mnie myśl, że moja rzeczywistość przypomina dramat odgrywany przez zastępy szaleńców. Gdyby o poranku spadła mi na łeb chmara płonących harpii poganiana przez legiony śliniących się cerberów, mogłabym to chyba nazwać swoim normalnym dniem.
I co teraz, dziewczyno? Co zamierzasz zrobić?
Nie miałam najmniejszego pojęcia. Czy czekać, aż moja moc powróci równie magicznie, jak znikła? Czy nauczyć się od tych dzikusów, jak przetrwać, i ruszyć na samotne poszukiwanie Alfy, która może być gdziekolwiek na świecie i pewnie nikt poza bogami nie wie gdzie? Obie możliwości przygnębiały mnie swoją beznadziejnością. Jedno wiedziałam na pewno: przez jakiś czas muszę się trzymać Filo i jej kompanii.
Wraz z upływem kolejnych godzin realne wspomnienia zaczynały dominować nad urojonymi, a w ślad za nimi szły uczucia. Nie tęskniłam już za Kalo, której wizerunek rozmywał mi się w umyśle, za to wzmagała się moja tęsknota za Alfą i za starym światem, gdzie obie byłyśmy boginiami. Tak… Brakowało mi tamtych czasów, choć wcale nie były usłane różami. Istnieli w nich ludzie, którzy mnie zdradzili, ludzie, których pokochałam, a później straciłam, ludzie, którzy traktowali mnie jak broń, nie jak człowieka, oraz ludzie, którzy uważali, że tak jak bogowie w ogóle nie powinnam istnieć. Mimo to tęskniłam za tamtym światem i za swoją siostrą, która towarzyszyła mi, gdy wokół szalały rozpacz, śmierć i zniszczenie. Kochałam ją i naprawdę bardzo chciałam, by była razem ze mną.
Coraz częstsze ziewnięcia przerywały mi wspominanie poprzedniego życia. W końcu senność pokonała wichurę uczuć w moim sercu. Zasnęłam, mimo że z przyległego pokoju dobiegał szloch zgwałconej dziewczyny.


Rankiem jak zwykle powitał mnie arogancki głos Tollosa:
- Wstawaj, piękna. Musisz trochę popracować.
Otuliłam się mocniej swoim ulubionym, najmniej stęchłym kolcem i odparłam:
- Sraj pod harpie, Tollos. Ja chcę spać.
Zbliżył się, chwycił mnie za twarz i skierował w swoją stronę.
- Nie wymądrzaj się tak, dziewczynko, bo będę musiał dać ci lekcję pokory – powiedział.
Złapałam go między nogami, aż pisnął.
- Ta? No to spróbuj. Ciekawe, kto będzie szybszy, ty ze swoim łukiem, czy ja z moimi maczetami? No, jak myślisz?
Tollos uśmiechnął się, choć do oczu napłynęły mu łzy. Podobało mi się, że wystarczy chwycić mężczyzn za jedno miejsce, a oni już zwijają się z bólu. Bardzo fajna sztuczka.
- Agresywna jak zawsze. Takie lubię – odparł.
- Pewnie dlatego, że jeszcze żadna taka ci nie dała – stwierdziłam i puściłam jego przyrodzenie. – Zmywaj się stąd, chłoptasiu.
Tollos pomasował się po kroczu i rzekł:
- Nie każ na siebie długo czekać, młoda.
Potem wyszedł.
Przeciągnęłam się jak kocica, ziewnęłam szeroko i wstałam z posłania. Minęły trzy miesiące, odkąd przyłączyłam się do Tollosa, Damoklesa i Filo. Trzy miesiące… Na bogów, to dopiero tyle? Czułam się, jakbym spędziła z nimi pół życia, tak bardzo do nich przywykłam. Byli jednymi osobami, którym mogłam zaufać. Może nie w pełni, ale przynajmniej na tyle, na ile można było komukolwiek zaufać w tym świecie. Całkiem dobrze ich poznałam, nawet polubiłam, o ile w ogóle można polubić tą zgraję osłów.
Tollosa interesowało głównie to, co dziewczyny miały między nogami. Był tylko kilka wiosen starszy ode mnie, więc za jego zachowanie obwiniałam hormony. Poza tym lubił się nazywać „władcą tego miasta”, co nie miało żadnego sensu, bo jedyną rzeczą, jaką władał, było jego przyrodzenie. Gadał często i o niczym, a także przechwalał się zmyślonymi wyczynami.
Damokles… ten odzywał się rzadko, jeśli w ogóle. Na pytania odpowiadał burkliwie, jakby rozmowa z nami nie bardzo go interesowała. Ciężko było powiedzieć, co siedzi wewnątrz tej góry mięśni. Gadać się z nim nie dało, więc traktowałam go jak milczącego strażnika. Jeśli nawet mu to przeszkadzało, nigdy się do tego nie przyznał. Wymagałoby to zapewne zbyt wielu burknięć.
Filo była najmądrzejsza z całej bandy. To ona przewodziła nam w kontaktach z innymi grupami. Doskonale znała reguły rządzące tą krainą, wiedziała, jak postępować, żeby zyskać i przy tym nie zginąć. Miała łeb na karku, do tego zawsze mówiła i zachowywała się w sposób iście czarujący. Można było z nią normalnie porozmawiać. Jedyne, czego nie mogłam pojąć, to dlaczego taka rozsądna, urocza dziewczyna sypia z baranem pokroju Tollosa, ale… co ja tam mogłam wiedzieć o dupczeniu? W końcu wciąż byłam dziewicą.
Jak wspomniałam, poznałam ich już całkiem dobrze. Nie znałam tylko historii żadnego z nich. Nikt nie opowiadał o swojej przeszłości, ani nie wymagał tego od innych. Mi to odpowiadało, bo gdybym miała się im wyspowiadać z wszystkiego, co mi się przytrafiło, od razu uznaliby mnie za niespełna rozumu. Moi kompani ograniczali się do opisywania ogólnych prawideł rządzących światem. Ze słów tej trójki (a praktycznie rzecz biorąc dwójki, bo Damokles nie miał w zwyczaju niczego opowiadać) w mojej głowie uformował się wizerunek obecnej cywilizacji. Wyglądało to mniej więcej tak, jak wyobrażałam sobie w pierwszym dniu po przebudzeniu. Daleko na południe stąd znajdowała się Druga Grecja, starożytność odtworzona przez ludzi na polecenie bogów. Nie posługiwano się tam niczym bardziej zaawansowanym od pługa, a jej mieszkańcy prowadzili ze sobą nieustające wojny. Tutaj, w krainach, które Drudzy Grecy zwali Północnymi Pustkowiami, obowiązywały prawa zwierząt. Silniejsi trwali, a słabsi mieli z góry przeje… no, wiadomo. Ludzie tworzyli małe bandy, które przemierzały ruiny upadłej cywilizacji w poszukiwaniu zasobów lub, tak jak moi nowi przyjaciele, zajmowali jakiś wyjątkowo sprzyjający przeżyciu obszar.
Zarówno ludy południa, jak i te żyjące na północy wierzyły, że Druga Grecja była nagrodą od bogów za zwycięstwo starożytnych Greków nad wojskami Persji. Nikt już nie pamiętał, że gdzieś pomiędzy był całkiem inny świat, świat postępu i panowania człowieka. Jakiekolwiek wspomnienia o nim przemieniły się w zakazane legendy, które opowiadano po kryjomu dzieciom. Jak w takim razie postrzegano zniszczone miasta o budynkach sięgających chmur i broń zdolną przebić najtwardszą zbroję? Cóż, bogowie wmówili ludziom, że to pozostałości po wieku tytanów, pełne grzechu i plugastwa, których żaden cywilizowany człowiek nie powinien dotykać. Trzeba to oddać Zeusowi i jego pupilom, wiedzieli, jak przeprowadzić swoją małą zagładę.
Wszelako koczownicy z Północnych Pustkowi nie byli zbytnio… cywilizowani. Posługiwali się wszystkim, co tylko było pod ręką, o ile, rzecz jasna, działało. Jednak bez względu na to, czy strzelałam z rewolweru, czy ładowałam do przeciwników ze strzelby, nijak nie zastępowało to mojej prawdziwej mocy. Myślałam o niej za każdym razem, gdy mogła się przydać, a że mieszkałam w miejscu, gdzie zabijało się co parę dni, takich momentów było naprawdę wiele. Zaczynałam już wierzyć, że moja potęga nigdy nie powróci. To mnie przerażało. Bez mocy nie mogłam uwolnić Alfy. Byłam skazana na zwykłe życie, które budziło we mnie strach. Bo jak długo miała trwać nasza krwawa bajka? Ile czasu zostało, zanim spotkamy turystów, którzy będą sprytniejsi od nas? Co wtedy będzie? Umrę, czy czeka mnie coś gorszego, jak bycie gwałconą przez zaraz wie ile razy? Jak bardzo będę musiała się zachwycać przyrodzeniami swoich gwałcicieli, żeby pozwolili mi żyć?
Tak bardzo tęsknię, Alfo. Tęsknie codziennie, a prawdopodobnie już nigdy się nie spotkamy…
Nie, nie mogę tak myśleć. To dopiero trzy miesiące. Moja moc zdąży jeszcze wrócić… Na pewno zdąży…
- No, o co chodzi? – spytałam swoją kompanię, gdy spotkaliśmy się na ulicy przed biblioteką.
- Turyści. Cała piątka na południu. Mają ze sobą bagaże – powiedziała uroczo Filo, poprawiając ułożenie rewolweru w kaburze.
- Świetnie – odparłam. – W końcu się obłowimy. A jak nie, to przynajmniej rozruszamy kości.
Tak właśnie wyglądała nasza codzienność. Zwykle albo zabijaliśmy ludzi, którzy zapędzili się na nasz teren – takich zwano tutaj turystami – albo polowaliśmy na zwierzynę, od której roiło się w tym mieście, tak bardzo zdominowanym przez naturę. Czasami handlowaliśmy też z grupami zamieszkującymi inne rejony. No tak, nie byliśmy tutaj jedyni. W ruinach koczowało wiele bandyckich grup, ale wszyscy trzymali się poza naszym terenem, więc nie mieliśmy powodów do zmartwień. Życie płynęło tu spokojnie i sielankowo… nie licząc kilku trupów tygodniowo.
- No to w drogę. Idźcie pierwsze, dziewczyny. My będziemy tuż za wami – rzekł Tollos, uśmiechając się głupkowato.
- Żebyście mogli oglądać nasze tyłki? Nic z tego. Panie przodem – powiedziałam, popychając go przed siebie.
*
Turyści urządzili sobie postój w starym centrum handlowym. Budynek dzielił się wewnątrz na cztery kondygnacje, ale przybysze nie byli na tyle inteligentni, by zająć najwyższe pozycje. Zamiast tego rozgościli się pośrodku parteru, gdzie byli widoczni jak na talerzu. Ja, Filo i reszta ukryliśmy się za balustradami drugiego poziomu, skąd mogliśmy powystrzelać obcych jak kaczki.
- Mamy jakiś plan? – szepnęłam.
- Trzech mężczyzn i dwie kobiety – oznajmiła Filo po krótkiej obserwacji. – To oczywiste. Na górze zostanie Tollos i jedna z nas. Wyjścia awaryjne są zablokowane, więc będą uciekali przez główne drzwi. Pozostała dwójka zablokuje im drogę. Musimy tylko zdecydować, która z nas bierze rewolwer.
- Ile mamy naboi? – spytałam ją.
Filo uczyła mnie strzelać z rewolweru od dwóch miesięcy. Szło mi to już całkiem nieźle. Umiałam się też posługiwać łukiem, czego z kolei raczył mnie nauczyć jaśnie panujący Tollos.
- Trzy – odpowiedziała Filo.
- Do dupy – zaklęłam. – Dobra, ty bierz rewolwer. Strzelasz lepiej ode mnie. Ja i Damokles zajmiemy się walką wręcz.
- Zgoda.
Rozbiegliśmy się po antresoli, zajmując odpowiednie pozycje. Później Filo wychyliła się zza balustrady, wymierzyła z rewolweru i nacisnęła spust.
Huk poniósł się echem po sali. Ktoś krzyknął przeraźliwie. Turyści zaczęli uciekać. Tollos strzelił ładniejszej z dziewczyn w nogę; widać wybrał sobie obiekt do zaspokajania chuci. Reszta obcych popędziła w kierunku przedniego wyjścia.
- Teraz! – zawołała Filo.
Zeskoczyliśmy z antresoli na uciekających. Damokles był tak wielki, że zabił przeciwnika samym skokiem. Ja musiałam doprawić swojego ciosem w szyję. Została tylko dziewczyna z czarnymi włosami. Była szybka jak gazela - przemknęła między nami, uchyliła się przed strzałą i prawie dotarła do wyjścia. Moi nie mogli już w nią strzelić, bo znikła im z pola widzenia.
- Filo, rewolwer! – wrzasnęłam.
Filo rzuciła mi rewolwer, a ja złapałam go w powietrzu, wycelowałam w uciekającą dziewczynę i wystrzeliłam.
Upadła na ziemię, a plama krwi wykwitła jej w okolicach łopatki. Po prawdzie nie sądziłam, że trafię. Robiłam się w tym naprawdę dobra.
- Świetny strzał – powiedziała Filo, jakby czytając mi w myślach.
- Wiesz, ćwiczy się – odparłam z uśmiechem.
Czarnowłosa jeszcze żyła. Zbliżyłam się i przewróciłam ją na plecy. Ustami, do których napływała krew, wyszeptała:
- Proszę… nie zabijaj mnie…
- Dlaczego nie? – spytałam.
Chyba ją to zaskoczyło, bo tylko otwierała i zamykała wspomniane usta, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Tak myślałam – stwierdzałam, unosząc maczety.
- Poczekaj! – wykrztusiła rozpaczliwie. Strumyk krwi popłynął jej po policzku. – Do tego miasta zbliża się armia z południa! Zabiją was wszystkich!
- Armia z południa? – zdziwiłam się. – Większej bzdury nie słyszałam. Ludy Drugiej Grecji nie interesują się tymi pustkowiami. Naprawdę mogłaś wymyślić coś lepszego. Ja na pewno bym wymyśliła.
Po tych słowach przebiłam ją ostrzem i patrzyłam, jak krew zmienia barwę jej koszuli. Przez te trzy miesiące przywykłam już do zabijania. Nie robiło to na mnie większego wrażenia. Bardziej przerażał mnie fakt, jak bardzo można się do wszystkiego przyzwyczaić. Potrafiłam już mordować bez wyrzutów sumienia – co będzie następne? Nawet nie chciałam sobie wyobrażać.
Nagle przypomniało mi się, że kiedyś uważałam swoich towarzyszy za potwory, bo mordowali innych bez zastanowienia. Zdaje się, że byłam teraz takim samym potworem. Nie pragnęłam tego, ale nie miałam wyboru. Tak działał świat, mogłam się dostosować lub zginąć. A ja, jak zdecydowana większość ludzi, chciałam żyć.
Gdy dziewczyna umarła, wróciłam do reszty. Tollos rozdziewał już tą, którą wcześniej postrzelił (trzeba przyznać, że się nie ociągał), za to Damokles i Filo przeszukiwali ciała zabitych.
- I jak, opłacało się ich napadać? – spytałam.
- Tak – odparła Filo. – Mieli sporo jedzenia i w miarę zadbane ubrania. Znalazło się też kilka innych ciekawych drobiazgów.
- No to świetnie – rzekłam. – Niech chłopaki zaspokoją się dowoli, a my tymczasem zabierzemy łup do kryjówki, co?
- Nie mam nic przeciwko – powiedziała Filo, jak zwykle uroczo.
Damokles podszedł do nas i przemówił swoim gburowatym głosem:
- Nie zapomniałyście o czymś?
Wskazał odległy filar, za którym chowała się mała dziewczynka.
- Wygląda na jakieś osiem lat – stwierdziła Filo.
- Nie zabijajcie jej – burknął Damokles.
- Ta, wiemy – odpowiedziałam.
Kiedy po raz pierwszy kazał mi oszczędzić dziecko, myślałam, że znalazł w sobie trochę serca. Okazało się jednak, że puszcza dzieci, bo liczy na to, że pewnego dnia jedno z nich wróci i zabije go w walce. Twierdził, że śmierć z ręki kogoś, kto marzył o tym od wielu lat, jest znacznie bardziej przyzwoita niż umieranie ze starości, wypluwając własne płuca i nie mogąc się nawet porządnie wysikać. Po części przyznawałam mu rację. W umieraniu z rąk kogoś, kto nienawidził cię przez większość życia, było coś poetyckiego, nie to co w powolnym zdychaniu z niewydolności organów. W tym świecie nikt nie podałby mi nawet kubka wody.
- Witaj, mała. Nie bój się. Nic ci nie zrobimy. Dzisiaj masz szczęście – powiedziałam, podchodząc do dziewczynki.
Nie słuchała mnie. Z przerażeniem patrzyła tylko, jak Tollos gwałci postrzeloną dziewczynę.
- Ach tak – popatrzyłam w tym samym kierunku co ona. – Cóż mogę rzec? Mężczyźni mają potrzeby, które muszą zaspokoić. Zrozumiesz, jak trochę podrośniesz.
Dziewczynka skierowała ku mnie swoją przestraszoną twarz, a po policzkach popłynęły jej łzy.
- Ale to moja… to moja siostra – wychlipała.
Wzruszyłam ramionami.
- A bo to jakaś różnica – odparłam. – Zmykaj stąd, kwiatku. Dzisiaj nie zabijamy dzieci.
Dziewczynka nie ruszyła się z miejsca.
- No już, zmiataj stąd, bo inaczej ci mężczyźni wezmą się za ciebie! – zdenerwowałam się.
Spojrzała na mnie, a w jej oczach zabłysła cała nienawiść tego świata.
- Wszyscy zginiecie! Zobaczysz! Przybędzie tu wielka armia i was pozabija! – zawołała, a potem pobiegła w kierunku wyjścia i po chwili zniknęła mi z oczu.
- Ej, Omega, wszystko w porządku? Trochę pobladłaś – zauważyła Filo.
- Co? Nie… nie, wszystko w porządku – powiedziałam.
Ale prawda była taka, dziewczynka trochę mnie nastraszyła. Przybycie wielkiej armii to zbyt głupia historia, by stanowić wspólnie wymyśloną wymówkę na unikniecie śmierci. A co, jeśli obie dziewczyny mówiły prawdę? Jeśli w kierunku miasta naprawdę zmierza armia z południa?
Potrząsnęłam głową. Tollos powiedział, że od czasu stworzenia Drugiej Grecji żadne z greckich miast nie wysyłało żołnierzy na północ. Byliśmy dla nich zapomnianym światem. To wszystko bzdury. Małe, głupie kłamstwo, które stworzyły, by ratować się przed mniej inteligentnymi bandytami.
Chwyciłam worek z łupami i razem z Filo opuściłam zrujnowane centrum handlowe. Nie miałam zamiaru przejmować się słowami jakiejś młodej gówniary. Na pewno nie w tak uroczy dzień.
*
- Ale ty nam łój wciskasz, Tollos – stwierdziłam.
- Kiedy ja prawdę mówię – odparł chłopak. – Byłem wtedy z taką dwójką… Przedzieraliśmy się przez las, gdzieś na południowy zachód stąd, gdy nagle wyłonił się zza drzew, wielki jak trzech chłopów, jeden na drugim! Pierwszy raz w życiu widziałem wtedy cyklopa! Nogi miał wielkie jak kolumny, a oko błyszczało mu jak u jakiegoś demona! Zaatakował nas, wymachując w powietrzu konarem albo czymś podobnym! Był już przy mnie, chciał mi chyba urwać łeb, ale strzeliłem z łuku i trafiłem go prosto w oko, tak że strzała weszła w mózg! Zachwiał się jak pijany i padł bez życia! A mi nawet włos z głowy nie spadł, tak go załatwiłem!
Pokręciłam głową w niedowierzaniu.
- Ale ty łżesz, Tollos. Łżesz jak najgorsza ladacznica – powiedziałam.
- Skoro jesteś taka mądra, to sama coś opowiedz – odszczeknął się. – Krytykować umiesz, mendo, ale z twoich ust to jeszcze nic mądrego nie wyszło.
- Uważaj, bo się popłaczę. Nic ode mnie nie wyciągniesz. Nie mam zamiaru mówić o swojej przeszłości. Niech Damokles coś opowie. On zawsze milczy – zaczęłam mówić o olbrzymie, którego twarz w świetle płomieni wyglądała naprawdę groźnie (nie żebym się tym przejmowała). – Co tam, Damoklesie? Opowiesz nam coś ciekawego? Co robiłeś, zanim opuściłeś Drugą Grecję?
Spojrzał na mnie krótko, potem opuścił wzrok i szorstkim głosem odparł:
- Zabijałem.
- Aha. – Mistrz ciętej riposty, przemknęło mi przez myśl. – Podobnie jak Tollos nie lubisz mówić o Drugiej Grecji, co? No dobra, to powiedz chociaż, co robiłeś, jak ją opuściłeś.
Znowu spojrzał na mnie krótko, znowu opuścił wzrok, a potem burknął:
- Zabijałem.
Drugi raz pokręciłam głową.
- Jesteście niemożliwi, wiecie? Jeden łgarz, drugi gbur! Piękną kompanię sobie dobrałam!
- Zapomniałaś jeszcze o harpii z pustynią między nogami – powiedział Tollos, a po chwili, jakby trochę niepewnie, dodał: - Wiesz, to o tobie.
- Jakbym się nie domyśliła, ośle – warknęłam. – Filo, chociaż ty powiedz coś inteligentnego, zanim dam mu po pysku.
- A no powiem – odparła dziewczyna. – Przynieś więcej drewna, bo ogień w kominku zaczyna dogasać.
- Przynajmniej przechodzisz do konkretów – westchnęłam.
Jako najświeższy nabytek w bandzie bez przerwy robiłam za pomagiera. Przynieś to, przynieś tamto… takie polecenia słyszałam najczęściej. Niemniej, pomijając ów fakt, Filo i reszta traktowali mnie przyzwoicie. Byli porządnymi towarzyszami.
Przeszłam do pomieszczenia, w którym trzymaliśmy drewno na opał. Miałam już chwycić sporą wiązkę drew, gdy usłyszałam za sobą kroki. Zerknęłam przez ramię i zobaczyłam Tollosa stojącego w progu. Uśmiechał się w ten swój poufały sposób, bezczelnie wlepiając spojrzenie w mój tyłek.
- Co tutaj robisz? – spytałam.
- Cóż, przyszedłem sprawdzić, czy przypadkiem nie potrzebujesz pomocy.
- A przyłożyć ci w tą obleśną gębę? Gadaj, czego naprawdę chcesz.
- Po prostu myślałem, że może znudziła ci się już cnota. Chyba nie chcesz zostać dziewicą na wieczność?
- Na wieczność? Na pewno nie. Ale jeszcze trochę sobie poczekam.
Chwyciłam drewno i udałam się w kierunku drzwi, ale Tollos zastąpił mi drogę, złapał mnie za ramiona i przyparł do ściany. Zrobił to tak niespodziewanie, że wszystko wypadło mi z rąk.
- Po co czekać? – spytał. – Dlaczego nie zakosztujesz przyjemności już teraz? Nie zawiodę cię, obiecuję.
Jego ręka wślizgnęła się pod moją koszulę i dotknęła piersi. Zadrżałam. Zdziwiło mnie, że nie potrafiłam powiedzieć, jaki jest jego dotyk: nieprzyjemny czy podniecający. Mój oddech przyśpieszył, po skórze rozeszły się dreszcze. Zacisnęłam palce na jego kroczu i poczułam, że przyrodzenie rośnie mu pod moją dłonią.
- Jak chcesz wsadzić w coś kutasa, to idź do Filo. Ona może ci się oddawać, jeśli chce, ale ode trzymaj się z daleka, bo inaczej utnę ci tego małego robaczka – powiedziałam.
- On nie jest taki mały – odparł Tollos.
Jego przyrodzenie ponownie poruszyło się pod moimi palcami. Choć nie miałam porównania, rzeczywiście nie wydawało się takie małe.
- W takim razie łatwiej będzie go uciąć maczetą. – Uśmiechnęłam się wrednie, odepchnęłam Tollosa i zebrałam drwa z podłogi.
- Pewnego dnia sama do mnie przyjdziesz i będziesz o niego prosić! – zawołał za mną, bo wyszłam z pokoiku.
- Może, ale na pewno nie dzisiaj! – zawołałam.
Tollos próbował zaciągnąć mnie łóżka, od kiedy przyłączyłam się do kompanii, ale zawsze mu odmawiałam. Sprawiało mi to mnóstwo satysfakcji, a do tego było całkiem zabawne. Kto wie, może kiedyś rzeczywiście mu ulegnę. Z każdą próbą coraz bardziej ciągnęło mnie do tego, by spróbować. By dowiedzieć się, jak to jest mieć w sobie mężczyznę. Może nie był specjalnie ładny ani inteligentny, ale coraz bardziej lubiłam tego osła.
Noc nastała w pełni. Tollos, Damokles i Filo, która wcześniej oddała się temu pierwszemu, odpłynęli do krain Hypnosa. Ja też powoli szłam w ich ślady. Oczy mi się kleiły i co chwilę ziewałam. Nagle usłyszałam nietypowy dźwięk, jakby odgłos miażdżonej stali. Zaniepokojona, podniosłam się ze swojego zeszmaconego posłania, stanęłam przy oknie i wyjrzałam na zewnątrz. Na ulicy przebywało coś wielkiego, przynajmniej dwukrotnie większego od człowieka. Już to widziałam: przed trzema miesiącami, w noc po pokonaniu Tyfona. Teraz, w świetle księżyca, ponowie zobaczyłam potężną sylwetkę. Dojrzałam też parę wielkich kopyt i olbrzymie, bycze rogi…
*
- Minotaur? Co ty? Zeus cię błyskawicą poraził? W tym mieście nie ma żadnego minotaura. Tezeusz zabił go setki lat temu w labiryncie. Nie znasz tego mitu?
Według legendy minotaur został poczęty ze związku żony Minosa i zesłanego przez Posejdona byka. Tak… prawdziwego byka i ludzkiej kobiety, jak obrzydliwie by to nie brzmiało. Podobno król Minos miał złożyć zwierzę w ofierze bogu mórz, ale nie dotrzymał obietnicy, bo uznał je za zbyt piękne. Posejdon w ramach zemsty sprawił, że żona Minosa zapałała do byka chorą miłością, owocem której był przerażający potwór.
Minotaur został zamknięty przez króla w labiryncie skonstruowanym przez Dedala. Podobno w tamtych czasach nie istniała bardziej skomplikowana budowla. Gdy Minos pokonał ateńczyków, zażądał, by co roku dostarczali siedmiu młodzieńców i siedem dziewczyn, których składano w ofierze minotaurowi. Trzeciego roku na ofiarę zgłosił się Tezeusz, któremu udało się zabić potwora.
- Znam ten mit, ale przecież mówiłeś, że po narodzinach Drugiej Grecji bogowie ożywili stworzenia z legend – odpowiedziałam.
Bogowie wskrzeszali wszelkie plugastwa jeszcze przed moim uwięzieniem. Opowieści Tollosa, choć ciekawe, nie były dla mnie żadnym zaskoczeniem.
- Ale nie minotaura – rzekł chłopak. – Podobnie jak nie przenieśli labiryntu Dedala na nową Kretę. Minotaur nie żyje i koniec.
- Co się dzieje? – spytała Filo, gdy podeszliśmy do niej, ciągle się kłócąc.
- Omedze przyśnił się minotaur, ale nowa najwyraźniej nie potrafi odróżnić snu od rzeczywistości.
Tollos lubił mnie denerwować, ale ja, ma się rozumieć, nie pozostawałam mu dłużna. Wspólnie z Filo często płatałyśmy jaśnie oświeconemu władcy figle. Raz, na ten przykład, wmówiłyśmy mu, że schwytałyśmy dla niego najpiękniejszą dziewczynę, jaką tylko można sobie wyobrazić. Tollos napalił się jak nigdy, ale gdy wszedł do pomieszczenia, w którym rzekomo ją zamknęliśmy, jego oczom ukazała się opasła, dzika świnia. Strasznie się potem pieklił. Filo musiała pójść z nim do łóżka, żeby ochłonął. A świnię, rzecz jasna, zjedliśmy.
- Wcale mi się nie przyśnił! Naprawdę go widziałam! – zaczęłam się bronić.
- Minotaura? – zdziwiła się Filo.
- Tak!
Zmierzyła mnie uważnym spojrzeniem, ale najwyraźniej nie doszła do żadnego wniosku, bo rzekła:
- Później o tym porozmawiamy. Teraz musimy się zająć pilniejszymi sprawami.
- Co się dzieje? – spytał Tollos.
- Obcy wkroczyli na nasz teren.
- Kolejni turyści? – odezwałam się.
Filo pokręciła głową.
- Nie uwierzycie, ale to grupa z południa. Ci, od których wymieniamy się na ryby i węgorze. Znając życie, pewnie chcą poszerzyć teren.
Coś takiego nie zdarzyło się, odkąd wstąpiłam do bandy. Wprawdzie turyści często wchodzili na nasz rejon, ale grupy żyjące w mieście zawsze trzymały się swoich obszarów. Czemu południowcy złamali tę regułę? No nic, trzeba ich powstrzymać. Nie możemy pozwolić, żeby nasze terytorium zostało naruszone. Musimy pokazać wszystkim, że nie wolno z nami zadzierać.
- Głupie łajzy – stwierdziłam. – Chodźcie. Już ja im poszerzę… tyłki moimi maczetami.
I ruszyliśmy między zniszczonymi budynkami Starego Świata, obierając drogę na południe.
*
Damokles czekał na nas w biurowcu nad rzeką, za którą zatrzymali się obcy. Na jego pomarszczonej twarzy jak zawsze próżno było doszukiwać się uśmiechu.
- Szybciej – mruknął na nas. – Zaraz będą ruszać.
Pochyliliśmy się i podpełzliśmy do krawędzi. Kiedyś to zarośnięte, pociemniałe od brudu pomieszczenie miało tu pewnie szklaną ścianę, ale teraz nic nie przeszkadzało nam w wychyleniu się na zewnątrz.
Byli tu wszyscy południowcy. Dziewięciu mężczyzn i sześć kobiet. Grupa, z którą handlowaliśmy wiele razy i którą zdążyłam już polubić. Przewodził jej Nikolas, starszy mężczyzna o długich włosach i opadłych, ciemnych wąsach. Ilekroć bym go nie spotkała, zawsze przypominał mi zmęczonego, wyjątkowo żałosnego szczura.
- Co im strzeliło do głowy, żeby wchodzić na nasz teren? Naprawdę myśleli, że się nas pozbędą? – powiedziałam.
- To, co myśleli, nie jest ważne – odparła Filo. – Musimy się ich pozbyć, by inni zrozumieli, że nie można z nami pogrywać.
- I pozbędziemy się – przytaknęłam. – Ile masz naboi?
- Dwa tuziny.
- Świetnie. Tym razem ja biorę rewolwer.
Filo uśmiechnęła się i wręczyła mi broń. Później zajęliśmy pozycje. Ja i Tollos zostaliśmy na drugim piętrze, a Filo i Damokles zeszli na parter, by zaatakować frontalnie, jak tylko damy im znak.
Wycelowałam w dryblasa, który wydawał się najsilniejszy z całej grupy. Tollos naciągnął łuk. Potem wystrzeliliśmy, niemal równocześnie, i dwóch południowców padło trupem.
Kobiety zapiszczały. Mężczyźni zaklęli. Jednak nikt nie rzucił się do ucieczki ani nie odpowiedział ogniem. Zamiast tego Nikolas zaczął machać rękami, wołając:
- Stójcie, na bogów, stójcie! Nie chcieliśmy wejść na wasz teren, nie mieliśmy wyboru! Nic od was nie chcemy!
Zawahałam się. Tollos również. Nie wiedzieliśmy, co robić. Z pomocą jak zwykle przyszła nam Filo. Wewnątrz biurowca rozległ się jej uroczy głos, teraz o wiele bardziej ostry i zdecydowany:
- Skąd mamy wiedzieć, że mówisz prawdę?!
Wąsaty opuścił nieco ręce i odparł:
- Wiem, że ciężko wam uwierzyć mi na słowo. Mogę pokazać, dlaczego opuściliśmy swój teren. Niech jedno z was wejdzie ze mną na szczyt tego budynku. – Wskazał biurowiec, w którym się na nich zasadziliśmy. – Z góry wszystko będzie widać. Reszta waszych może zostać tutaj i wciąż mierzyć do naszych ludzi. Odpowiada wam to?
Filo podejmowała decyzję w milczeniu. Zastanawiałam się, co wybierze. Propozycja Nikolasa mogła być pułapką, ale z drugiej strony południowcy nie przypominali ludzi, którzy chcą poszerzać teren. Przeciwnie, wyglądali jak uchodźcy przegnani siłą z własnego domu. Filo miała chyba pokrewne zdanie.
- Wejdź do środka – zawołała. – Ale powoli. Bez żadnych głupich ruchów. Pójdę z tobą na szczyt budynku. Jeśli to podstęp, wiedz, że ty i twoi ludzie jesteście już martwi.
- Doskonale rozumiem – odpowiedział Nikolas, zbliżając się do biurowca. Miał spokojny, nieco zduszony głos, jakby bardzo rzadko zdarzało mu się krzyczeć.
Potem znikł mi z oczu. Mijały długie minuty, ale ja i Tollos nie przestawaliśmy mierzyć do południowców. Ręce zaczęły mi drętwieć, po czole spłynęły kropelki potu. Trwanie w bezruchu było niespodziewanie wyczerpujące, jednak instynkt podpowiadał mi, żebym się nie ruszała. Chwila nieuwagi i to my mogliśmy być martwi, nie oni…
Był taki moment, że chciałam nacisnąć spust. Przedziurawić głowę jednemu z mężczyzn i patrzeć, jak zdycha. Myślałam, że ten z wąsami zrobił coś Filo i ona już nie wróci. Na szczęście ten moment minął, a dziewczyna wbiegła do pokoju razem z Nikolasem.
- Dajcie sobie spokój – powiedziała, gestem dając do zrozumienia, że chodzi jej o naszą broń. – Mamy o wiele poważniejsze zmartwienia.
- Jakie? – spytałam, chowając rewolwer do kabury.
- Sami musicie to zobaczyć.
Minę miała taką samą jak wąsaty, coś jakby… strach. Zaniepokoiło mnie to – Filo nie należała do strachliwych osób. Tollos pobiegł po Damoklesa, a później wszyscy wspięliśmy się po schodach na szczyt budynku.
Na dachu biurowca było słonecznie. Pobliskie wieżowce nie zasłaniały nieba ani nie ograniczały widoczności. Filo wskazała na południe. Spojrzałam tam i na ulicy, która ciągnęła się za mostem przecinającym rzekę, zobaczyłam coś, co przypominało chmarę mrówek. Zmierzały w naszą stronę powoli lecz konsekwentnie.
Tollos zmrużył oczy.
- Żołnierze. Cała mora – stwierdził słusznie, obeznany w hierarchii greckich wojsk.
Poczułam, jak wnętrzności wywracają mi się na drugą stronę.
- Znaczy się… armia?
Przytaknął.
Więc ta mała mówiła prawdę… Dlaczego armia z południa opuściła Drugą Grecję i udała się tak daleko na północ? Tollos mówił, że coś takiego nigdy nie miało miejsca. Czy to przeze mnie? Może bogowie nakazali ludom Drugiej Grecji mnie odnaleźć? Aż tak boją się widma z przeszłości, mitu pozbawionego mocy? Aż tak mnie nienawidzą, że nie pozwolą mi umrzeć we własnych szczynach, zadźganą przez oprychów, którzy pewnego dnia postanowią przejąć naszą dzielnicę?
Musimy stąd uciekać, opamiętałam się nagle. Musimy przeżyć. Tylko to jest istotne.
Filo myślała podobnie.
- Ruszajmy – powiedziała do wąsatego. – Im dłużej tu zostaniemy, tym większa szansa, że wpadniemy prosto na nich. Omega, Tollos, Damokles… Idziemy!
Zeszliśmy z biurowca i dołączyliśmy do południowców. Gdy wąsaty przekazał im, co zobaczyliśmy na dachu, żaden nie miał ochoty mścić się za zabitych towarzyszy. Zaczęli się zbierać do wymarszu, ale na mój gust robili to zdecydowanie za wolno.
Jak tak dalej pójdzie, armia natknie się na nas w przeciągu dwóch modlitw.
- Zostawmy ich – powiedziałam. – Będą nas tylko spowalniać.
- Coś pobladłaś – stwierdził Tollos. – Nie wiedziałem, że sikasz ze strachu przed żołnierzami.
- A ty co, podkochujesz się w nich, ptaszyno? Jeśli tak, to idź i ich przywitaj.
- Omega ma rację – przerwała nam Filo. – Nie ma sensu ciągnąć ze sobą południowców. Wynośmy się stąd.
Mieliśmy już odejść, ale coś rozległo się za rogiem pobliskiej kamienicy, jakiś stukot, jakby kopyta uderzające o asfalt. Potem naszym oczom objawił się najprawdziwszy minotaur.
Czemu akurat teraz musiało się okazać, że miałam rację?
Zastygliśmy w osłupieniu, wlepiając w niego spojrzenia. Pół-człowiek, pół-byk miał parę olbrzymich rogów i krótką sierść w odcieniu ciemnego brązu, pod którą malowały się zarysy potężnych mięśni. Jego czarne oczy były pozbawione wyrazu, a nozdrza wibrowały przy każdym oddechu. Zobaczył nas, lecz nie przejął się tym zbytnio. Chyba chciał odejść, ale jakaś głupia flądra od południowców nie wytrzymała napięcia i wystrzeliła do niego ze strzelby. Byłoby miło, gdyby chociaż trafiła.
Byk spojrzał ponownie, tym razem ze zmarszczkami wściekłości między brwiami. Nie spodobało mu się jej zachowanie. Pochylił swój wielki łeb i zaszarżował. Wśród południowców wybuchła panika – wszyscy rzucili się do ucieczki. My nie byliśmy lepsi. Potwór nadziewał już ludzi na swoje rogi, miażdżył ich pojedynczymi uderzeniami pięści. Nikt z nas nie był na tyle głupi, by się na niego porywać. Zaczęliśmy biec i to najszybciej, jak potrafiliśmy. Zerknęłam za siebie i od razu pożałowałam, że to zrobiłam. Minotaur chwycił Nikolasa i po prostu… rozerwał go na pół. Z fragmentów ciała wylała się fontanna jelit i krwi. Często zabijałam ludzi, ale jeszcze nigdy nie widziałam, by kogoś rozpołowiono jak owoc pomarańczy. Mój żołądek nie wytrzymał. Zatrzymałam się i zwymiotowałam. Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby po tym wszystkim jeszcze raz popatrzeć za siebie…
Odkryłam tylko, że minotaur galopuje już w moją stronę.
Rzuciłam się przed siebie jak szalona. Chyba jeszcze nigdy nie biegłam tak szybko. Gardło bolało mnie od zaczerpywania oddechu, w uszach mi szumiało. Ale biegłam, musiałam… Może kiedyś zabiłam Tyfona, ale teraz byłam zwykłą dziewczyną. Chciałam przeżyć, tak po prostu, a walka z minotaurem to szaleństwo. Zginęłabym. Nawet ze swoją szybkością i siłą… Nie dałabym rady.
Filo, Tollos, Damokles – oni wszyscy byli daleko przede mną. Mieli wystarczająco wiele oliwy w głowie, żeby się nie oglądać, żeby nie wymiotować. Biegli przed siebie. Nie obejrzeli się nawet, gdy minotaur mnie dogonił.
Poczułam tylko, jakby w mój bok uderzył taran. Potem poleciałam w powietrze i wylądowałam na jakimś krzaku. Gdyby to była betonowa ściana jednego z budynków, już bym nie wstała, a tak miałam na ciele parę głębszych i kilkadziesiąt płytszych zadrapań, ale wciąż żyłam. Przynajmniej przez parę sekund, zanim minotaur dokończy robotę. Perspektywa końca przygniotła mnie nagle z całą siłą, miażdżąc resztki oporu. Rozryczałam się, głupia, jak niemowlę. Najważniejsze było przetrwanie, tego nauczyłam się od swoich towarzyszy. Czy trzeba kogoś zabić, czy się przed kimś płaszczyć… Nie ważne. Musisz przeżyć, tylko to ma znaczenie. A mi się nie udało. Moje wysiłki poszły na marne, bo jakaś głupia wywłoka postanowiła wystrzelić w minotaura ze strzelby. Zaraza z tym wszystkim!
Gałązki krzewu zahaczyły o moje ubranie: zwykłą, skórzaną kurtkę i dżinsowe spodnie. Wszyscy mieszkańcy pustkowi ubierali się w odzież starego świata. Ubrania jakoś przetrwały. W tych rzeczach umrę, przemknęło mi przez myśl.
Wyplątałam się z krzewu i spojrzałam w górę, na minotaura. Z paszczy ciekła mu ślina, pysk marszczył się w wyrazie wściekłości. Chciał zabijać. Mówiły to jego błyszczące czernią oczy. Podniósł z ziemi kamień, wielki jak mój tułów, i uniósł go do ciosu. Wtedy pojawił się Tollos. Wskoczył między nas, napinając łuk i mierząc potworowi w łeb. Nie mogłam w to uwierzyć. Dlaczego wrócił? To bez sensu. Przez trzy miesiące on i Filo wbijali mi do głowy, że liczy się tylko przeżycie. Twój towarzysz znalazł się w beznadziejnej sytuacji? Zostawiasz go. Bez żalu i wyrzutów sumienia. Ratujesz siebie. To najlepsze, co możesz zrobić. A mimo to on wrócił, wywracając cały ten światopogląd do góry nogami.
Minotaur ryknął, ukazując kły jak u dzika. Tollos się nie zawahał. Wziął głęboki oddech, naciągnął cięciwę aż do policzka, a potem strzelił. I chociaż nie mogłam dać temu wiary… ten głupi osioł trafił prosto w oko.
Potwór wierzgnął się i zamuczał żałośnie. Potem uderzył Tollosa tak mocno, że usłyszałam trzask kości. Chłopak przeleciał w powietrzu parę stóp i wylądował na ziemi. Chciałam mu jakoś pomóc, zobaczyć, czy żyje, ale nie było czasu. Minotaur już się zbliżał, zapewne by rozszarpać go jak Nikolasa. Nie mogłam na to pozwolić. Jeśli mam zginąć, to w walce. Niech mnie Zeus razi z nieba piorunem, ale zabiję tego śmierdzącego muła!
Maczety jakby same znalazły się w moich dłoniach. Rzuciłam się do przodu i uderzyłam w ścięgna pod kolanem. Ostrza rozcięły sierść i raniły skórę, ale nie przeszły przez twarde jak kamień mięśnie potwora. Obrócił się i zaatakował pięścią, ale odskoczyłam. Nie był szybszy ode mnie, w tym względzie miałam małą przewagę. Gdy znowu się zamachnął, przemknęłam pod jego ramieniem i ponownie uderzyłam w nogę, tym razem dźgnąwszy ją jak mięso nożem. Maczety wbiły się głębiej niż uprzednio i minotaur zachwiał się, ale poza tym nie doznał większej szkody. Uniósł tylko rękę i zakreślił szeroki łuk nad moją głową. Było blisko – szczęście, że w porę się uchyliłam. W oczach potwora błysnęła wściekłość. Zwierzęce instynkty całkiem przejęły nad nim kontrolę. Zaczął uderzać pięściami na oślep i ze dwa, może trzy razy niemal mnie trafił. Potem, rozeźlony, że ciągle mu uciekam, pochylił łeb i zaszarżował w typowo byczy sposób. Odskoczyłam na bok, obróciłam się w miejscu i pozwoliłam, by sam przejechał ramieniem po maczecie. Tym razem ostrze weszło na głębokość co najmniej pół stopy. Wachlarz krwi trysnął w powietrze, a minotaur stracił równowagę i z hukiem upadł na ziemię. Teraz miałam szansę. Podbiegłam, by ciąć w gardło, które znalazło się w moim zasięgu. Naprawdę mogłam go zabić. Napięłam mięśnie, zamachnęłam się… i wtedy minotaur przemówił.
- Rozszarpię cię, ladacznico!
Tak mnie to zaskoczyło, że zamarłam na sekundę… Sekundę, którą dobrze wykorzystał, uderzając mnie w pierś.
Żebro trzasnęło mi głośno, oddech na moment utkwił w gardle, a ja sama upadłam na ziemię. Pod powiekami zamigotały mi gwiazdy. Byłam tak oszołomiona, że cały świat to rozmywał się, to wirował mi przed oczami. Usiadłam na ziemi i zobaczyłam, że minotaur jest już na nogach. Tylko jakiś wewnętrzny instynkt wojownika, jeśli coś takiego w ogóle istnieje, sprawił, że zdążyłam się odtoczyć na bok i uniknąć pięści, która zrobiła w podłożu spore wgłębienie. Sięgnęłam dłońmi za plecy, ale nie poczułam rękojeści maczet. Moja broń leżała na ziemi, upuszczona po tym, jak minotaur mnie uderzył. Klęczałam naprzeciw niego, zupełnie bezbronna, a on znowu opuszczał łeb, by przypuścić szarżę.
Wtedy ktoś zawołał:
- Omega, padnij!
Padłam, zanim w ogóle zorientowałam się, kto to powiedział. Potem huknął rewolwer i usłyszałam, jak minotaur przewraca się na ziemię.
Filo podeszła do mnie i pomogła mi wstać. Najpierw Tollos, teraz ona. Nie rozumiałam, dlaczego wrócili, ale byłam im za to niezmiernie wdzięczna.
- Wszystko w porządku? – spytała mnie.
- Ta, nic mi nie jest – odparłam.
Na ciele miałam kilkadziesiąt zadrapań, złamane żebro pulsowało urywanym bólem, ale nie umierałam, więc w sumie rzeczywiście nic mi nie było.
- Wygląda na to, że już po wszystkim. – Filo zerknęła na nieruchomego minotaura. – Chodź, zobaczymy co z…
Wielka, włochata łapa chwyciła ją za kark i cisnęła na pobliski pagórek, który, zdaje się, był kiedyś samochodem. Minotaur podniósł się z ziemi i wydał ten przeraźliwy, muczący ryk. Nie uciekałam. Czas na ucieczkę się skończył. Moimi żyłami popłynęła wściekłość. Miałam już dosyć tej byczej mordy.
Potwór chwycił jakiś głaz i zamachnął się w moją stronę. Przeturlałam się pod jego ramieniem, podniosłam rewolwer, który upuściła Filo, i nacisnęłam spust. Pocisk trafił potwora prosto w głowę… i podobnie jak ten wystrzelony przez moją towarzyszkę, nie przebił stalowo-twardej czaszki minotaura. Strzeliłam po raz drugi, potem trzeci, czwarty i piąty, opróżniając cały bębenek. Byk nie umarł, ale sześć strzałów w głowę wystarczająco go oszołomiło. Gdy po raz wtóry zbierał się z ziemi, ryjąc podłoże kopytami, chwyciłam leżącą w trawie maczetę i uderzyłam… Cięłam jego skórę i mięśnie, aż cały łeb pokrył się ranami, z których krew ciekła na wszystkie strony, również na mnie. Ale ten zawszony byk wciąż dychał. Zrozumiałam to, gdy spojrzał na mnie i jęknął na podobieństwo zarzynanej krowy.
- Och, zdechnij wreszcie! – zawołałam, wbijając mu ostrze między rozwarte usta, prosto w podniebienie.
Zacharczał, wierzgnął się po raz ostatni, a potem znieruchomiał. Wyjęłam rękę z jego paszczy i odetchnęłam głęboko. Udało mi się, stwierdziłam po chwili, gdy trochę ochłonęłam. Zabiłam minotaura, choć nie miałam żadnych mocy!
Cała umazana we krwi, ruszyłam ku Filo. Dziewczyna wciąż leżała na pagórku, ale na szczęście żyła.
- Jak się trzymasz? – odezwałam się do niej.
Filo sięgnęła dłonią za plecy i pomasowała się po krzyżu.
- Wszystko w porządku, tak sądzę – rzekła, krzywiąc się lekko.
- Gdzie nasz olbrzym? – spytałam.
Zaśmiała się, a potem syknęła, bo śmiech nasilił jej ból.
- Damokles uciekł. Jako jedyny wykazał się zdrowym rozsądkiem – odparła.
Chciałam jej pomóc, gdy wstawała, ale ona machnęła ręką, żebym dała sobie spokój.
- Mną się nie przejmuj – powiedziała. – Tollos… Lepiej sprawdź, co z nim.
Kiwnęłam głową i oddaliłam się, by znaleźć Tollosa. Chłopak leżał w tym samym miejscu, w które cisnął go minotaur. Jego ciało było nienaturalnie wykrzywione, ale pierś na zmianę unosiła się i opadała. Żył jeszcze. Podeszłam bliżej, przykucnęłam i delikatnie potrząsnęłam go za ramię.
- Ej, baranie, co z tobą?
Parsknął śmiechem, co wyglądało makabrycznie, bo z jego ust popłynęła strużka krwi.
- Agresywna jak zawsze… - wykrztusił. – Takie lubię.
- Pewnie dlatego, że jeszcze żadna taka ci nie dała – odparłam z uśmiechem. 
Coś nieprzyjemnego okręciło mi się wokół wnętrzności i wspięło po przełyku. Mrugnęłam parę razy, by nie pozwolić popłynąć łzom. Zdałam sobie sprawę, jak bardzo żal mi tego osła. Tollos umierał i nie mogłam nic z tym zrobić. Pociągnęłam nosem, a w gardle zapiekło mnie z bezsilności. Gdyby się dało, nadstawiłabym mu dupy tu i teraz, na zasłanej trupami uliczce, żeby uratować go przed śmiercią. Ale się nie dało. Nie mogłam przeszkodzić mu w podróży przez Styks. 
- Nie umieraj mi tu, popaprańcu – szepnęłam tylko.
- Na to nic nie mogę poradzić. Chyba, że poprosisz.
Przełamałam się w sobie z trudem i powiedziałam:
- Proszę.
- He, he… - zaśmiał się przez krew zebraną w ustach. – Mówiłem, że pewnego dnia będziesz o to prosić.
Westchnęłam.
- Zawsze musisz myśleć kutasem?
- Zawsze – odpowiedział i, choć ledwo żywy, niezwykle wprawnym ruchem wsadził mi dłoń do spodni. – Nawet nie wiesz, jak długo o tym marzyłem. – Dotknął palcami mojego łona, aż jęknęłam. – Teraz mogę zdechnąć w spokoju.
Nie uciekłam. Przeciwnie, przysunęłam się bliżej, by mógł poczuć tyle ciepła i wilgoci, ile tylko chciał. Gdybyśmy mieli więcej czasu… Zależało mi na nim. I jemu na mnie też. W końcu wrócił i stanął do beznadziejnej walki z minotaurem. Na bogów, trafił tego byka prosto w oko!
- Kiedy ja nie chcę, żebyś zdychał – wyszeptałam.
- Pewnie, że nie chcesz – rzekł ze swoim poufałym uśmieszkiem. – Nie każdego dnia zdarza się, żeby obmacywał cię sam książę Troi.
Po tych słowach jego oczy zgasły i Tollos wyzionął ducha.
Nie wiedziałam, co myśleć. Czy to był tylko głupi żart albo majaczenie umierającego człowieka? Możliwe… Ale zaraz przypomniały mi się te wszystkie momenty, gdy nazywał się „władcą tego miasta”. Kiedy to robił, w jego głosie, oprócz humoru, było słychać coś jeszcze, jakby… tęsknotę. Czyżby rzeczywiście ten głupi, motywowany wyłącznie chucią osioł był kiedyś księciem Troii? Nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. Siedziałam tylko w miejscu, patrząc na jego nieruchomą, piegowatą twarz z mieszanymi uczuciami. Lecz przede wszystkim czułam przytłaczający smutek.
Filo dokuśtykała do mnie po chwili. Znała Tollosa lepiej niż ja. Musiała bardzo przeżywać jego śmierć. Mimo to zachowała trzeźwość umysłu.
- Żołnierze nadchodzą – powiedziała. – Nie uciekniemy im, młoda.
Miała rację. Równy marsz powoli zagłuszał inne dźwięki. Sylwetki wojowników rosły bez ustanku, przeistaczając się z ledwo widocznych mrówek w realnych ludzi. My za to byłyśmy w opłakanym stanie, Filo pobijana i kuśtykająca, ja w zadrapaniach, z siniakami wielkości jabłek na całym ciele. Nie udałoby się nam uciec. Żołnierze już nas dostrzegli. Nawet gdybyśmy rzuciły się do biegu, dogoniliby nas w parę oddechów. Filo dobrze oceniła sytuację.
- Pamiętaj nasze rozmowy. Najważniejsze to przeżyć – powiedziała.
- Jeśli tak, to czemu wróciłaś, żeby mnie ratować?
Wydała nietypowy dźwięk, coś pomiędzy śmiechem i westchnięciem.
- Bo głupia ze mnie dupa.
Żołnierze już nas otaczali. Szeregi zbrojnych hoplitów w krótkich, czerwonych chitonach i błyszczących napierśnikach, z okrągłymi tarczami, na których – jak na ironię – przedstawiony był byczy łeb. Filo złapała mnie za ramiona i przyciągnęła do siebie.
- Chyba znowu będziesz musiała nagiąć swój światopogląd, żeby przetrwać, młoda. Jak wtedy, gdy po raz pierwszy zabiłaś turystę – wyszeptała z ustami przy moim uchu, tak by żaden z wojowników jej nie usłyszał.
- Ale przecież nie dam rady wyrżnąć całej armii – powiedziałam.
Znowu śmiech, tym razem cichy, ledwo słyszalny.
- Wymachiwanie maczetami to nie jedyny sposób na przetrwanie. Przypominasz sobie ten wieczór przy ognisku, kiedy do nas dołączyłaś? Powiedziałam, że jeśli zostałaś pokonana, musisz godzić się na wszystko, czego chcą twoi oprawcy. Musisz przekonać ich, że naprawdę tego chcesz. Widzisz tych żołnierzy? Przybyli tu z Drugiej Grecji. Wielu nie miało kobiety od miesięcy, doświadczyli tylko chłodu i surowości północnych pustkowi. Ty możesz dać im odrobinę ciepła. Przekonaj ich, a najlepiej sama uwierz w to, że istniejesz, by umilić im żywot. Kochaj się z nimi jak z ukochanymi. Dbaj o każdego z uśmiechem na ustach i wilgotnym łonem. Ich męskości mają być dla ciebie przyrodzeniami bogów. Wystarczy, że chociaż część uwierzy w to oddanie, a już będziesz miała o wiele większe szanse na przeżycie, bo wstawią się za tobą, gdy inni będą chcieli poderżnąć ci gardło. Mężczyźni uwielbiają żywić przekonanie, że kobiety marzą o ich przyrodzeniach. Pokaż, że jesteś jedną z takich kobiet, a nie dadzą cię skrzywdzić.
- Ale… mam się aż tak poniżyć? – wydusiłam, czując, jak całe ciało wiotczeje mi ze strachu.
- Omega, na wszystkie gwiazdy nieba, zapomnij o dumie! Wybij sobie z głowy myśli, że jesteś ponad to. Na taki komfort mogą sobie pozwolić bogowie, ty jesteś człowiekiem. Musisz przeżyć, to najważniejsze!
- I naprawdę nie ma nic innego? Nic się nie liczy?
- Posłuchaj, jednego dnia brodzi się w gównie, następnego rozporządza, kto ma w tym gównie brodzić. Ludzie upadają, a potem wstają, chyba że upadek był śmiertelny. Nie dowiesz się tego, jeśli poddasz się na starcie. Dzisiaj oddasz się tylu żołnierzom, że po wszystkim nie będziesz czuła własnych nóg, jutro sama wybierzesz sobie tych, których chcesz obsłużyć, a pojutrze zostaniesz żoną jakiegoś stratega. Musisz tylko przeżyć.
- Ale… ale ja jeszcze nigdy z nikim nie byłam.
Filo pogłaskała mnie po włosach i poczułam się jak mała dziewczynka… którą zresztą byłam.
- Zawsze zastanawiałam się, dlaczego tak usilnie odmawiasz Tollosowi – powiedziała. – Nie martw się. To nie takie straszne. Na początku będzie trochę bólu, ale potem może nawet uda ci się czerpać z tego przyjemność… jeśli tylko nam się poszczęści i nie będą brutalni.
Puściła mnie i obie popatrzyłyśmy na hoplitów. Na twarzach mężczyzn nie było pożądania. Ich spojrzenia wędrowały to na nas, to na martwe ciało minotaura. Nie dowierzali, że zabiłyśmy mitycznego potwora. Podzielałam ich zdumienie. Bez boskiej mocy byłam jedynie głupią dziewczyną, która dobrze machała maczetami. Tylko jakiś cud sprawił, że zdołałam zabić minotaura. Nie można było mówić o niczym innym.
Z tłumu wystąpił charakterystyczny człowiek. Miał małe oczka, krzaczasty zarost, uśmieszek jak u lisa i długą szramę ciągnącą się od policzka do sporej dziury w głowie, gdzie kiedyś musiało być ucho. Nie ma co, widok zapadał w pamięć.
- No co jest, ludzie? Czego tak stoicie jak święte krowy? Raportować mi, ale szczerze, jakbyście ojcu Zeusowi wyznawali grzechy – rozkazał, a głos miał stanowczy, choć nieco skrzekliwy.
Nie było jednak potrzeby wyjaśniania mu czegokolwiek, bo kiedy skierował wzrok za spojrzeniami swoich ludzi, sam rozeznał się w sytuacji.
- O żesz w mordę – powiedział i wolnym krokiem zbliżył się do mnie i Filo. – Piękne niewiasty, możecie mi powiedzieć, co się tutaj wydarzyło.
Przemówił z taką dworskością, jakby spotkał dwie szlachetnie urodzone dzierlatki na ulicach Aten. Odpowiedziałyśmy milczeniem z bardzo prostego powodu: nie wiedziałyśmy, jaka odpowiedź oznacza przeżycie.
- Śmiało. – Mężczyznę nie zraziło nasze milczenie. – Nie ma się czego obawiać.
Filo doszła do wniosku, że cisza nie jest najlepszym rozwiązaniem. Uśmiechnęła się uroczo (co umiała robić doskonale) i odpowiedziała w sposób, którego rzeczywiście można się spodziewać po kimś wysoko urodzonym:
- To, co się nam przydarzyło, znacznie wykracza poza wydarzenia zwyczajnego dnia, przystojny herosie. Spacerowałyśmy ulicą razem ze swoimi towarzyszami, gdy zaatakował nas ten pomiot hadesu. Choć ponieśliśmy straty, udało nam się poskromić bestię.
- Mam rozumieć, że to wy zabiłyście minotaura?
- Z wielkim trudem – odparła.
- Wybaczcie moje niedowierzanie, ale mit głosi, że ten stwór potrafi zgładzić tuziny doborowych hoplitów. Dlatego nie mogę wyjść z podziwu, że udało się go zabić jedynie dwóm dzielnym wojowniczkom – oświadczył sarkastycznie dowódca oddziałów.
- My też w to niedowierzamy. Najwidoczniej sama Atena musiała pobłogosławić nasze dłonie, wiodąc je do zadania śmiertelnych ciosów – ciągnęła Filo. Byłam pod wrażeniem tego, jak dobrze potrafi bawić się w takie dworskie bajdurzenie.
Jej rozmówca uśmiechnął się.
- Najwidoczniej – przytaknął z dziwnym błyskiem w oku. – Co o tym myślisz, Chimosie?
Mężczyzny, do którego się zwrócił, w ogóle wcześniej nie zauważyłam, jakby pojawił się znikąd. Ów Chimos miał nieprzyjemnie wytrzeszczone oczy i był całkiem łysy, choć nie wyglądał na starca. Poprawiając biały himation, który nosił na sobie, zmierzył wzrokiem martwego minotaura i zawołał:
- Minotaur nie żyje! Bogowie pobłogosławili naszą wyprawę! Sam Zeus cisnął gromem, by usunąć przeszkodę z naszej drogi!
- Że pobłogosławili, to raczej pewne, ale czy Zeus… w to wątpię – powiedział dowódca. – Te niewiasty twierdzą, że same powaliły potwora.
Chimos – po jego zachowaniu stwierdziłam, że to chyba kapłan – zareagował tak, jakby dopiero teraz nas zauważył. Jego twarz przybrała wyraz oburzenia.
- Bluźnierstwo! Tylko bogowie i herosi są w stanie zabić minotaura! Chyba że… - Kapłan pobladł, a potem zatrwożonym głosem orzekł: - Któraś z nich musi być półboginią! To jedyna możliwość!
Filo zerknęła na mnie ukradkiem. Czyżby naprawdę brała mnie za córkę boga?
- Ależ żadna z nas nie jest półboginią – rzekła do dowódcy. – Po prostu mieliśmy boską opatrzność, nic więcej.
- Wybacz mi ponownie, pani, ale w tej kwestii podzielam zdanie kapłana. Dwójka zwykłych śmiertelniczek nie jest w stanie zabić minotaura. Musimy rozstrzygnąć, która z was jest córką boga – odparł.
Kapłan napuszył się, jakby Atena powierzyła mu całą mądrość tego świata, i równie megalomańskim tonem oznajmił:
- Bogowie znają rozwiązanie i przemawiają przeze mnie!
*
Gdy słońce sięgnęło zenitu, maszerowałam już z armią w głąb zniszczonego miasta, wyczerpana i nieobecna. Spojrzałam na prawo, gdzie, oddzieleni ode mnie kilkoma szeregami hoplitów, szli kapłan z dowódcą, obaj w wyśmienitym nastroju, choć sługa bogów i tak wyglądał, jakby mu wsadzono kij między nogi. Opuściłam wzrok. Chciałabym powiedzieć, że Filo maszerowała obok mnie… ale dzisiejszy dzień był pełen rozczarowań.
*
- A jakie to rozwiązanie? – spytał Demos, dowódca hoplitów, parę modlitw wcześniej.
- Bogowie ponad wszystko cenią sobie waleczność i to właśnie w ogniu walki objawi się ich potomstwo! Dajcie im miecze! Ta, która zwycięży, będzie córą boga! – zagrzmiał kapłan, a przekrwione oczy niemal wyszły mu z orbit.
- Walka jest niepotrzebna. To ja jestem pół-boginią – rzekła Filo.
Nie wiedziałam, co miała na celu, gdy to mówiła, ale jej słowa nie przypadły mi do gustu. To ja zabiłam minotaura – jakaś cząstka mnie zdawała się to wykrzykiwać.
- W takim razie na pewno pokonasz swoją przyjaciółkę – zaskrzeczał Demos, rzucając Filo swój własny miecz. – Tylko nie za ostro, nimfy. Przegrana musi jeszcze umilić ten wieczór moim żołnierzom.
- Bogowie domagają się krwi niewiernych! – odparł Chimos.
Demos spojrzał na kapłana i zmarszczył brwi.
- Nie przesadzajmy. Nikt nie musi ginąć. Spójrz na żołnierzy. Przebyli długą drogę. Przyda im się trochę rozrywki.
- Żołnierze Grecji nie będą dotykać plugastwa z północnych pustkowi, gdzie ludzie nie szanują bogów! W łonach tych kobiet czai się zaraza i grzech! Sam Zeus domaga się ofiar z krwi niewiernych! Chyba nie chcesz obrazić króla niebios?!
Dowódca cmoknął z niesmakiem.
- Spokojnie. Nie ma powodów, by się unosić. Zrobimy wszystko wedle woli bogów – powiedział.
- Wątpię, żeby to była wola bogów – przemówiła Filo. – Tak jak powiedziałam, jestem pół-boginią… ale moja przyjaciółka również. Jesteśmy siostrami spłodzonymi przez samego Zeusa i razem zabiłyśmy minotaura. Wątpię, by król niebios chciał, by jego córki pozabijały się nawzajem.
Dowódca zmrużył oczy w zastanowieniu. Chyba jej nie uwierzył.
- W takim razie na pewno zapewnicie nam niezapomniane widowisko – oznajmił po chwili, ukazując w uśmiechu dwa rzędy zadbanych zębów.
Spojrzałyśmy na siebie, ja i Filo. Nie miałyśmy zbyt dużego wyboru. Zdjęłam maczety z uchwytów na plecach, a ona sięgnęła po broń rzuconą przez Demosa. Nie była tak dobra jak ja, ale świetnie radziła sobie ze sztyletem. Szkoda tylko, że rzucili jej miecz…
Znowu spojrzałyśmy na siebie. Dostrzegłam coś w jej oczach, jakby prośbę. Zrozumiałam. Potem wstałam z klęczek i obserwowałam, jak ona próbuje zrobić to samo.
Wspomniałam, że miała kłopoty z nogą?
Za pierwszym razem upadła, cudem nie nabijając się na swój miecz (kilku hoplitów parsknęło śmiechem). Potem jej się udało, ale kulała. Trudno. I tak musimy zrobić widowisko.
Uderzyłam z dołu, na tyle wolno, by zdążyła się zasłonić, i na tyle szybko, by nie pomyśleli, że się wstrzymuję. Odbiła to i cięła na skos. Zablokowałam ostrze jedną maczetą, a drugą wymierzyłam w jej bok. Zrobiła unik, jak przewidywałam, ale zachwiała się. Zaatakowałam z góry, bo tylko tak mogła się obronić. Za wolno. Demos pokręcił głową z dezaprobatą.
- Utrzymujecie, że jesteście półboginiami, ale walczycie jak moi najgorsi żołnierze – stwierdził. – Wiedziałem, że tylko jedna z was jest herosem. Byłoby za dobrze, gdyby bogowie zesłali mi aż dwóch. Widzicie, jestem człowiekiem interesu. Lubię, gdy wszystko jest przedstawione jasno i wyraźne, więc pozwólcie, że złożę wam propozycję. Ta z was… ta półbogini… może skończyć sprawę już teraz, albo pozwolić, by zrobili to za nią ci tutaj… dzielni mężowie. Moi żołnierze potrzebują rozrywki. Chimos mówi, że nie mogą was wyruchać, to przynajmniej pobawią się w inny sposób. No ale decyzje pozostawiam wam, panie. W końcu to wasze miasto.
Spojrzałyśmy na siebie jeszcze raz. Dla niej oznaczało to koniec, obie to wiedziałyśmy. Dziwna pustka zapanowała w moim umyśle, ale zaraz wypełniły ją obrazy. Ja i Filo gawędzące przy ognisku, polujące na turystów, robiące idiotę z Tollosa – co swoją drogą nie było trudne. A teraz wszystko bladło, sprowadzone do błysku jej miecza…
Cięła w brzuch. Ledwo zdążyłam się odsunąć. Potem skośnie z góry. Ostrze przejechało po moim czole, zostawiając płytkie zadrapanie. Uderzała szybko, szybciej, niż się po niej spodziewałam. Może miała nadzieję, że przeżyje? Nie winiłam jej za to. Trzeci cios znów wymierzyła w brzuch. Odbiłam miecz i przysunęłam się do niej półobrotem…
Jęknęła. Ostrze maczety zagłębiło się w jej brzuchu.
- Heh… - Z gardła dziewczyny wydobył się nienaturalny odgłos, na poły śmiech, na poły rzężenie. Osunęła się w moje ramiona i uśmiechnęła w swój uroczy sposób. – Kto wie, może rzeczywiście jesteś córką boga.
Po tych słowach umarła.
Przez nieskończenie długą chwilę trzymałam jej bezwładne ciało. Potem coś owinęło mi się wokół wnętrzności. Położyłam ją na ziemi, odwróciłam się i po raz drugi tego dnia zwymiotowałam. Gdy mój organizm skończył wyrzucać z siebie resztki żółci, usiadłam na jakimś kamieniu i zakryłam twarz dłońmi.
Skończyło się. Nasze spokojne życie szlag trafił. Filo i Tollos nie żyją, Damokles uciekł, a ja trafiłam w ręce greckich hoplitów. Przynajmniej nie daliśmy się bandytom, potrzeba było armii i minotaura, żeby nas załatwić… Heh, słaba pociecha. Dlaczego właśnie ja musiałam zabić Filo? Już lepiej byłoby, gdyby to minotaur ją załatwił. Potwora nie prześladowałaby jej śmierć, mnie z pewnością będzie. „Najważniejsze to przeżyć”, przypomniałam sobie jej słowa. Ciekawe, czy przypuszczała, że będę musiała ją zabić, gdy to mówiła. Ech, nie zadręczaj się. Nie miałaś wyboru. Filo na pewno by to zrozumiała.
Demos cmoknął z rozczarowaniem i zaskrzeczał:
- Szkoda. Miałem nadzieję, że to ta druga. Wydawała się bardziej, jakby to ująć… rozrywkowa.
Otarłam łzy i wierzchem dłoni usunęłam gluty, które popłynęły mi z nosa. Jak to zwykle przy płaczu.
- Poczekaj, póki nie poznasz mnie – odparłam.
Dowódca splunął, a potem uśmiechnął się w charakterystyczny sposób, samym kącikiem ust.
- Nie mogę się doczekać. Ten półobrót… to chyba najszybszy ruch, jaki widziałem.
Zaśmiałam się krótko. Filo powiedziała coś podobnego, gdy spotkałyśmy się po raz pierwszy.
Kazali mi wstać. Potem mnie związali. Nie opierałam się. Było mi wszystko jedno. Gdyby zażądali, żebym nadstawiła dupy, pewnie tylko wzruszyłabym ramionami. Nie zareagowałam nawet, gdy kapłan polecił rozciąć minotaura. Patrzyłam tylko, jak miecze rozrzynają byczy tors. Później, po niecałej modlitwie babrania się we flakach, żołnierze wyciągnęli dziwny przedmiot: kamienny ostrosłup o ścianach z równobocznych trójkątów. Coś było na nich wyryte, ale nie wdziałam co; bryła miała na sobie za dużo krwi. Kapłan ujął ją w dłonie, uniósł wysoko i z wyrazem ekstazy na twarzy zawołał:
- Oto jest! Znaleźliśmy mapę labiryntu!



PAMIĘTAJCIE: jeśli treści bloga przypadły Wam do gustu, polubcie moją stronę na Facebook'u lub dodajcie mnie do obserwowanych na Google+, by być na bieżąco z najnowszymi recenzjami lub opowiadaniami! Dzięki!

{ 7 komentarze... read them below or Comment }

  1. Jak do tej pory naprawdę ciekawa historia, tylko co dalej? :) Taki moment, takie wyczekiwanie czy Omega wróci do swoich mocy i w jakich okolicznościach, a tu od lipca cisza... Można wiedzieć czy warto czekać jeszcze kolejne miesiące aby dowiedzieć się, jak potoczą się losy bohaterki, czy samemu stworzyć najlepszą dla siebie wersję i odpuścić sobie czekanie na kolejne rozdziały? Mam jednak nadzieję, że w planach autora jest kontynuacja :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolejny rozdział wrzucę przed nadejściem czerwca. Przepraszam za przerwę, ale chcę jak najszybciej skończyć Omegę, dlatego skupiam się na pisaniu kolejnych rozdziałów, zamiast na poprawianiu wcześniejszych (a niepoprawionych nie chcę wrzucać). Do tego krąży nade mną widmo pracy magisterskiej, co raczej nie pomoże mi w pisaniu :-)

      Usuń
  2. To trochę jeszcze nas potrzymasz w niepewności, co będzie dalej :( Ale na podstawie 2 twoich rozdziałów wiem, że warto czekać :). W takim razie powodzonka w walce z magisterką i weny podczas wymyślania i pisania historii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miał być ten komentarz jako moja odpowiedź pod twoją odpowiedzią Jack, ale coś się zbuntowało i nie wyszło ;)

      Usuń
    2. Cieszę się, że jest przynajmniej kilka osób, które w ogóle oczekują na kontynuację :-) Zobaczę, może uda mi się wrzucić trzeci rozdział jeszcze w tym miesiącu, bo jest najkrótszy ze wszystkich. Niemniej niczego nie obiecuję ;-)

      Usuń
    3. Okej, rozumiemy i grzecznie czekamy :)

      Usuń
  3. Świetne teksty :-) czekam na kolejne.

    OdpowiedzUsuń

- Copyright © Omega - Hatsune Miku - Powered by Blogger - Designed by Johanes Djogan -