Rozdział III

Oto jest, z dawna oczekiwany. Wprawdzie nie poprawiłem go tak, jak chciałem, ale chyba nie jest źle:
Życzę przyjemnej lektury!


Zatrzymaliśmy się…
Spojrzałam przed siebie i zobaczyłam olbrzymi budynek, chyba największy w mieście, pomijając ten, który zniszczyłam razem z Tyfonem. Wyglądał jak starożytny obelisk naznaczony mnóstwem okien. Napis nad wejściem, choć zniszczony przez czas, głosił:
EMPIRE STATE
Weszliśmy do sporych rozmiarów holu. Kiedyś musiał być piękny, niemal w całości zrobiony z marmuru, ale teraz piękno podłogi i ścian ledwo prześwitywało spod licznych warstw brudu oraz roślin, które pięły się pod sam sufit. Naprzeciw wejścia znajdowało się coś na podobieństwo płaskorzeźby. Wprawdzie była wytarta i zakurzona, ale wciąż dumnie prezentowała wizerunek budynku, do którego właśnie zawitaliśmy.
Kapłan rozglądał się przez moment w zamyśleniu. Potem zawołał kilku hoplitów i kazał im oczyścić środek pomieszczenia. Mieli takie miny, jakby chcieli go roznieść na włóczniach, ale gdy Demos skinął głową, posłusznie wypełnili polecenie. Jak tylko usunęli z podłoża większość ziemi i trawy, która wdarła się do pomieszczenia przez główne wejście, zobaczyliśmy coś, co zupełnie nie pasowało do tego marmurowego sanktuarium. Ktoś umieścił na środku holu archaiczny, kamienny otwór o trójkątnym kształcie.
- Dajcie mi mapę! – nakazał Chimos, wytrzeszczając nabiegłe krwią oczy.
Podano mu kamienny ostrosłup, który znaleziono w ciele minotaura. Kapłan obrócił bryłę wielkości mojej głowy w dłoniach i włożył ją do trójkątnego otworu. Jakiś mechanizm szczęknął pod podłogą, a potem posadzka zaczęła się zmieniać. W oczywistym następstwie tych zmian powietrze wypełnił obłok kurzu. Gdy opadł, mieliśmy już przed sobą rząd schodów prowadzących w dół, w ciemność pod płaskorzeźbą.
Demos przewrócił w ustach słomkę (nawet nie zauważyłam, że takową sobie sprawił), potem splunął i uśmiechnął się w ten swój specyficzny sposób, samym kącikiem ust.
- No patrzcie… kto by się spodziewał – powiedział, zadumany. – Dobra… Klejtos, Meseusz, wezmę naszą najlepszą pentekostię. Wy przejmujecie dowództwo nad resztą. Rozbijcie obóz przed budynkiem i czekajcie, póki nie wrócimy. Jak nie będzie nas… no nie wiem, z tydzień, to wracajcie do Knossos. Zrozumieliśmy się?
Żołnierze potwierdzili, po czym Demos odesłał ich machnięciem ręki. Potem przywołał wspomnianą pentekostię i razem z kapłanem ruszyliśmy po schodach w głąb ciemności.
*

Pierwsza recenzja

Na stronie "Euforia" pojawiła się pierwsza recenzja mojego opowiadania! Możecie ją naleźć tutaj lub w kategorii "Ocenili mnie". Serdecznie zapraszam do lektury wszystkich tych, którzy zastanawiają się, czy warto poświęcić czas na przygody Omegi.


"Nie od dziś wiadomo, że wykorzystanie mitologii
greckiej w książkach, filmach czy opowiadaniach
stało się chlebem powszednim. W wielu bardzo
dobrych, dobrych, średnich oraz wręcz tragicznych
pozycjach łatwo wpaść w schematyczność. Całe
szczęście, że Ty w pełni świadomie olałeś właśnie
tę schematyczność i stworzyłeś swoją niesamowitą,
niepowtarzalną rzeczywistość".



PAMIĘTAJCIE: jeśli treści bloga przypadły Wam do gustu, polubcie moją stronę na Facebook'u lub dodajcie mnie do obserwowanych na Google+, by być na bieżąco z najnowszymi recenzjami lub opowiadaniami! Dzięki!

O potworach słów kilka

W dziale Encyklopedia pojawiła się nowa kategoria "Bestiariusz", zawierająca opisy wszystkich mitologicznych stworzeń i potworów, które pojawiły się w dotychczas opublikowanych rozdziałach Omegi. Lista będzie, rzecz jasna, aktualizowana z czasem.

Wszystkich zainteresowanych zapraszam tutaj. Miłego studiowania!



PAMIĘTAJCIE: jeśli treści bloga przypadły Wam do gustu, polubcie moją stronę na Facebook'u lub dodajcie mnie do obserwowanych na Google+, by być na bieżąco z najnowszymi recenzjami lub opowiadaniami! Dzięki!

Rozdział II

Ciekawi dalszych losów Omegi? Drugi rozdział możecie przeczytać poniżej lub ściągnąć w formacie PDF, klikając na ten link:
Miłego czytania!


Pełzałam w ciemnościach, poprzez ciasne tunele między gruzami budynków. Nie widziałam nic prócz czerni, drogę wymacywałam sobie palcami. Próbowałam wypalić przejście za pomocą piorunów, ale nie miałam tyle sił. Byłam wycieńczona. Coraz ciężej mi się oddychało. Za każdym razem, gdy trafiałam na ślepy zaułek, miałam ochotę płakać. Ogarniała mnie panika. Te tunele… przysięgam, że im dalej szłam, tym coraz mniejsze się robiły. Chciały mnie zmiażdżyć. Wytarłam powieki z potu i spojrzałam przed siebie. Nic, tylko ciemność. Muszę się stąd wydostać, powtarzałam w myślach. Muszę się stąd wydostać.
Powoli traciłam zmysły. Uwięzienie w zgliszczach wywoływało u mnie paniczny lęk. Zdałam sobie sprawę z tego, że boję się małych przestrzeni. W starym świecie nazywano to bodaj klaustrofobią. Byłam dziewczyną stworzoną do zabijania bogów, a cierpiałam na klaustrofobię! Chyba nie mogło być nic bardziej żałosnego.
Przerażenie tak namieszało mi w głowie, że kiedy zobaczyłam promyk światła, myślałam, że to halucynacja. Dopiero po chwili zrozumiałam, jak bardzo jest prawdziwy, i już nic innego się nie liczyło. Nie zwracałam uwagi na ostre odłamki ścian i wystające pręty, które raniły mi skórę. Czołgałam się tak szybko, jak tylko mogłam. Musiałam się do niego dostać, jak człowiek uwięziony na pustyni musi się napić wody. Promyk widoczny przez szczelinę w stercie kamieni był dla mnie całym światem. Zaczęłam kopać na podobieństwo psa, który wywęszył coś w ziemi, i w końcu się wydostałam.
Jasność dnia mnie oślepiła i poczułam chłodny powiew wiatru na policzku. Rozpłakałam się ze szczęścia. Właśnie uciekłam z miejsca, które było dla mnie otchłanią Hadesu. Cieszyłam się jak szalona. Potem, rzecz jasna, zwymiotowałam.
Nie było ze mną dobrze. Czułam się osłabiona. Po tym, co zrobiłam, nie powinno mnie to dziwić. Jakaś część jaźni podpowiadała mi jednak, że zabicie potwora kosztowało znacznie więcej niż chwilową słabość. Już wewnątrz ruin miałam swoje podejrzenia, ale wtedy za bardzo się bałam, żeby sprawdzić. Teraz strach osłabł, więc skierowałam ostrze na gruzy i czekałam. Nic się nie stało, nie było błysku ani huku. Czyżbym… czyżbym straciła moc? Tylko nie to… Taka moc nie mogła się wyczerpać! To jakiś koszmar! Ledwo posmakowałam odzyskanej potęgi, a ona przepadła! Jak to w ogóle możliwe?! Nie… Nie chcę być znowu słaba! Nie zniosę tego!
Na moment strach mnie sparaliżował, ale zaraz zaczęłam się uspokajać. Nie panikuj, dziewczyno. Odzyskasz moc, wmawiałam sobie. Odzyskasz ją, musisz tylko odpocząć. Wszystko będzie dobrze. Po prostu nie panikuj. Nie panikuj…
Pozbierałam się jakoś. Otarłam twarz z łez i obejrzałam rany – na szczęście żadna z nich nie była poważna. Potem zawiesiłam maczety w uchwytach na plecach, ostatni raz zerknęłam na szary masyw będący ciałem Tyfona i ruszyłam przed siebie… przez miasto ruin.

Rozdział I

Już dzisiaj premiera pierwszego rozdziału! Całość możecie prze- czytać poniżej lub ściągnąć w formacie PDF, klikając na ten link:
Życzę przyjemnej lektury!


Klęczałam na podłodze od paru modlitw. Kolana bolały mnie okropnie, ale już do tego przywykłam. Wszystkie przywykłyśmy, nie miałyśmy wyjścia. Kto jak kto, ale kapłanki muszą klęczeć. Przecież nie będziemy modlić się do bogów na stojąco.
Od kiedy tylko pojawiłam się w świątyni, uczono mnie, że w obliczu bogów należy się ukorzyć. Oni władają siłami natury, mogą cię zmieść z powierzchni ziemi skinieniem palca, dlatego padaj przed nimi na kolana, żałosna dziewczyno, ty, która pochodzisz z zaśmierdłej wioski, z rodziny, której nie było nawet stać, by cię wykarmić. Jesteś nikim, zaledwie pyłkiem w rękach olimpijczyków, więc padaj przed nimi na kolana, a najlepiej wytrzyj jeszcze twarzą posadzkę na znak posłuszeństwa. Może wtedy zlitują się nad tobą i pozwolą dożyć kolejnego dnia. Może nie sprawią, że nazajutrz potkniesz się o próg sypialni, upadniesz na posadzkę i śmiertelnie roztrzaskasz głowę, może nie zrzucą cię w przepaść silnym podmuchem wiatru, gdy będziesz przemierzać most łączący świątynię z zewnętrznym światem. Klęcz i módl się do nich dziewczyno, to twoja jedyna szansa. Bogowie zezwolili, byś spała pod ich dachem, byś posilała się razem z innymi kapłankami, więc podziękuj im za to. Dziękuj na kolanach, bo inaczej wpadną w gniew i zastąpią cię kimś bardziej oddanym, a ty zmarniejesz na świecie, zmuszona do sprzedawania cnoty za parę oboli lub do pracy w polu, gdzie garb wyrośnie ci po kilku wiosnach. Wtedy uwierzysz, że warto było klęczeć.

Wielki Zeusie, panie nieba i ziemi,
Ty, który mocą gromów władasz,
Modlimy się do ciebie jako sługi pokorne,
Co nocą, dniem imię twe wysławiają,
Zlituj się nad dziećmi swemi,
Zniewagę i grzech im wybacz,
Albowiem zbłądziły, chwały twej ślepe,
Zmamiły je pokusy i fałsz,
Przeto błagamy cię, zlituj się nad nimi,
Cierpień i kaźni oszczędź im,
Tak proszą cię córy człowiecze,
Dusze i ciała oddając twej czci.

Modlitwa wibrowała w powietrzu, wraz z ciepłym powiewem od strony wejścia sprawiając, że odpłynęłam gdzieś daleko, do krainy fantazji, w której mogłam być, kim chciałam. Zaczęłam sobie wyobrażać, że żyję jako słynna wojowniczka, weteranka wielu bitew, przed którą ludzie padają na kolana, tak jak ja przed bogami. Moja sława nie znała granic, słyszano o mnie w każdym zakątku Drugiej Grecji, przyćmiłam nawet legendarnego Achillesa. Stratedzy z największych polis, z Aten, z Olimpii, z Troi i im podobnych prześcigali się w ofiarowaniu mi zaszczytów, wszystko po to, by zyskać me usługi. Wieczerzałam w najpiękniejszych pałacach, kosztowałam najwykwintniejsze potrawy, spałam na najdelikatniejszych pierzynach. Byłam piękna, dzika i nieustraszona. Mężczyźni ubiegali się o moje względy, ale ja spławiałam ich groźnym spojrzeniem lub przypadkowym ruchem dłoni w kierunku miecza. Wszyscy bali się mnie i pożądali. Byłam najbardziej zabójczą oraz wpływową kobietą swoich czasów. I uwielbiałam to.
Fantazje tak bardzo mnie pochłonęły, że nawet nie zauważyłam, kiedy przestałam się modlić razem z resztą kapłanek. W pewnym momencie poczułam tylko, jak ktoś wykręca mi ucho, i jęknęłam z bólu. Auł! Trochę delikatniej nie łaska? Chciałabym jeszcze coś słyszeć na starość!
Spojrzałam w górę i zobaczyłam Lianę, najgorszą ze wszystkich kapłanek przełożonych. No tak, to musiała być ona. Z moim pechem to nie mogła być żadna z dwóch pozostałych przełożonych, które nadzorowały przebieg modlitwy, lecz właśnie Liana, ta surowa, wiecznie opanowana zołza, która nie upominała ani dawała kazań, tylko bez żadnych ceregieli lała rózgą po plecach. Przyzwyczaiłam się już do chłost. Średnio zasługiwałam sobie na nie dwa lub trzy razy w tygodniu, więc jak mogłabym się nie przyzwyczaić? Pomyślałby kto, że przez trzy wiosny spędzone w świątyni nauczyłam się już, jak unikać kary, ale ja jakoś nie potrafiłam się dostosować. Po wielu usilnych próbach stwierdziłam, że bycie pyskatą jędzą, która zawsze musi robić wszystko po swojemu i która nie może po prostu usiąść na tyłku i słuchać tego, co do niej mówią, to coś, czego nikt ze mnie nie wypleni, choćby prano mnie na kwaśne jabłko od rana do wieczora. Byłam niereformowalna (tego ciekawego słowa nauczyłam się od świątynnego skryby, bo sama nie potrafiłam czytać) i teraz, gdy już przyzwyczaiłam się do chłost, w ogóle mi to nie przeszkadzało. Czułam nawet swego rodzaju dumę na myśl o tym, że „się nie dałam”, że wciąż jestem niepodporządkowana (tak, kolejne słowo od skryby).
Liana przeszyła mnie spojrzeniem błękitnych, pozbawionych wyrazu oczu i rozkazała wstać. Zrobiłam to posłusznie, a ona puściła moje ucho i gestem dała do zrozumienia, żebym udała się do sąsiedniej komnaty. Reszta dziewczyn w ogóle na to nie zareagowała. Wiedziały, że jeśli przestaną się modlić, mogą zostać ukarane podobnie jak ja. Wszystkie już dawno się podporządkowały, co jeszcze bardziej podsycało moje poczucie wyjątkowości.
Pomieszczenie było o wiele mniejsze od sali modlitewnej, w której znajdowałam się przed chwilą. Zamiast pomnika Zeusa i naściennych malowideł, pod którymi stały rzędy świec, tutaj były tylko skrzynie, stół, kilka alabastrowych figurek i wiklinowy kosz, w którym znajdowały się bezlistne gałązki. Żałowałam, że nie mogę ich wrzucić do paleniska i oszczędzić sobie pieczenia na plecach przez resztę poranka. Znacznie więcej satysfakcji sprawiała mi jednak myśl, że to ja chwytam jedną z witek i leję Lianę po tyłku.
- Zrzuć szatę – rzekła przełożona.
Wykonałam polecenie i stanęłam przed nią zupełnie naga. Liana kazała mi się obrócić, podeszła do kosza i wyjęła gałązkę.
- Czy opowiadałam ci kiedyś legendę o Tyfonie? – zaczęła. Jak zwykle przemawiała przerażającym, bezbarwnym głosem, który równie dobrze mógłby należeć do zjawy. – Tyfon był najgroźniejszym potworem, jaki stąpał po ziemi. Większy od najwyższych gór, z rękoma sięgającymi horyzontu na wschodzie i zachodzie, miał sto smoczych łbów zamiast palców i plątaninę węży zamiast nóg. Zrodził się z dwóch jajek, które Tartar podarował Gai, gdy ta chciała się zemścić na Zeusie za uwięzienie gigantów.
Po tych słowach chlasnęła mnie witką w plecy. Zabolało, jakby ktoś przejechał mi po skórze rozżarzonym węgielkiem, ale nie jęknęłam. Zwykle dziewczyny po chłoście u Liany chlipały jak małe dzieci, ale ja nie chciałam dawać jej satysfakcji. Co dziwniejsze, im bardziej opierałam się przed okazywaniem bólu, tym słabiej mnie karała. Zawsze zastanawiałam się, dlaczego tak robi. Może podniecał ją tylko płacz? A może miała jakiś inny, bardziej złożony powód? Ech, kto by to wiedział?
- Tyfon został stworzony, by zniszczyć bogów Olimpu. Tak bardzo przeraził ich swoim wyglądem, że większość uciekła na jego widok. Tylko Zeus został, by zmierzyć się z potworem, i po straszliwej walce przygniótł jego cielsko górą Etna. Tam, pod ciężarem wulkanu, który spoczywał na jego ramionach, Tyfon był uwięziony przez tysiące lat.
Zawsze opowiadała tę legendę i nikt nie wiedział czemu. Powoli zastanawiałam się, czy ona sama to wie. Robiła to za każdym razem, jakby wpadała w trans. Każda chłosta zwiastowała historię Tyfona. Ja sama słyszałam ją już dziesiątki razy. I żeby to jeszcze miało jakiś głębszy sen, coś naprawdę odkrywczego, tymczasem mit o Tyfonie… ot, potężni bogowie pokonują potężnego potwora, bo są jeszcze potężniejsi. Oczywista oczywistość. Wiem już, że nie mogę bruździć bogom, bo jestem zaledwie pyłkiem w ich rękach i zdmuchną mnie z powierzchni ziemi, jeśli tylko będą mieli ochotę. Może opowiedziałaby coś pouczającego, choćby historię o tym, jak postępowanie zgodnie z wolą bogów popłaca w życiu. Człek miałby przynajmniej nadzieję, że kiedyś wyjdzie na swoje, a nie: bójcie się bogów, bo bogowie są straszni i potężni! Nauka nie warta złamanego obola.
Gdy odebrałam całą karę, kazała mi odejść. Jak gdyby nigdy nic. Bez żadnej miny ani emocji na twarzy odwróciła się i wsadziła gałązkę do kosza. Przerażała mnie swoją obojętnością. Kiedy bym jej nie spotkała, zawsze miałam wrażenie, jakby niewiele w niej zostało z człowieka. Jak można być aż tak oziębłym? Twarz Liany śniła mi się po nocach nie przez to, że kojarzyła się z chłostą, lecz przez to, że była ludzką twarzą pozbawioną absolutnie wszystkiego, co ludzkie. Patrzenie na tę maskę, doczepioną do żywej istoty, sprawiało, że dostawałam dreszczy. Co trzeba zrobić, by doprowadzić się do takiego stanu? Hm… Może to po prostu skutek bycia wredną zołzą?
Z piekącym bólem na plecach opuściłam komnatę i w ślad za resztą kapłanek udałam się do sali jadalnej. Kiedy odmówiłyśmy modlitwę do Demeter w podziękowaniu za posiłek, który miałyśmy właśnie spożyć, ciemnowłosa dziewczyna o brązowych oczach spytała mnie szeptem:
- Dlaczego przestałaś się modlić?
Wzruszyłam ramionami.
- Po prostu się zamyśliłam.
Popatrzyła na mnie dziwne.
- No co? Nie można się zamyślić? – prychnęłam.
- Gdy grozi za to chłosta? Nie, nie bardzo.
Miała na imię Kalo i była moją najlepszą przyjaciółką. Czasem zastanawiałam się, czy nie została nią dlatego, bo potrafiła się ze mną kłócić dłużej niż ktokolwiek inny, ale potem przypominałam sobie te wszystkie chwile, kiedy uratowała mi skórę. Kalo była bardzo przepisowa. Nie robiła niczego, czego przełożone nie uważały za słuszne. Gdyby miała trochę więcej wiosen, sama mogłaby zostać jedną z nich. Dlatego zobaczenie, jak łże im prosto w oczy, by ocalić mnie przed chłostą, było najbardziej niezwykłym doświadczeniem w moim życiu. Po czymś takim musiałyśmy się zaprzyjaźnić, nie widziałam innej możliwości. Dziewczyna się za mną wstawiła, a ja miałam to zignorować? Nigdy w życiu! Od tego momentu była moją siostrą. Już zawsze stałam za nią murem. A to, że większość rozmów między nami kończyła się kłótnią, tylko uwydatniało naszą przyjaźń. Przynajmniej żadna z nas nie narzekała na nudę.
- Lepiej zajmij się swoim plackiem – powiedziałam jej i zabrałam się za dokańczanie posiłku.
*

- Copyright © Omega - Hatsune Miku - Powered by Blogger - Designed by Johanes Djogan -