Opublikowane przez : Unknown 8 mar 2016

Oto jest, z dawna oczekiwany. Wprawdzie nie poprawiłem go tak, jak chciałem, ale chyba nie jest źle:
Życzę przyjemnej lektury!


Zatrzymaliśmy się…
Spojrzałam przed siebie i zobaczyłam olbrzymi budynek, chyba największy w mieście, pomijając ten, który zniszczyłam razem z Tyfonem. Wyglądał jak starożytny obelisk naznaczony mnóstwem okien. Napis nad wejściem, choć zniszczony przez czas, głosił:
EMPIRE STATE
Weszliśmy do sporych rozmiarów holu. Kiedyś musiał być piękny, niemal w całości zrobiony z marmuru, ale teraz piękno podłogi i ścian ledwo prześwitywało spod licznych warstw brudu oraz roślin, które pięły się pod sam sufit. Naprzeciw wejścia znajdowało się coś na podobieństwo płaskorzeźby. Wprawdzie była wytarta i zakurzona, ale wciąż dumnie prezentowała wizerunek budynku, do którego właśnie zawitaliśmy.
Kapłan rozglądał się przez moment w zamyśleniu. Potem zawołał kilku hoplitów i kazał im oczyścić środek pomieszczenia. Mieli takie miny, jakby chcieli go roznieść na włóczniach, ale gdy Demos skinął głową, posłusznie wypełnili polecenie. Jak tylko usunęli z podłoża większość ziemi i trawy, która wdarła się do pomieszczenia przez główne wejście, zobaczyliśmy coś, co zupełnie nie pasowało do tego marmurowego sanktuarium. Ktoś umieścił na środku holu archaiczny, kamienny otwór o trójkątnym kształcie.
- Dajcie mi mapę! – nakazał Chimos, wytrzeszczając nabiegłe krwią oczy.
Podano mu kamienny ostrosłup, który znaleziono w ciele minotaura. Kapłan obrócił bryłę wielkości mojej głowy w dłoniach i włożył ją do trójkątnego otworu. Jakiś mechanizm szczęknął pod podłogą, a potem posadzka zaczęła się zmieniać. W oczywistym następstwie tych zmian powietrze wypełnił obłok kurzu. Gdy opadł, mieliśmy już przed sobą rząd schodów prowadzących w dół, w ciemność pod płaskorzeźbą.
Demos przewrócił w ustach słomkę (nawet nie zauważyłam, że takową sobie sprawił), potem splunął i uśmiechnął się w ten swój specyficzny sposób, samym kącikiem ust.
- No patrzcie… kto by się spodziewał – powiedział, zadumany. – Dobra… Klejtos, Meseusz, wezmę naszą najlepszą pentekostię. Wy przejmujecie dowództwo nad resztą. Rozbijcie obóz przed budynkiem i czekajcie, póki nie wrócimy. Jak nie będzie nas… no nie wiem, z tydzień, to wracajcie do Knossos. Zrozumieliśmy się?
Żołnierze potwierdzili, po czym Demos odesłał ich machnięciem ręki. Potem przywołał wspomnianą pentekostię i razem z kapłanem ruszyliśmy po schodach w głąb ciemności.
*

Maszerowaliśmy już od kilku minut, schodząc coraz niżej. Wielu hoplitów, włącznie z samym dowódcą, trzymało w rękach pochodnie, które oświetlały nam drogę. Pomarańczowe światło wyprzedzało oddział o parę stóp, oświetlając najbliższe stopnie. Dalej była tylko czerń.
Im dłuższej schodziliśmy, tym coraz chłodniej się robiło. Czasem, gdy jakiś żołnierz bezczelnie mnie popychał i osuwałam się na ścianę, czułam, że kamień jest zimny jak lód.
Dokąd może prowadzić ten tunel?
Przypomniałam sobie ostrosłup, który hoplici wydobyli z ciała bestii. Kapłan nazwał go mapą labiryntu. Jaki labirynt mógł mieć na myśli? Bo chyba nie słynny labirynt minotaura? Dlaczego żołnierze mieliby go szukać właśnie tutaj, w umarłym mieście Północnych Pustkowi?
Nagle czerń osaczyła nas niemal ze wszystkich stron. Trafiliśmy do pomieszczenia na tyle dużego, że światło nie docierało do jego ścian. Kapłan rozglądał się przez moment, potem wziął pochodnię od jednego z żołnierzy i wrzucił ją do czegoś, co wyglądało jak koryto wyżłobione w kamieniu. Płomienie zasyczały, gdy nasączone oliwą drewno na dnie zapaliło się i przez posadzkę pomknęła linia płomieni. Patrzyliśmy jak rośnie: dziesięć stóp, dwadzieścia, trzydzieści, pięćdziesiąt… Potem ogień strzelił w górę szerokim strumieniem – linia dotarła do wielkiego dołu wypełnionego drewnem. Takich dołów było jeszcze wiele. Zapalały się po kolei, aż płomienie skończyły swoją wędrówkę i całe podziemie zalał pomarańczowy blask.
To była największa jaskinia, jaką widziałam. Mógłby się tu zmieścić pochylony tytan, ale zamiast tego przed nami znajdowała się podobnych rozmiarów piramida, kamiennym ostrosłup o gładkich ścianach, monstrualny odpowiednik bryły trzymanej przez kapłana. Patrzyłam na konstrukcję przez długą chwilę, oszołomiona jak wszyscy wokół. Jej ogrom wywoływał ciarki na plecach, ale nie chodziło tylko o wielkość… Z kamiennych ścian emanowała niezrozumiała groza, aż serce ściskało się w piersi i człowiek miał ochotę uciekać. Jeden z żołnierzy szepnął: „w tych murach czai się śmierć” i słowo daję, chyba miał rację. W obliczu piramidy czułam najprawdziwszy strach.
- Jest przed nami… – powiedział Chimos, jeszcze bardziej wytrzeszczając swoje przekrwione oczy. – Wejście do labiryntu.
W odległości kilku kroków, jak rana na ciele konstrukcji, widniał trójkątny otwór. Spojrzałam na ciemność, która ziała w jego wnętrzu, i poczułam kolejne dreszcze.
- Powinniśmy się stąd wynosić, a nie zaglądać w odbyt odłamowi hadesu – powiedziałam.
Kilku hoplitów, o dziwo, poparło mnie pomrukiem. Demos uśmiechnął się i wyjął słomkę z ust.
- Śmieszne, że to mówisz – stwierdził. – Bo właśnie ty wejdziesz mu głęboko w dupę.
Zrobiłam minę na podobieństwo harpii, która miała bliskie spotkanie z kamienną ścianą. Najpierw kazał mi zabić Filo, a teraz chce, żebym weszła do najgroźniejszej budowli ze starożytnych mitów… Skąd się biorą takie szumowiny?
- A niby dlaczego chcesz mnie pchać w sam środek tego grobowca? – spytałam.
- Chimosie – Demos zwrócił się do kapłana.
Świętoszkowaty przygłup uniósł ręce ku sklepieniu i ponownie przemówił głosem obłąkanego fanatyka:
- Po stworzeniu Drugiej Grecji bogowie ukryli w labiryncie wielką grozę, coś, czego lękali się nawet oni sami! Najstarsi kapłani szeptają, że moc tego artefaktu mogła wstrząsnąć podstawami świata, a jego posiadacz stawał się potężny jak sami olimpijczycy!
- Aha – mruknęłam. – A czy olimpijczykom nie będzie przypadkiem przeszkadzać, że chcecie być tak samo potężni jak oni? Wiesz, tak tylko pytam. Mogą się obrazić czy coś…
- Milcz, ladacznico! Bogowie sprzyjają naszej sprawie! Dlatego doprowadzili nas tak daleko! Dlatego usunęli z naszej drogi przeszkodę w postaci minotaura!
- Ta… bo ja nie miałam z tym nic wspólnego.
- Jak śmiesz przypisywać sobie zasługi bogów! To oni pokierowali twoimi rękoma! To oni dodali ci sił! Tylko dlatego udało ci się zabić minotaura!
- A ja myślałam, że dlatego, bo jestem pół-boginią.
Kapłan zrobił się czerwony, a oczy prawie wyszły mu z orbit.
- Ty niewierna suko! Ty nierządnico hadesu! Ty…
- Dobra, dobra, wystarczy – przerwał mu Demos, widząc, że kapłan gotuje się do dłuższej przemowy. – Krótko rzecz ująwszy, w samym środku labiryntu znajduje się jakiś artefakt – rzekł do mnie. –  Ty musisz po prostu tam wejść i go przynieść. Tylko tyle.
- Tylko tyle. Wejść do labiryntu Dedala, najbardziej skomplikowanej budowli, jaką stworzono. – Spojrzałam krzywo na rozmówcę.
Demos wzruszył ramionami.
- Co druga umowa ma jakiś haczyk – oświadczył i uśmiechnął się kącikiem ust. – Zresztą będziesz miała mapę.
Kapłan, marszcząc nos w odrazie, podał mi kamienny czworościan. Obróciłam bryłę w dłoniach i zmarszczyłam nos, jakby podsunięto mi coś śmierdzącego.
- Od razu czuję się pewniej – stwierdziłam ponuro.
Na każdej ze ścian ostrosłupa biegły małe rowki, układając się w skomplikowane labirynty. Dokładnie cztery – tyle ile było ścian. Chłodny dotyk kamienia w jakiś dziwny sposób uzmysłowił mi moją sytuację. Zaraz wrzucą mnie do wnętrza tego lodowatego więzienia, a ja nie mogę nic na to poradzić. Ponownie spojrzałam na czerń, która kryła się w mrocznych wnętrznościach budowli. Niemal czułam obecność wszystkich tych, którzy tam umarli. Coś strasznego. Wolałabym już chyba połknąć kilka przyrodzeń.
- Więc to taki z ciebie mężczyzna? Wysyłasz dziewczynkę, żeby przyniosła ci artefakt z przerażającego labiryntu? – spytałam dowódcę.
- Dziewczynkę, która zabiła minotaura? Cóż… tak, chyba właśnie taki ze mnie mężczyzna – Demos zakręcił słomką w ustach, wręczył mi krzesiwo wraz z wiązką świeżych pochodni, a potem teatralnym gestem wskazał wejście do budowli.
Co mogłam zrobić? Rzucić się na nich? Pozabijać wszystkich i popędzić do wyjścia? Szczerze, przez długą chwilę poważnie się nad tym zastanawiałam… ale armii czekającej na górze bym nie pokonała. Musiałam wejść do labiryntu.
Nagle coś sobie uświadomiłam. Wejdę do środka zupełnie sama i jako pierwsza położę ręce na artefakcie. Wystarczy, że go znajdę. Może to labirynt Dedala, ale w końcu mam mapę. Jeśli uda mi się odszukać ten przedmiot i rzeczywiście będzie tak potężny, jak mówił kapłan, zmiotę armię Demosa z powierzchni ziemi. Niech gniją w hadesie. Na pewno nie będę rozkładać przed nimi nóg.
- Zapraszam – ponaglił mnie dowódca. – Odwlekamy tylko nieuniknione.
Popatrzyłam na niego spode łba i zaczęłam iść. Szłam powoli, później trochę szybciej, aż w końcu przekroczyłam próg trójkątnego wejścia i zagłębiłam się w gęstej ciemności. Jak tylko weszłam do budowli, otwór zamknął się za mną z ponurym zgrzytem.
Stało się. Byłam uwięziona w labiryncie Dedala.
*
Najgorsza była cisza. Takiej nie słyszałam nigdy w życiu, wręcz przygniatała mnie do ziemi, jakby przyciągając chłodne ściany i przez to korytarz, który mógł pomieścić minotaura, wydawał się przerażająco mały. Mój oddech… nie przypuszczałam, że mogę oddychać tak głośno. A płomienie na pochodni… szumiały mi w uszach jak morskie fale. Mimowolnie poczułam lęk. Idź dalej. Ten labirynt jest ogromny, nie mały, po prostu idź, zaczęłam sobie wmawiać.
Pomogło. W miarę pokonywania kolejnych odległości korytarz przeistaczał się w moim umyśle z klaustrofobicznego więzienia w monumentalną konstrukcję. Dotarłam do pierwszego rozwidlenia. Mogłam pójść w lewo albo w prawo. Przyjrzałam się mapie. Na jednej ze ścianek szczelina sięgała aż do krawędzi bryły – to musiał być korytarz wejściowy, w którym właśnie się znajdowałam. Prześledziłam palcem, którędy wiedzie droga do środka labiryntu, a potem wybrałam prawą odnogę.
Szłam dalej. Niedługo, zaledwie kilkadziesiąt uderzeń serca. Dopiero zaczynałam wędrówkę przez trzewia konstrukcji z iskrzącym na ścianach blaskiem ognia jako jedynym towarzyszem. I nagle labirynt się zmienił.
Zatrzeszczały ogromne mechanizmy, ściany zaczęły się przesuwać i korytarze zmieniły swój układ. Następny wzór ze ścian mapy, pomyślałam. Nie miałam tylko pojęcia który. Były cztery, a ja mogłam się znaleźć w dowolnym z nich. Korytarze, wykoncypowałam. Muszę przemierzyć kilka z nich i zapamiętać, jak były ułożone. Potem znajdę takie samo ułożenie na mapie.
Przebiegłam dość długi odcinek, zapamiętując wszystkie rozwidlenia. Potem obejrzałam bryłę i znalazłam co najmniej cztery miejsca, które odpowiadały przebytemu przeze mnie fragmentowi. Jeszcze kilka rozwidleń, powiedziałam sobie.
Parę korytarzy później przystanęłam i ponownie spojrzałam na ostrosłup. Tylko jedno miejsce pasowało do drogi, którą przebyłam. Udało się, zawołałam w duchu. Znowu wiedziałam, gdzie się znajduję. Uśmiech na moment rozjaśnił moją twarz.
Potem labirynt się zmienił…
*
Usiadłam pod ścianą, trzęsąc się z zimna. W labiryncie panował  przenikliwy mróz. Nie wiem, jak długo tu byłam. Pół dnia, może dłużej? Udało mi się ustalić, że konstrukcja zmienia ułożenie losowo, ale niewiele to dało. Zmiany następowały za szybko. Ledwo nadążałam z ustalaniem, w którym układzie się znajduję. Nie miałam szans na dotarcie do środka konstrukcji. Powoli uzmysławiałam sobie też, że nie mam szans na dotarcie do wyjścia.
Ostatnia pochodnia powoli się dopalała. Patrzyłam na malejące płomienie, bojąc się ciemności, która po nich nadejdzie. Myślałam, że tutaj skonam. Labirynt był morderczą pułapką. Nieważne, czy minotaur tu przebywał, czy nie, ta budowla istniała, by ludzie w niej umierali. Ginęli przez obłęd, który brał się ze strachu przed tym, co czekało w ciemności poza obrębem światła.
Ostatnie płomyki na pochodni wygasły i spowiła mnie czerń. Skuliłam się, twarz ukryłam w splecionych ramionach. Zbliżało się do mnie. Wiedziałam, że nie istniało, a mimo to czułam, jak do mnie pełzło, słyszałam świsty, które wydawało. Byłam sama, w ciemności, znowu myśląc, że ściany kurczą się wokół mnie. Wtem korytarz wypełniły pasma błękitnego światła.
Spojrzałam na mapę i zobaczyłam, że z każdej szczeliny emanuje silny blask. Ujęłam ją w swoje dłonie i roześmiałam się. Wspaniale, przynajmniej będę widziała miejsce, w którym zdechnę, pocieszyłam się w myślach. Potem stanęłam na nogach i ruszyłam dalej, choć sama nie wiedziałam dokąd.
*
Miałam wrażenie, że ktoś obserwuje mnie z ciemności. Niemal czułam, jak spojrzenie wrogich oczu prześlizguje się po moich plecach, budząc dreszcz. Chyba traciłam rozum z powodu uwięzienia. Do tego ta cisza. Zdążyłam ją znienawidzić. Spowijała labirynt na podobieństwo osaczającego mnie mroku. Słyszałam w niej wszystko, każdy swój oddech, każdy krok… Kroki czasem rozbrzmiewały, jak już się zatrzymałam. Jeszcze jeden lub dwa, jakby ktoś stąpał w ślad za mną.
Odwracałam się, ale widziałam tylko pustkę. Przynajmniej na tyle daleko, na ile sięgało światło ostrosłupa. Dalej zalegała ciemność, a w niej mogło być wszystko. Serce zabiło mi szybciej, usta zadrżały z przerażenia. Wzięłam głęboki oddech i szłam dalej. Nie miałam dużego wyboru.
Nagle usłyszałam odgłos, jakby uderzenie o ścianę gdzieś w oddali. Może to tylko mechanizmy labiryntu, a może jest tu coś jeszcze… Co mówił kapłan? Groza, której lękali się sami olimpijczycy? A jeśli to nie artefakt, tylko żywa istota? Coś zdeformowanego i przerażającego?
Chcę stąd wyjść. Chcę wyjść, proszę…
Ręce mi drżały, gdy tylko odrywałam je od szorstkich ścianek mapy, gardło miałam ściśnięte. Przemierzałam korytarz za korytarzem, wpatrując się w mrok poza obrębem światła. Nie dalej jak kilkadziesiąt kroków ode mnie rozległ się stukot. Obracające się tryby, czy czyjeś paznokcie uderzające o ścianę? Nie, nie zastanawiaj się nad tym. Krocz przed siebie… Tylko po co, skoro nie znam drogi?
- Omego…
Serce podeszło mi do gardła. Cofnęłam się. Głos był bardzo cichy, nie miałam nawet pewności, że wyszeptano moje imię.
Na bogów, kto mógł je powiedzieć?
- Jest tam ktoś?! – zawołałam w pustkę.
Mrok nie odpowiedział. Gapiłam się przed siebie, aż w końcu zrobiłam krok, a po nim następny. Głupia. Powinnam uciekać, a nie iść za szeptami. Z drugiej strony… stąd nie dało się uciec, więc jeśli miałam wyzionąć ducha, może lepiej wcześniej niż później?
Przez długą chwilę nic nie słyszałam. Później, niczym uderzenie gromu, nad moją głową rozległo się metaliczne zgrzytnięcie. Wrzasnęłam ze strachu, potknęłam się i upadłam na posadzkę. Potem wybuchłam śmiechem. To były maszyny, teraz słyszałam wyraźnie. Przestraszyłam się głupich tryb.
Wciąż z nerwowym uśmiechem na twarzy wstałam i rozejrzałam się za mapą. Leżała pod ścianą. Dziwne, wydawało mi się, że upuściłam ją znacznie bliżej.
Podeszłam i podniosłam ją. Ledwo się wyprostowałam, szepty rozległy się w czerni obok mnie. Ktoś wypowiedział całe zdanie, zbyt cicho, by usłyszeć słowa. Klnę się na bogów, nie widziałam swojej twarzy, ale musiałam być blada jak trup. Ujmując bryłę, jakby była bronią, wrzasnęłam:
- No chodź tu, bydlaku! Staw mi czoła! Będziesz mnie tak straszył z ukrycia?! Za kogo ty się uważasz?!
Postać wyszła z cienia, a ja jęknęłam. Patrzyłam na siebie o wyłupionym oku, odciętej dłoni i odrąbanej stopie. Byłam zakrwawiona, skórę miałam poszarzałą, poruszałam się na wbitym w nogę metalowym szczudle. Zdeformowana podeszłam do siebie i wyszeptałam:
- Uważam się za twój strach, dziecino.
Gdy zamknęłam i otworzyłam oczy, już mnie nie było.
*
Idąc, słyszałam szepty. Rozlegały się co chwilę, jakby ściany zapamiętały głosy ludzi, którzy tu zginęli. Stąpałam pochylona, bojąc się spojrzeć przed siebie. Nie wiedziałam, co jeszcze mogę zobaczyć. Byłam bardzo zmęczona. Musiałam błądzić w labiryncie cały dzień, do tego wycieńczały mnie rany, które odniosłam w walce z minotaurem. Bok ciała miałam posiniaczony, rozcięcia na skórze piekły przewlekle, a złamane żebro przypominało o sobie kłującym bólem. Słaniałam się na nogach, ale nie chciałam tu zasnąć, nie w tym przerażającym miejscu. Oparłam się o ścianę i przytknęłam twarz do lodowatej powierzchni. Potem usłyszałam szept z wnętrza kamiennego muru:
- Naprawdę chciałem ją oszczędzić, chociaż jedną. Obiecałem sobie, że tak zrobię. Miałem dosyć samotności. Byłem syty, mogłem ją zostawić. Obserwowałem ją z ciemności. Wydawała się bardzo słaba. Cały dzień nic nie piła. Pokazałbym jej, gdzie można znaleźć wodę, ale na pewno by uciekła. Zaczekałem, aż straciła przytomność, i podszedłem do niej. Nagle poczułem jej zapach ze zdwojoną siłą i straciłem nad sobą panowanie. Nie mogłem myśleć o niczym innym, tylko o tym, by skosztować jej krwi. Pochyliłem się i zatopiłem zęby w jej nodze. Odzyskała przytomność i zaczęła krzyczeć. Krzyczała bardzo głośno. Chciałem, żeby zamilkła. Złapałem ją za głowę i skręciłem jej kark. Znieruchomiała, a ja rozszarpałem i pożarłem jej ciało. Jadłem, jakbym głodował przez dziesięć lat. Potem nienawidziłem się za to, co zrobiłem. Znowu byłem sam… Znowu głodny.
Osunęłam się po ścianie. Później, usypiana okropnymi wyznaniami minotaura, zapadłam w sen…
Znowu przyśnił mi się moment, kiedy król bogów ranił moją siostrę, zostawiając jej na przedramieniu oparzenie w kształcie gwiazdy – paskudne, tworzone przez stopioną skórę zniekształcenie, którego liczne ramiona sięgały od nadgarstka aż po łokieć. Najwyraźniej podświadomość przypominała mi w ten sposób, jak bardzo tęsknię za Alfą. Niepotrzebnie, bo sama myślałam o niej wystarczająco często. Właśnie straciłam wszystkich, z którymi żyłam przez ostatnie trzy miesiące. O niczym nie marzyłam teraz tak bardzo, jak o towarzystwie kogoś bliskiego, szczególnie że labirynt był ostatnim miejscem, w jakim chciałoby się przebywać samotnie.
Nawet po przebudzeniu słyszałam krzyk swojej siostry, torturowanej przez Zeusa. Wibrował mi w głowie, wbijając w nerwy dziesiątki ostrych igieł. Gdy wreszcie się go pozbyłam, wznowiłam bezcelową podróż przez labirynt. Może uda mi się chociaż znaleźć źródło wody, o którym wspominał minotaur, jeśli jego głos był czymś rzeczywistym, nie zaś urojonym. A może był jednym i drugim? Zaraza wie. Jakie to ma w ogóle znaczenie? Nigdy nie znajdę Alfy, moi towarzysze nie żyją, a ja, nawet jeśli jakimś cudem wydostanę się z tego więzienia, w najlepszym wypadku zostanę kochanką setek żołnierzy. Może lepiej po prostu umrzeć?
Przez kilka kolejnych modlitw rozpamiętywałam stratę Eo i Tollosa. Kto by pomyślał, że tak bardzo przywiąże się do tej bandy morderców i gwałcicieli… A jednak tak bardzo pragnęłam, żeby byli teraz ze mną. Chciałam usłyszeć mądrą radę Eo, głupi komentarz Tollosa (ciekawe, czy rzeczywiście był kiedyś księciem?), a nawet ponure milczenie Damoklesa, do którego najmniej się przywiązałam. Wszystko byłoby lepsze od samotności i przerażającej ciszy labiryntu.
*
Umysł mnie zwodził. Wydawało mi się, że wszystkie korytarze skręcają w prawo. Jeden, drugi, trzeci… Po jakimś czasie miałam dosyć chodzenia w kółko. Zawróciłam i niemal natychmiast trafiłam na skrzyżowanie, którego – byłam pewna – wcześniej tu nie było. Wybrałam drogę na wprost. Przez kilka modlitw przemierzałam kamienne korytarze. Potem coś mignęło w ciemności przede mną, jakby zarys kobiecej postaci. Pobiegłam tam i zobaczyłam skrawek chitonu znikający za rogiem korytarza. Czy to…  Nie, niemożliwe… Chyba że…
- Alfo! – zawołałam, bo wydawało mi się, że widziałam swoją siostrę.
Odpowiedziała mi cisza.
Na następnym rozwidleniu zobaczyłam, jak postać skręca w lewo. Zrobiłam to samo, ale potem już jej nie widziałam. Zatrzymałam się przy kolejnym skrzyżowaniu korytarzy i rozejrzałam desperacko. Nie wiedziałam, którędy poszła, nie miałam nawet pewności, że to była ona… Po prostu chciałam ją zobaczyć i chyba nie potrafiłam już odróżnić wyobrażeń od rzeczywistości. Pomieszało mi się w głowie ze strachu i pragnienia. Choć przemarzłam na kość, w ustach miałam suszę, a gardło paliło mnie z braku nawilżenia.
Labirynt znowu się zmienił. Ogłuszyło mnie szczękanie tysięcy zębatek, a ściany wokół przemieściły się jak w wielkiej układance. Teraz mogłam pójść albo prosto, albo w prawo. Wybrałam prosto. Zanim przeszłam kilka kroków, rozległ się za mną dziwny dźwięk. Nie trzeszczenie trybów, nie szept, ale dziwne, mokre chrupnięcie. Zawróciłam i weszłam w prawą odnogę. Odgłos powtarzał się rytmicznie i w miarę tego, jak szłam, robił się coraz głośniejszy.
Kątem oka dostrzegłam, jak coś odbiło światło mapy; podłogę przecinały strumienie czarnej cieczy. Przybliżyłam do nich bryłę i wtedy płyn błysnął czerwienią. To była krew. Wyprostowałam się i spojrzałam ze strachem w ciemność. Odgłos nie cichł. Bardzo powoli ruszyłam naprzód, mijając więcej strumieni. Potem zobaczyłam ludzkie szkielety porozrzucane na ziemi jak zabawki. Dreszcze przeszły mi po karku. Zamknęłam oczy i wzięłam głębszy oddech. Głupio zrobiłam, bo od razu poczułam zapach zgnilizny. Powstrzymałam mdłości, zasłoniłam usta dłonią i zrobiłam jeszcze parę kroków. Później zobaczyłam kraty zrobione z kości. Odgłos rozlegał się tuż za nimi. Był na tyle głośny, że go rozpoznałam. Ktoś pożywiał się w głębi korytarza. Sądząc po dźwiękach, jadł coś twardego. Nie widziałam go. Wysiliłam wzrok, a wtedy, o mało nie przyprawiając mnie o zawał, jakiś mężczyzna wbiegł prosto na kratę z taką siłą, że aż huknęło. Był blady i spocony, a w oczach miał przerażenie. Po chwili dostrzegł mnie i wyszeptał ze łzami na policzkach:
- Proszę… pomóż mi…
I wyciągnął w moją stronę kikut lewej ręki.
Cofnęłam się i zdusiłam w sobie krzyk. Zakrwawiony fragment kości przedramienia ze zwisającymi strzępami mięśni wyglądał przerażająco, jakby jakieś zwierzę rozerwało rękę zębami, a potem kontynuowało spożywanie części, która nie była odłączona od ciała. Mężczyzna wyciągał ją rozpaczliwie w moją stronę, oczekując chyba, aż mu pomogę. Potem rozległ się miękki trzask i coś przebiło na wylot jego klatkę piersiową, wciągając go na powrót w ciemność.
Odwróciłam się i zaczęłam biec. Uciekałam przez dwa przestawienia labiryntu, potem przystanęłam i spojrzałam w czerń za sobą. Wydawało mi się, że przedmiot, który przebił pierś nieznajomego, był rogiem minotaura… Ale to nie możliwe. To nie mógł być minotaur. Przecież go zabiłam. A może wrócił do żywych? Nie, to głupie, niby jak miałby to zrobić? Zaraza, co jest nie tak z tym miejscem? A może to ja do reszty postradałam już zmysły? Może tracę kontakt z rzeczywistością?
Chyba naprawdę nie dawałam sobie rady. Wycieńczające pragnienie, głód, strach… Miałam dosyć labiryntu. Musiałam się z niego wydostać. Kroczyłam dalej, na oślep, bez szans znalezienia wyjścia.
*
W ciemności przede mną pojawił się dziwny kształt. Gdy podeszłam bliżej, zobaczyłam, że to przykucnięta postać.
- Kim… kim jesteś? – spytałam lękliwie. Bałam się odpowiedzi. W labiryncie wszystko było przerażające.
Postać odwróciła się w moją stronę. Zobaczyłam przystojnego młodzieńca o jasnych włosach.
- Jestem Tezeusz – odpowiedział z przyjaznym uśmiechem przypominającym uśmiech Alfy.
Serce, które zdążyło mi już podejść do gardła, opadło z powrotem na właściwe miejsce.
- Tezeusz? Zaraz, przecież tak nazywał się… Nie ważne. Co tutaj robisz?
Chłopak zbliżył się i położył mi dłoń na ramieniu. Nie cofnęłam się. Miałam jakieś dziwne przeczucie, że mnie nie skrzywdzi, choć nie mogłam tego niczym uzasadnić.
- Przyszedłem, bo chciałem ci powiedzieć, żebyś się nie martwiła. Znajdziesz drogę do centrum labiryntu, a potem się stąd wydostaniesz. Mi się udało, a jestem tylko głupim półbogiem. Ty jesteś dziewczyną, która ma zniszczyć Olimp. Stać cię na znacznie więcej.
Jego słowa trafiły w czuły punkt. Nie mogłam już zniszczyć Olimpu, nie mogłam nawet odnaleźć własnej siostry. Nie sądziłam, by rzeczywiście było mnie stać na więcej. 
- Wątpię, czy wciąż jestem tą dziewczyną – odparłam smutno.
Uśmiechnął się jeszcze cieplej, by podnieść mnie na duchu.
- Ja wierzę, że jesteś.
Potem odsunął się, a ja zobaczyłam, że to, przy czym kucał, było odciętą głową minotaura.
*
Przez wiele kolejnych przestawień labiryntu samotnie przemierzałam kamienne korytarze. Za towarzyszy miałam jedynie zmęczenie i palące uczucie w gardle przy każdym oddechu. W pewnej chwili mnie zamroczyło. Osunęłam się na ziemię. Gdy ciemność znikła mi sprzed oczu i potrafiłam już rozróżniać kształty, nie chciałam wstawać, nie widziałam w tym sensu. W tym miejscu umrę, pomyślałam.
Nagle wyłoniła się z mroku ze swoim uwodzicielskim uśmieszkiem i czarnymi włosami. Rozpromieniłam się na jej widok, a w sercu zapłonęła mi radość. Więc jest tutaj, przyszła do mnie, odnalazła mnie. Myślałam, że nigdy więcej jej nie zobaczę, a tymczasem zjawiła się, gdy najbardziej jej potrzebowałam. Uwolniła się z więzienia bogów i dotarła tutaj, do labiryntu. Byłam jej za to tak bardzo wdzięczna. Chciałam wstać i ją przytulić, ale powstrzymała mnie ruchem dłoni i usiadła obok.
- Hej, siostro – powiedziała.
- Alfo, tak bardzo się cieszę. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak tęskniłam – odparłam.
- Wiem. Chciałabym być przy tobie naprawdę.
- Naprawdę? – Poczułam nieprzyjemne ukłucie zdumienia. – Co to znaczy?
- Jestem tylko wytworem twojej podświadomości. Tą częścią ciebie, która zdawała sobie sprawę, że świątynia była jedynie snem. Która czekała cierpliwie przez wiele lat, aż reszta ciebie też sobie to uświadomi.
- Więc… więc nie jesteś prawdziwa?
- Nie.
Radość mnie opuściła. Zostało tylko rozczarowanie, przez które prześwitywała ciekawość.
- Jak wiele lat spędziłam we śnie?
Alfa zawahała się, czy mi to powiedzieć. W końcu rzekła:
- Ponad sto, siostro.
- Cały wiek… - westchnęłam. – Zaraza by to wzięła.
Pewnie dwa dni temu bardziej by to mną wstrząsnęło, ale teraz byłam przekonana, że zginę we wnętrznościach labiryntu, więc nie zamierzałam się tym przejmować, choćby minęło i tysiąc lat.
- Zostaniesz ze mną do końca? – spytałam urojenie.
- Nie umrzesz tutaj, Omego – odpowiedziało z uśmiechem.
- Skąd możesz to wiedzieć?
- Bo masz już wszystkie wskazówki, by zrozumieć labirynt.
- Co takiego? – zdziwiłam się znowu.
- Masz już wszystkie wskazówki, by zrozumieć labirynt – powtórzyła Alfa. – Musisz to sobie tylko uświadomić.
- Jakie wskazówki? Nie wiem, o czym mówisz… Alfo? Alfo!
Ale dziewczyna znikła.
Przez długi moment nie wiedziałam, co zrobić. Własna podświadomość tak bardzo namieszała mi w głowie, że nie mogłam pozbierać myśli. W kółko zadawałam sobie te same pytania. Jakie wskazówki? Co pominęłam? Czego nie mogę zrozumieć? Ze słów Alfy wynikało, że rozwiązanie mam tuż przed oczami i zwyczajnie nie potrafię go dostrzec. Popatrzyłam na ściany, jakby to one skrywały odpowiedź, ale zobaczyłam tylko Charona przewożącego dusze zmarłych na drugi brzeg Styksu. Potem przypominałam sobie wszystko, co robiłam w labiryncie, ale ciągle nie dostrzegałam wskazówek. Chwyciłam mapę i zaczęłam ją obracać w dłoniach… Tutaj korytarz sięga do krawędzi… to pierwsze ustawienie labiryntu, podstawa czworościanu… kolejne to ściany… nie, nie, co ja gadam? Przecież nie łażę po ścianach… To bez sensu…
Dopadło mnie zrezygnowanie. Uniosłam mapę i cisnęłam ją przed siebie… a ona przecięła powietrze jak mały kamyczek i stoczyła się po pochyłej ścianie.
- Co do…
Wstałam i podniosłam czworościan z posadzki. Obejrzałam go pobieżnie i znowu upuściłam. Zamiast spaść prosto, upadł na ziemię pod dużym skosem.
…nie łażę po ścianach… O bogowie!
Musiałam znajdować się w jednym z bocznych labiryntów mapy. Naprawdę chodziłam po ścianach. Utrzymywała mnie jakaś sztuczna siła przyciągania, która nie działała, gdy nie dotykało się posadzki. Przypomniałam sobie moment, jak przestraszyłam się dźwięku maszynerii i upuściłam czworościan, który upadł znacznie dalej, niż powinien. Teraz wiedziałem dlaczego. Wszystko się zgadzało. Dedal był geniuszem!
Mechanizmy zatrzeszczały i labirynt się zmienił. Ponownie podniosłam i upuściłam bryłę. Tym razem spadła prosto, bez żadnych odchyleń. Byłam w pierwszym układzie, na podstawie piramidy. Mimo wycieńczenia zaczęłam biec, zapamiętując każde rozwidlenie. Po krótkiej chwili zatrzymałam się i sprawdziłam mapę. Na dolnym labiryncie było tylko jedno miejsce, które odpowiadało przebytemu przeze mnie odcinkowi. Świetnie! Wiedziałam, gdzie jestem, a miałam jeszcze mnóstwo czasu przed kolejnym przestawieniem. Zobaczyłam na czworościanie, jak dojść do środka budowli, a potem pognałam przed siebie, ignorując to, że przełyk pali mnie od nabierania oddechu.
Znowu czułam w sobie życie.
*
Labirynt zmienił się raz jeszcze, a ja czekałam w miejscu, aż wróci do poprzedniego układu. Teraz wiedziałam, kiedy to nastąpi. Po każdym przestawieniu upuszczałam bryłę i patrzyłam, jak się zachowa. Gdy za trzecim razem spadła prosto, wznowiłam podróż do środka konstrukcji. Z mapy wynikało, że jestem już blisko.
Kilka korytarzy później znowu spojrzałam na czworościan. Do celu miałam nie dalej niż półtorej długości budowli. Licząc na to, że zdążę przed kolejnym przestawieniem, przyśpieszyłam. Minęłam jeden korytarz, drugi, trzeci… W siódmym na czymś się poślizgnęłam i zaryłam twarzą o podłogę. Klnąc na przyrodzenia bogów podniosłam się i wtedy zobaczyłam, że stoję w rzece ludzkich ciał. Kończyny leżały u moich stóp jak na rzeźnickim stole, kości wystawały z gór mięsa, a krew… krew była wszędzie, na podłodze, na ścianach, na moim ubraniu. Cuchnęła metalem, ale nie tak strasznie jak fragmenty ciał, które cuchnęły zgnilizną. Nagle ze zbiorowej mogiły poniósł się cichy śpiew. Jakaś kobieta nuciła kołysankę o wesołym zabarwieniu. Przynajmniej z melodii.

Śpij już, śpij już mój bobasku,
Szczęście czeka cię obrzasku.
Pójdziemy razem do wróżki,
Ona tobie utnie nóżki.
Śpij już, śpij już mój bobasku,
Będziesz martwy tuż po brzasku.

Przez chwilę rozglądałam się w poszukiwaniu źródła głosu. W końcu zobaczyłam dziewczynę, która to śpiewała. Miała zamknięte oczy i twarz zwróconą w kierunku sufitu. Jej głowa wystawała z gnoju ludzkich kończyn i była jak wszystko inne umazana we krwi. Podeszłam do niej, wyciągnęłam rękę…
- Ej. Jesteś cała? – spytałam.
Nie przestawała nucić, więc zbliżyłam się jeszcze bardziej. Byłam nie dalej jak stopę od niej, gdy spostrzegłam, że nie ma reszty ciała. To była tylko sama głowa, która, ku mojemu przerażeniu, zaczęła się obracać. Wraz z ostatnimi słowami kołysanki uniosła powieki i spojrzała prosto na mnie.
Serce stanęło mi na moment w piersi i dostałam dreszczy na całym ciele. Upiorne oczy zdawały się mnie pożerać. Cofnęłam się i wydałam żałosny dźwięk, coś jakby mieszaninę łkania i kwiku. Później usłyszałam za sobą pojedyncze stuknięcia. Jedno, drugie, trzecie… Obróciłam się i zobaczyłam minotaura.
Nie, to niemożliwe.
Półbyk, półczłowiek ryknął głosem przypominającym muczenie krowy i ruszył w moją stronę. Rzuciłam się do ucieczki przez bagno ciał, ślizgając się i potykając. Minotaur był zaraz za mną. Biegł szybko, a kości ludzi pękały pod jego kopytami. Przeskoczyłam przez coś, co wyglądało jak nogi, minęłam stos dłoni i zaczęłam się wspinać po wzgórzu torsów. Byk zaplątał się w czyjeś jelita i upadł na ziemię. Był wściekły. Odgarniał fragmenty ciał całymi garściami i czołgał się za mną. Słyszałam jego oddech, nierówny i przyśpieszony. Wiedziałam, że chce mnie zabić. Wyobraziłam sobie, jak jego kły rozszarpują mi wnętrzności, jak wrzuca moje ciało do mogiły… Nie! Nie mogłam mu na to pozwolić.
Minotaur wyciągnął rękę i złapał mnie za skrawek kurtki. Obróciłam się, wzięłam zamach, a później dźgnęłam go w oko kątem mapy. Stwór zaryczał i na powrót zsunął się w głąb krwawego bagna, ja zaś weszłam na wzgórze ciał, zeskoczyłam po drugiej stronie i jak strzała minęłam kilka następnych korytarzy. Potem przystanęłam, nasłuchując.
Kopyta stukały gdzieś w oddali. Minotaur nie biegł, tylko szedł. Musiał zgubić mój ślad. Poczułam ulgę, choć nie powinnam. Nie byłam tutaj bezpieczna. Te ściany przesiąkły cierpieniem. Cały labirynt przypominał dom szaleńców, a ja chyba dołączałam do jego obłędu. Raz wydawało mi się, że nic nie jest prawdziwe, że te wszystkie szepty, ciała i ludzie to tylko urojenia. Kiedy indziej wierzyłam, że nie ma nic bardziej realnego, a labirynt wypluwa z siebie te okropieństwa, by pochłonąć kolejną ofiarę. Do tego cały czas snułam podejrzenia, że budowla żyje i myśli podobnie jak każdy człowiek, że po prostu oszalała od oglądania rzeczy, które się tutaj wydarzyły, i teraz ja muszę patrzeć nie na swoje, lecz na jej koszmary.
Nagle z trzewi labiryntu wydobył się głos minotaura:
- Wiesz, co to półpotwór? Czy rozumiesz? Zabijam każdego… zdzieram mięso z kości, wypijam krew… i rozumiem, co robię. Gdy łamię komuś nogi, a on krzyczy, gdy miażdżę mężczyznę przed kobietą, a ona szlocha… Rozumiem, ale nie przestaję. Czuję krew i tracę zmysły. Muszę zabić. Potem płaczę nad tymi, których zabiłem. Jestem sam i nienawidzę tego. Cierpię, a nie mogę przerwać. Jem i płaczę… a potem jem znowu. Krew jest tak słodka, mięso tak soczyste… Nie wiesz. Nikt nie wie, nikt nie pomyśli. Mówią „potwór” i to wystarcza. Nie zastanowią się… „Potwór”, nie myśli i zabija. Tak jest łatwiej, tak prościej… Omego, poczułem twój zapach. Zabiję cię. A potem zapłaczę.
Wyobrażenie minotaura łkającego nad moim trupem zniechęciło mnie do tkwienia w miejscu. Doszłam do końca korytarza i zobaczyłam trójkątne pomieszczenie. Nikłe światło czworościanu ledwo docierało do ścian. Przyjrzałam się im i zobaczyłam, że ludzką krwią wypisano na nich słowa. Pismo gęsto pokrywało mury, jedne wyrazy nachodziły na drugie i ciężko było je odszyfrować. Rozpoznawałam tylko te najbardziej oczywiste, jak „śmierć”, „cierpienie”, czy „pomóżcie mi”. Weszłam głębiej do pomieszczenia i od razu pożałowałam, że to zrobiłam, bo obległy mnie szepty. Setki głosów przemawiało naraz, tworząc ogłuszający szum. To koniec, pomyślałam z przerażeniem. Tutaj zginę, to mój grób… Krew odpłynęła mi z dłoni, serce waliło tak mocno, że traciłam oddech. Nie, nie, nie, nie… Powstrzymaj to, dziewczyno! Skąd się biorą te szepty? Na bogów, skąd?… Wydawało mi się, że widzę szepczących. Nie, ja naprawdę ich widziałam! Mężczyznę bez dłoni, ze zwisającym okiem. Kobietę trzymającą w jednej ręce swoją drugą rękę. Chłopaka niosącego wnętrzności dziewczyny, która niosła jego głowę… Nie! NIE!
Nagle zrobiło się cicho. Popatrzyłam niepewnie przed siebie, potem na boki. Nikogo tutaj nie było, a szepty znikły. Pokręciłam głową i, wyzuta z sił, opadłam na kolana. Przez dłuższą chwilę dyszałam nad posadzką, póki mój wzrok nie wyłowił z krwawej bazgraniny paru słów, od których dreszcze zmroziły mi kręgosłup:
Spójrz za siebie
Zrobiłam, jak było napisane, i zobaczyłam przerażający łeb minotaura. Nozdrza mu drgały, koniec pyska lśnił od śliny, a z paszczy zalatywało trupim odorem. Jego oczy błyszczały czerwienią i nagle zaczął przypominać mi krowę, której łeb pali się od środka. Tylko bardziej mnie to przeraziło. Pełzałam tyłem, oddalając się od niego, aż trafiłam plecami na ścianę. Półpotwór podszedł do mnie i nachylił się. Zaraz zaczęłam myśleć o śmierci i o bólu, jednak coś mówiło mi, że to głupota. Wszystkiemu brakowało tutaj logiki, a przecież nie zdechnę przez brak sensu. Pomyślałam o Tollosie i o tym, jak umarł… Przez moment, nie dłużej jak mrugnięcie okiem, zdawało mi się, że widzę jego pogruchotane ciało. Kto mu to zrobił? No tak, minotaur… na modlitwę przed tym, jak zadźgałam go swoimi maczetami.
- Ty nie żyjesz! Ja cię zabiłam! Zabiłam cię, bydlaku!
Minotaur patrzył na mnie długo. Bardzo długo. Potem powiedział:
- Tak. Zabiłaś mnie.
I znikł.
Pomieszczenie raziło teraz pustką. Krwawe bazgroły gdzieś wyparowały. Pośrodku posadzki majaczył jedynie trójkątny dół wypełniony ciemnym płynem. Gdy się zbliżyłam i przyświeciłam czworościanem, zobaczyłam, że to zwykła, krystalicznie czysta woda. Wtedy spadło na mnie objawienie. Jestem u celu! Znajduję się w samym środku labiryntu!
Przez kilka uderzeń serca nabierałam wody w dłonie i bez opamiętania zaspakajałam pragnienie. Potem zanurzyłam w zbiorniku całą twarz. Schłodziłam wyschnięte, poranione od krzyku gardło, nawilżyłam język i usta. Brałam łyk za łykiem i nie przerywałam, choć robiło mi się niedobrze. Opamiętałam się dopiero wtedy, gdy zwymiotowałam część wody, którą właśnie pochłonęłam. Nie było to takie straszne… Czy woda wpływa do gardła od jednej czy od drugiej strony, po tak długim usychaniu z pragnienia nie robiło mi to wielkiej różnicy.
W końcu jednak wyciągnęłam głowę ze zbiornika i spojrzałam w miarę trzeźwo na to, co znajdowało się przede mną. Woda otaczała trójkątny, długi na jakieś trzy stopy fragment podłogi, pośrodku którego leżał kamień. Przypomniało mi się, jak kapłan mówił o grozie zamkniętej wewnątrz labiryntu, tymczasem patrzyłam na głupią skałę, a raczej głaz wielkości mojej głowy, może ciut większy i bardziej owalny, ale ani trochę wyjątkowy. Przeszłam przez wodę, która sięgała mi ledwo powyżej kostek, atakując je sztyletami lodowatego mrozu, i przykucnęłam nad kamieniem. Przyglądałam mu się przez chwilę, a potem położyłam na nim ręce.
Jakby w majaku sennym ujrzałam kamienne wrota, tak wielkie, że mógłby nimi przejść sam Tyfon. Umieszczone pod ziemią i pogrążone w półmroku, emanowały aurą grozy, ale nie taką jak labirynt, pełną cierpienia i śmierci, lecz grozą wynikającą z potęgi i starości konstrukcji.
Wizja skończyła się tak samo szybko, jak się zaczęła, i znowu byłam w trójkątnej sali, trzymając dłonie na kamieniu. Co to były za wrota? W jakim miejscu na świecie potrzebne jest takie przejście i do czego ono prowadzi? Szybko zdałam sobie jednak sprawę, że zadaję idiotyczne pytania. Przecież to bez znaczenia. I tak nie planowałam szukać tych wrót, podobnie jak nie miałam zamiaru zatrzymywać tego głupiego kamienia. Czymkolwiek by nie był, nie mógł mi pomóc w walce z armią hoplitów, która czekała na zewnątrz. Na bogów, czemu mam takiego pecha?
Podniosłam kamień i spostrzegłam, że pod nim, w podłodze, znajduje się jakiś otwór. Był rozmiarów czworościanu i przypominał wgłębienie, dzięki któremu kapłan otworzył wejście do labiryntu. Niewiele myśląc, umieściłam w nim bryłę.
Szczęknięcia i zgrzyty mechanizmów znowu wypełniły labirynt i konstrukcja się zmieniła, tym razem – a przynajmniej tak mi się wydawało – zupełnie inaczej niż dotychczas. Wejście do komnaty zamknęło się i otworzyło na przeciwnej ścianie. Zaczerpnęłam kilka ostatnich łyków wody, wzięłam ze sobą kamień i opuściłam pomieszczenie.
Korytarz był prosty i długi, a daleko na jego końcu majaczyło małe światełko. Im dalej szłam, tym bardziej rosło. W mojej głowie zrodziła się nieśmiała myśl, że to wyjście. Na bogów, znalazłam je! Po tak długiej tułaczce wreszcie mi się udało! Żeby tylko nie okazało się, że to ułuda, że labirynt znowu robi sobie figle z mojego umysłu… Nie, to naprawdę koniec! Jeszcze tylko kilka kroków. Bogowie, tak! Tak, udało mi się!
Wybiegłam z labiryntu i zachłysnęłam się cieplejszym powietrzem na zewnątrz. Oślepiło mnie światło pochodni. Uśmiechnęłam się, już miałam wrzasnąć z radości, może nawet zapłakać… i w tedy dostałam czymś twardym w głowę. Zrobiło mi się ciemno przed oczami i z hukiem upadłam na ziemię. Zanim się otrząsnęłam, zdążyli mnie związać. Ktoś podniósł rzeczy, które upuściłam przy upadku. Ktoś złapał mnie za włosy, aż syknęłam, i siłą postawił na nogi. Demos musiał przewidzieć, że mogę użyć „grozy labiryntu” przeciwko nim. Zaklęłam w myślach. Potem głowę przeszyła mi kolejna fala bólu. Czym oni mi, na bogów, przywalili? Bolało tak, jakbym dostała kilofem, ale szczerze wątpię, żeby któryś z hoplitów przytaszczył tutaj kilof. Więc czym? Drzewcem włóczni? Bo przecież nie mieczem… Co za ból! O żesz… Zaraza by ich wzięła!
Zobaczyłam Demosa, trochę niewyraźnie, bo oczy zaszły mi łzami. Stanął przede mną i nakazał żołnierzom, by przekazali mu przedmioty, które ze sobą miałam. W świetle pochodni (bogowie, jak dobrze było zobaczyć blask ognia) czworościan przestał emanować błękitem, za to kamień nie zmienił się ani trochę. Dowódca obejrzał go, podrapał się po dziurze w miejscu ucha i rzucił obojętnie do swoich żołnierzy:
- I co? Tylko to miała przy sobie?
- Tak, panie. Więcej nie wyniosła – odparł jeden, a reszta pokiwała głowami na potwierdzenie.
- Chrrr… Pfu – dowódca splunął, też jakby obojętnie. Potem długo przyglądał się kamieniowi. Mogłam tylko zgadywać, co się dzieje w jego głowie. Był rozczarowany? Wściekły? A może zafascynowany, bo zobaczył w kamieniu coś, czego taki ignorant jak ja w ogóle nie zauważył? No niech coś powie.
Powiedział. A raczej spytał:
- To wszystko, co znalazłaś w środku?
Jego obojętność naprawdę mnie denerwowała.
- Tak, wszystko – odwarknęłam.
Pokiwał głową, jak uprzednio jego ludzie.
- Chimosie – rzekł.
Kapłan zbliżył się, a po wyrazie jego twarzy można by wnioskować, że kontakt z całością tego, co żyje na tej ziemi, był poniżej jego godności. Demos podał mu kamień i spytał:
- Co o tym myślisz?
Chimos badał skałę przez tuzin oddechów. Potem zrobił minę, jakby sam Zeus wcisnął mu olśnienie w odbyt, i swoim proroczym, tudzież całkiem idiotycznym głosem oznajmił:
- To klucz, który doprowadzi nas do największych tajemnic bogów! Chcą, byśmy je odkryli, gdyż widzą lud Knossos jako najpotężniejszy w całej Grecji! Wystarczy, że zrozumiemy ich wskazówki, a pokierują nas do wrót oświecenia, które otworzy ten dar!
- „Klucz, który doprowadzi nas…” – Demos powtórzył słowa kapłana. Potem westchnął, a do mnie dotarło, że to wcale nie była obojętność, lecz zwykłe rozczarowanie zmieszane ze szczyptą rezygnacji. – Dobra, chłopcy. Bierzcie go.
Hoplici pojmali Chimosa, zanim zdążył drgnąć. Dali mu parę razy po mordzie, zdzielili w brzuch, a potem związali ręce za plecami, tak jak mi. Najwidoczniej dowódca miał już dość podążania za radami świętoszka.
- Jak śmiecie podnosić rękę… - uderzenie w twarz - …rękę na sługę bogów! Jestem ich wolą i… - cios w podbrzusze - …i słowem! Bezbożnicy! Niewierni! Odważycie się… - kopniak w tyłek – … tak bezczelnie?! Na mnie, zwierzęta?! Na mnie?!
- Ano, odważymy się – rzekł Demos. – Miałeś nas doprowadzić do artefaktu, który będzie góry w pył roznosił, a co mamy? Kamień, do tego brzydki jak jaja cyklopa.
- Ale kiedy ten kamień pomoże nam odkryć coś wielkiego! – zawył kapłan. – Po co inaczej bogowie umieszczaliby go tutaj, w środku labiryntu, tak daleko w tych bezbożnych krainach?!
- Że wiąże się on z czymś wielkim, nie wątpię. Że „otworzyłby nam wrota oświecenia”, nie wątpię również. Za rok, może za dwa, ale w końcu kamień spełniłby swoją powinność. Tyle że my nie mamy roku, nie mamy nawet pół roku. Sparta podbiła większą część Peloponezu, mają Messenię i Arkadię. Już sobie ostrzą zęby na nasz kraj. Zaatakują w przeciągu tygodni, jeśli jeszcze nie zaatakowali. A co my mamy, żeby się bronić? Kamień! – tu Demos zmienił styl wypowiedzi: - Ja mówiłem bratu, że to strata czasu, że lepiej by było, gdybym został, poprawił umocnienia, zasilił szeregi, ale on nie słuchał. Omotałeś go swoimi historyjkami i mój kochany braciszek wysłał mnie tu, na daleką północ, do dzikusów… żeby go Styks porwał – dodał cicho. – Na twoje nieszczęście mojego braciszka tu nie ma. W tych krainach rządzi siła. A ja mam całą armię.
- Ale przecież twój brat, król… - zaczął kapłan, teraz już naprawdę przestraszony.
- Jemu się powie, że wyprawa była niebezpieczna. Że jakieś monstrum cię zeżarło, a potem wyrzygało, tak mdły byłeś.
- Nie możecie! – zawołał Chimos, za co znowu dostał po gębie. – Jestem… jestem sługą bogów!
- A ja jestem człowiekiem interesów i z przykrością muszę stwierdzić, że okazałeś się lichą inwestycją – odparł Demos. – Weźcie go na statek, chłopcy, i zakujcie w kajdany. Jak wyleci mu przy tym kilka zębów, nikt nie będzie płakał.
- A co z nią, panie? – spytał jakiś hoplita.
Pochwyciłam spojrzenia kilku żołnierzy i nogi zaczęły się pode mną uginać. Teraz to zrobi. Teraz mnie im odda. Matko, czy naprawdę będę musiała robić wszystko, co powiedziała mi Filo? Dać dupy kilkuset żołnierzom i jeszcze udawać, że mi się to podoba? Zachwycać się i jęczeć z udawanej rozkoszy, kiedy będą mnie brali, jak tylko będą chcieli? Wszystko po to, żeby przeżyć?
Powieki rozszerzyły mi się z przerażenia, a usta zaczęły drżeć. Starałam się sobie wyobrazić, jak to może wyglądać, ale wiedziałam, że żołnierze pokażą mi rzeczy, które znacznie wykraczają poza moje wyobrażenia. Bogowie, tak strasznie się bałam. Jak to możliwe, że tu, na zewnątrz, było jeszcze gorzej niż w ciemnościach labiryntu?
Demos wbił we mnie wzrok i to tak dosłownie, jakby chciał zobaczyć kolor moich wnętrzności. Dziwny wyraz pojawił się na jego twarzy. Powiedziałabym, że właśnie znalazł to, czego szukał.
- Przykro mi, przyjaciele, ale dzisiaj sobie nie dogodzicie. Mam co do naszej małej heroski całkiem inne plany. Ją też na statek i w kajdany… no, nie miejcie takich zawiedzionych min, w końcu harpia zabiła dla was minotaura, trochę szacunku jej się należy. Ale tylko trochę. Możecie się z nią pobawić po drodze, lecz delikatnie. Pamiętajcie, potrzebuję, żeby wciąż była ładna, jak wrócimy do Drugiej Grecji, rozumiemy się?
Więc… Więc nikt mnie nie zgwałci? Coś na podobieństwo ulgi rozlało się po moim ciele, ale musiałam to od siebie odrzucić, bo hoplici szybko pokazali mi, na czym polega żołnierska zabawa. Zanim dotarliśmy na samą tylko powierzchnię – bo w końcu byliśmy głęboko pod ziemią – dostałam ze dwa razy po twarzy, z kilkadziesiąt w brzuch, i jeszcze z parę razy w tyłek. Szłam skurczona, starając się zasłonić jak najwięcej miejsc, całe ciało pulsowało mi bólem. Pozwoliłam popłynąć łzom, bo czemu miałam je powstrzymywać? Żeby zachować godność? I tak traktowali mnie jak szmatę albo i gorzej, nie miałoby to sensu. Może po to, by nie dać im satysfakcji? Nie, satysfakcji mieli już po uszy, widziałam to na ich roześmianych mordach. Płacz, dziewczyno, przynajmniej ulżysz sobie w bólu chociaż troszkę.
Potem było gorzej. Wyszliśmy z Empire State i dołączyliśmy do reszty wojska. Co drugi chciał się ze mną „pobawić”. Dawno nie mieli żadnej rozrywki, więc używali sobie bez umiaru. Ktoś klepnął mnie w tyłek, ktoś pociągnął za włosy, ktoś kopnął między nogami (chłopem nie jestem, ale i tak bolało). Tylko dzięki podrzędnym dowódcom żyłam jeszcze, bo usłyszawszy rozkazy od Demosa, hamowali w pewnym stopniu zapędy swoich ludzi. Inaczej hoplici zgwałciliby mnie masowo, jeden po drugim, a potem bez zastanowienia poderżnęli gardło.
Któryś przyłożył mi w złamane żebro i to tak, że prawie się posikałam. Kolejny poprawił kopniakiem w dupę. Do tego bez przerwy do mnie mówili, po prostu się nie zamykali, każde słowo drążyło mi w głowie coraz większą otchłań…
- No, maleńka? Dzikusy nie nauczyły, jak z prawdziwym wojskiem wojować? Pewnikiem nie, wam to tylko bydło zażynać, jak ten cały minotaur, co? – powiedział jeden, uderzywszy mnie w brzuch.
Inny zdzielił mnie otwartą dłonią w twarz, a zaraz potem zawołał:
- Patrzcie! Minotaura pobiła, ale od mojej ręki się kuli, zaraza! Muszę, widać, silny być jak tytan! Co, suko?! Taki silny jestem? – i dołożył mi z drugiej ręki.
- Hejna, wio! Wio, suko, wio! – Kolejny popisał się kreatywnością. Zarzucił mi sznur na szyję i poganiał, kopiąc w tyłek ku uciesze innych. – Wio, suko! Wio, do Drugiej Grecji i jeszcze dalej!
- E! E, chłopaki! Dowódca mówił „nie rżnąć”! Nie mówił „nie oglądać”! Rozumiecie? No! Już ją ze wszystkiego obnażać!
I zdarli ze mnie moją skurzaną kurtkę, dżinsowe spodnie i całą resztę, którą miałam pod spodem. Byłam zupełnie naga, a te świnie bezczelnie gapiły się na każdy mniej lub bardziej intymny fragment mojego ciała. Oczywiście na patrzeniu się nie skończyło, zaraz zaczęli szczypać mnie w pośladki, macać piersi i skubać sutki. Łzy dalej ciekły mi po policzkach, teraz nie z bólu lecz upokorzenia. Traktowali mnie jak zabawkę. Byłam dla nich nikim. Wmawiali mi to tak przekonująco, że zaczynałam im wierzyć. Znienawidziłam ich. Mocno, z całego serca.
- Patrzcie, jaki ma tyłeczek! Piękny i okrąglutki jak jabłuszko!
- Szkoda tylko, że cycki niewielkie!
- Mała, rozchylaj nogi i pokazuj szparkę! Popatrzymy chętnie, co tam chowasz!
I tak bez końca, aż miałam ochotę wrzeszczeć z wściekłości. Bydlaki! Jebane sukinsyny! Chciałam ich pozabijać, każdego po kolei. Nienawidziłam ich za to, że mnie bili, za to, że naśmiewali się z mojego ciała. Jak mogli? Mi?! Dziewczynie, która miała zabić bogów?! Zasrane ścierwa! Gdybym tylko mogła… pioruny spadłyby z nieba na ich głowy wśród grzmotów i krzyków. I nie byłoby litości, pozabijałabym wszystkich, nawet kapłana, którego los był prawie taki sam jak mój. Czemu nie mogę skorzystać z tej mocy? Jak, na bogów, wszystko mogło potoczyć się tak tragicznie?
Zacisnęłam zęby z bezsilnej złości. Tylko to mogłam zrobić. Potem szłam dalej, pogania wyzwiskami i kpiącymi uwagami.
*
Flota Demosa znajdowała się trzy dni drogi od miasta. Trzy dni, które wyglądały tak samo. Od rana do wieczora mnie bili, dręczyli i poniżali, nocą zostawiali w spokoju, ale poza namiotami i zasięgiem ognisk. Była jesień, noce zrobiły się chłodne, a ja wciąż byłam naga, więc marzłam, kuląc się na mokrej od rosy trawie i nie mogąc zasnąć.  A kiedy myślałam już, że uodporniłam się na to, co mi robią i że jest mi wszystko jedno, przyszli do mnie w nocy. Tylko kilku. Nie, nie dotknęli mnie między nogami. Byli sumiennymi żołnierzami, słuchali się rozkazów. Dlatego zmusili mnie, żebym zrobiła to ustami. Musiałam obsłużyć ich wszystkich, a jeden miał bardziej śmierdzące przyrodzenie od drugiego. Po wszystkim nie czułam nawet twarzy. Trzymali mi sztylet przy szyi na wypadek, żebym nie zrobiła czegoś głupiego. Paru zadrasnęło mnie, gdy dochodzili. Później kazali mi to połykać. Coś obrzydliwego… Było gorzkie i spływało mi w głąb gardła niczym oślizgłe gluty. Jak tylko odeszli, śmiejąc się i prężąc dumnie, zwymiotowałam wszystko na ziemię. Czułam się upodlona i bezsilna, na podobieństwo zwierzątka skowyczącego w paszczy drapieżnika podczas ostatnich konwulsji. Wyobraziłam sobie rzeczy, które chciałabym im zrobić… i nie było w nich błyskawic. Były tylko moje dłonie, mnóstwo krwi i miękki odgłos przyrodzeń miażdżonych pod palcami. Wyobraziłam sobie to wszystko szczegółowo. Później długo płakałam, ale tym razem tak, żeby nikt nie widział.
Rankiem następnego dnia dotarliśmy do statków. Zobaczyłam cztery długie galery, każda z wielkim żaglem i trzema rzędami wioseł. Gdy wprowadzono mnie na pokład jednej z nich, po raz ostatni spojrzałam na Północne Pustkowia. Pustkowia… jak ktokolwiek mógł tak nazwać te przepiękne, nasączone barwami krainy, pełne iglaków oraz drzew liściastych o koronach jak pióropusze ognia. Ciekawe, czy kiedykolwiek tutaj wrócę.
Hoplici przerwali moje rozmyślania. Wrzucono mnie pod pokład i razem z kapłanem skuto kajdanami. Ten świętoszkowaty padalec ciągle oburzał się na żołnierzy, zwiastując im klęskę z rąk bogów – kto by pomyślał, że można mieć tak mało rozsądku. Gdy statki odbiły od brzegu, naszło mnie przykre wrażenie, że właśnie opuszczam lepszą część tego świata i zmierzam prosto w paszczę Hadesu.
Płynęłam do Drugiej Grecji.


PAMIĘTAJCIE: jeśli treści bloga przypadły Wam do gustu, polubcie moją stronę na Facebook'u lub dodajcie mnie do obserwowanych na Google+, by być na bieżąco z najnowszymi recenzjami lub opowiadaniami! Dzięki!

{ 5 komentarze... read them below or Comment }

  1. Zamieszczone 8 marca- czyżby prezent z okazji Dnia Kobiet? :)
    Kolejny wciągający rozdział, w dawce wręcz idealnej- z jednej strony na tyle krótki, by jak zwykle chcieć więcej; z drugiej strony na tyle długi by podtrzymać przy życiu żyjących tą historią :) Mam nadzieję, że wena i czas wolny idą w parze i jak najszybciej uda Ci się ukończyć i popoprawiać dalsze części. Nie każ czekać zbyt długo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje za komentarz, miło, że ktoś śledzi te przygody na bieżąco ;-) Szczerze mówiąc, jak publikowałem ten rozdział, zdążyłem już kilka razy zapomnieć, że jest dzień kobiet, więc była to zbieżność zupełnie przypadkowa ;-) Czwarty rozdział to najdłuższy, jaki napisałem, ale podzielę go chyba na dwie części. Niemniej trochę minię, zanim coś opublikuje, choć nie będzie to taka przepaść jak między drugim i trzecim rozdziałem ;-)

      Usuń
    2. "nie będzie to taka przepaść jak między drugim i trzecim rozdziałem". Hmmm coś się ta przerwa długościowo podobna zrobiła :) A niektórzy wciąż tu czekają na Omegę ;) Ta wiadomość nie w ramach wyrzutów, ale jako kop motywacyjny, żeby może coś się tu zadziało :)

      Usuń
  2. Fajny rozdział z niecierpliwością czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń

- Copyright © Omega - Hatsune Miku - Powered by Blogger - Designed by Johanes Djogan -